Gdy w setną rocznicę bolszewickiego przewrotu wydałem swoją pierwszą książkę, „Ludzie czerwonego mroku”, która z założenia miała być podręcznikiem lewicowych ideologii, zdawało mi się - o, święta naiwności! - że zgromadzona tam wiedza i przykłady wystarczą do rozumienia szaleństw współczesności. Szczerze trzeba przyznać, że przez sześć lat lewactwo już tak się zagalopowało, tak co rusz dodaje i modyfikuje swoje społeczne projekcje, eksperymenty, wynalazki, dodatkowe płcie, tożsamości i postulaty, że co dwa tygodnie należałoby do takiej książki dopisywać przynajmniej jedną stroniczkę z nowymi wizjami. Płci się od tamtego czasu zrobiło się ponad pięćdziesiąt, mięso na obiad jest zbrodnią, miks pszenicy i świerszczy - nowoczesnością, a pies czy kot w domu uprawnia do nazywania się „rodzicem”.
U nas to i tak jest spokojnie, autorki z „Wysokich obcasów” szaleją „psieckiem”, jakaś Monika Strzępka ekscytuje się wizerunkiem waginy we własnym teatrze, w Homokomando jakieś molestowania, Trzaskowski cośtam podpisuje, by jeździło mniej samochodów, a więcej rowerów - to naprawdę jeszcze sielanka, rozgrzewka, właściwie to jeszcze konserwatyzm!
Na lewicy coraz gorzej
Tymczasem główny