Władza Tuska musiałaby być możliwie najbardziej bezwzględna, także wobec „swoich”, żeby mógł on zrealizować zobowiązania wobec zagranicy.
Choć pomysł jednej opozycyjnej listy okazał się nieudany, a Donald Tusk wcale z niego nie zrezygnował, Platforma Obywatelska i jej politycy codziennie dowodzą, jak ten pomysł byłby realizowany. A byłby realizowany w myśl zasady: jedna partia, jeden wódz, jedna ideologia, jeden zamordyzm. Inne niż PO partie słusznie wystraszyły się jednej listy, gdyż za tym pomysłem kryje się wszystko to, co jest negatywne w PO i Donaldzie Tusku.
Lista okropności jest długa: oszustwa, nieuczciwa konkurencja, pogarda dla słabych i ich upokarzanie, stawianie ultimatum, łamanie sumień, zmuszanie do porzucenia wyznawanych wartości i odwracanie się od kultywowanych tradycji, histeria i rozstrojenie emocjonalne, darwinizm społeczny. A najgorsza jest przymusowa akceptacja z jednej strony nowej inżynierii społecznej, z drugiej inżynierii biologicznej (i wcale nie chodzi o in vitro), co sytuuje się za blisko eugeniki, żeby zachować spokój.
Donald Tusk codziennie pokazuje, że wszyscy powinni pracować na niego i na PO, a jeśli coś im skapnie, powinni się cieszyć. Tusk i PO nie uwzględniają pomysłów potencjalnych koalicjantów, tylko chcą ich zmusić do przyjęcia ich punktu widzenia, ich strategii i metod. Tylko Tuskowi zależy z jednej strony na skłóceniu wszystkich ze wszystkimi, a wręcz doprowadzeniu do jakiejś formy wojny domowej, a z drugiej na powszechnym ześwinieniu, żeby nikt nie czuł się komfortowo - moralnie i etycznie.
Tylko Tuskowi zależy na zerwaniu wszelkich więzi społecznych (poza klanowymi i wręcz mafijnymi, gdy chodzi o przyszłą grupę trzymającą władzę), żeby łatwiej było narzucić totalistyczne rozwiązania. Na zasadzie: lepszy zamordyzm niż chaos. Plan jest prosty: trzeba doprowadzić do takiego rozstrojenia społeczeństwa, żeby każde totalne rozwiązanie było lepsze od wszechogarniającej destrukcji.
Wszystko, co negatywnego widać w kampanii wyborczej, byłoby jeszcze wzmocnione po ewentualnym wygraniu wyborów przez Tuska. Tłumaczono by, że nie ma wyjścia, skoro po stronie opozycji nie byłoby zgody na dyktaturę szefa PO i na utrzymanie jego przywództwa. To, co od Tuska spotkało w przeszłości Macieja Płażyńskiego, Andrzeja Olechowskiego, Jana Rokitę, Zytę Gilowską czy Pawła Piskorskiego byłoby igraszką wobec tego, co musieliby znosić ci, którzy nie zgadzaliby się z dyktatem Tuska, a znaleźli w jednym politycznym układzie z nim.
Władza Tuska musiałaby być możliwie najbardziej bezwzględna, także wobec „swoich”, żeby mógł on zrealizować zobowiązania wobec zagranicy, z jakimi latem 2021 r. wrócił do polskiej polityki. A długofalowym celem Tuska jako lidera i wodza koncepcji monopartyjnych rządów - mimo koalicyjnej ich formy, jest najpierw pozbawienie innych niż PO partii tożsamości, potem wpędzenie ich w wewnętrzne konflikty i kłopoty, a na koniec rozbicie lub wchłonięcie przez Koalicję Obywatelską, tak jak zostały przez KO pożarte Nowoczesna, Inicjatywa Polska oraz Zieloni.
Donald Tusk nie chce żadnej koalicji, chce monopartyjnych rządów, bo tylko takie utrzymałyby go przy władzy i pozwoliły wywiązać się ze zobowiązań poczynionych wobec Brukseli i innych stolic. Tusk wie, że jako tylko jeden z liderów nie miałby szans na kontrolę ośrodka władzy, dlatego pozostałych liderów musi najpierw ubezwłasnowolnić, a potem uczynić marionetkami we własnej machinie władzy.
Były przewodniczący Rady Europejskiej nie wrócił do Polski, żeby cokolwiek „demokratyzować” czy dzielić się władzą. Wrócił, żeby zdobyć monopol władzy, a wszyscy inni mają mu w tym pomóc – dobrowolnie lub pod przymusem. Cała agresja Tuska, obrażanie różnych grup społecznych, pogardzanie każdym, kogo uzna za wroga, pomysły dyskryminacji i odwetu służą wyłącznie stworzeniu gruntu dla jego monowładzy. Dowodem na to, że z Tuskiem nie da się po dobroci dojść do żadnych równoprawnych ustaleń jest pakt senacki, zawarty wiele tygodni temu, lecz wciąż nie wypełniony treścią z powodu dyktatu przewodniczącego PO, zaporowych warunków i traktowania partnerów jak wrogów, a nie przyjaciół. Ewentualne rządy Tuska oznaczałyby nie tylko jakąś formę jego dyktatury, ale też zniszczenie innych opozycyjnych partii i ich liderów. Kolejne dowody poznajemy w kolejnych wystąpieniach Tuska podczas jego podróży po Polsce. Wszystko to sprawia, że Donald Tusk jest największym zagrożeniem przede wszystkim dla opozycji i nawet, jeśli będzie układał ewentualną rządzącą koalicję dopiero po wyborach, będzie dążył do realizacji swoich celów, nie licząc się z nikim i z niczym. Z Tuskiem możliwa jest tylko spalona ziemia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/646830-tusk-jest-zagrozeniem-dla-opozycji