Ta wiadomość została niemal nie zauważona przez europejskie, ale także polskie media. Niesłusznie. Oto lider Szwedzkich Demokratów Jimie Akesson oznajmił, że przyszedł czas, by na nowo przyjrzeć się członkostwu Szwecji w Unii i całkowicie zmienić relacje z nią. To jeden z najważniejszych polityków, od którego zależy istnienie szwedzkiego rządu.
Eurokraci zaciekle próbują odpiłować Unię Europejską od jej korzeni i wartości
Dzisiaj istnieją dobre powody, aby poważnie przewartościować nasze członkostwo w związku”
— napisał Akesson w dzienniku „Aftonbladet”.
Szwecja zwyczajnie oddała znaczną część swojego prawa do decydowania o sobie. Nawet, jeśli jesteśmy reprezentowani w Unii przez naszych polityków, to jesteśmy o wiele za mali, aby móc coś realnie zmienić. Oznacza to, że niemieccy, polscy, czy francuscy politycy mogą w praktyce decydować, jaki samochód będziesz mógł kupić, ile kosztować będzie benzyna albo jakie drzewo będziesz mógł wyciąć na własnej działce.
To nawet może cieszyć, że Szwed tak docenia polskich polityków. Martwi że zarzuca im głupie pomysły i złe intencje. Wszyscy lądują w jednym kotle unijnego oszołomstwa.
Politycy i biurokraci z innych krajów, których nie wybieramy, ani nie możemy odwołać, mają dziś większy wpływ na szwedzkie prawo niż ja i moi koledzy wybrani do Riksdagu. Taki rozwój sprawia, że wola ludu, która znajduje odzwierciedlenie w wynikach wyborów parlamentarnych, będzie stawała się coraz mniej ważna. Nasze wybory parlamentarne w Szwecji wkrótce przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie dla rozwoju Szwecji. Oczywiście nie możemy do tego dopuścić.
— pisał Akesson.
Ostrzegł też, że UE może narzucić bardziej liberalną politykę imigracyjną Szwecji, która w ostatnich latach przyjęła coraz bardziej twardą postawę w sprawie wniosków o azyl.
Głos to poważny, bo Szwedzcy Demokraci to drugie najsilniejsze ugrupowanie polityczne w Szwecji i choć nie weszło w skład rządu, to tylko dzięki jego poparciu władzę sprawuje mniejszościowa koalicja nazywana centroprawicową. Wybory, które odbyły się we wrześniu 2022 jak zwykle wygrała Szwedzka Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza, ale 30,3 proc. głosów, które przełożyło się na 107 mandatów w Riksdagu było za mało, by z pozostałymi partiami lewicy stworzyć koalicyjny rząd.
Drugie miejsce 20,7 proc. głosów i 73 posłów zdobyli właśnie Szwedzcy Demokraci, a dopiero trzecie - 19,5 proc. i 68 mandatów Umiarkowana Partia Koalicyjna (Moderaci) która teraz tworzy rząd z Chrześcijańskimi Demokratami i Partia Ludową. Te trzy ugrupowania nie mają większości w parlamencie, ale mogą rządzić właśnie dzięki ugrupowaniu Akessona.
Skąd ta dziwaczna, niepraktyczna konstrukcja? Otóż Szwedzcy Demokraci to partia nieprawidłowa, właściwie taka, która nie ma prawa istnieć, czyli prawicowa, dość konserwatywna, eurosceptyczna. Takie ugrupowania postępowe media nazywają skrajnie prawicowymi w odróżnieniu np. od partii prawidłowych jak niemiecka CDU, która z prawicą niewiele ma wspólnego, ale dobrze ją tak nazywać, bo wtedy jest złudzenie, że spectrum polityczne jest szerokie i wyborca ma w czym wybierać. Tak czy owak, jako nieprawidłowi Szwedzcy Demokraci są otoczeni kordonem sanitarnym, umieszczeni w politycznym getcie. Liberałowie, chadecy nie chcą z nimi w jednym rządzie zasiadać i tylko przełamując obrzydzenie korzystają z ich wsparcia w Riksdagu.
Ten opis szwedzkiej układanki jest istotny dla zrozumienia dlaczego głos o możliwym wyjściu z Unii - a tak został odebrany artykuł Akessona, o rewizji relacji z nią jest tak ważny. Otóż od 2005 roku odkąd liderem Szwedzkich Demokratów został Jimie Akesson partia głosząca antyunijne, antyimigranckie hasła zdobywała coraz większe poparcie. Jednak przez długie lata eurosceptycyzm ugrupowania postrzegany był jako główna przeszkoda w zdobyciu większej liczby głosów. Do 2018 roku Szwedzcy Demokraci otwarcie wzywali do przeprowadzenia referendum w sprawie Swexitu. I wtedy, by zyskać też mniej radykalnych wyborców, Akesson porzucił antyunijną retorykę. Teraz zaś, po 5 latach do niej z przytupem wraca. To oznacza, że nie boi się już utraty poparcia, że nastroje w Szwecji są takie, iż otwarta dyskusja o sensie obecności w Unii jest możliwa, staje się częścią politycznej debaty. Uniosceptycyzm wchodzi do głównego nurtu poglądów. Przestaje być dziwaczną oderwana od rzeczywistości intelektualną fanaberią.
Głos lidera Szwedzkich Demokratów to też recenzja poczynań Brukseli, których skutkiem jest coraz większa słabość Unii, a właściwie już stan permanentnego kryzysu. Oczywiście na artykuł Akessona zareagowali wyznawcy Unii, którzy wskazują na domniemane klęski, które jakoby miały spaść na Wielka Brytanię, po wybiciu się na niezależność. Zjednoczone Królestwo ma swoje kłopoty, jest w ciągłym stanie politycznego rozedrgania, ale nic nie wskazuje na to, by akurat Brexit był ich powodem, jak to głosi unijna propaganda. Wielka Brytania rozwija się najszybciej spośród krajów G7 i otworzyła się na świat czego wyrazem jest wielka liczba umów handlowych zawartych po opuszczeniu europejskiej wspólnoty. Bruksela już niczego nie blokuje, więc Londyn się uwija. To wszystko na inną opowieść, rzecz jednak w tym, że gdyby pomysły Szwedzkich Demokratów zaczęły nabierać realnych kształtów, to tak jak w Wielkiej Brytanii, rozwinięty zostanie „project fear” - straszenia klęskami i plagami, jakie spadną na Szwecję jeśli ta choćby zacznie myśleć o wybiciu się na niezależność.
Opinia szwedzkiego polityka pokazuje też jak zmienia się postrzeganie Unii w Europie. Kolejne wybory i ewentualne sukcesy takich partii jak hiszpańska Vox będą stanowić wielkie wyzwanie dla eurokracji. Moim zdaniem to tylko kwestia czasu aż eurosceptycy zbudują masę krytyczną, by rozpoczął się ostateczny proces rozpadu Unii. Gdy ci ludzie się odnajdą, odlicza, przekonają, że jest ich dość, to rzucą wyzwanie Brukseli. Zresztą wyjście choćby jeszcze jednego państwa z Unii, oznacza koniec tego wspólnotowego projektu, albo jego całkowitą, fundamentalną przebudowę na zupełnie już innych zasadach. Nie chodzi, o to, że Unia, choć runęłoby euro, nie poradziłaby sobie np. bez Irlandii, która wedle wielu, jest pierwszym dziś kandydatem do opuszczenia jej, tylko o całkowitą utratę wiarygodności i owej zapisanej traktatami, ale też nieformalnej, uzurpowanej soft power, którą tak bezwzględnie wykorzystują eurokraci. Krok po kroku bez żadnego wystrzału, bez jednego żołdaka-strażnika państwa członkowskie oddają suwerenność brukselskim urzędolnikom. Władza Brukseli nie została zdobyta, tylko podarowana politycznym oportunizmem, często też zwyczajnie za łapówki w postaci stypendiów, diet, stanowisk etc.
Tak czy owak, Bruksela ma tylko tyle władzy ile jej pozwala się mieć. A że z tchórzostwa, za łapówki, z głupoty dużo, to korzysta ile wlezie. W tym sensie pokaz buntu dający przykład innym krajom postawiłby kres uzurpacji i uruchomił mechanizmy, których nikt nie zatrzyma. To będzie jak okrzyk chłopca z baśni „Nowe szary cesarza” Christiana Andersena. Stroje władcy miały być tak cudowne, że widzieć je mogli tylko ludzie mądrzy i światli. Wszyscy wokół cmokają zachwytu jakie to wspaniałe szaty cesarz nosi, jakie to wielkie przymioty ma Bruksela - tylko głupcy nie są w stanie ich dostrzec. Aż w końcu znajduje się chłopiec, który krzyczy „Cesarz jest nagi”. A gdy to się stanie, nikt nikogo bagnetem, pałką, wrzaskami z trybuny Parlamentu Europejskiego nie będzie już w stanie powstrzymać przed ucieczką z europejskiego obozu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/645843-swexit-czy-szwecja-szykuje-sie-do-opuszczenia-unii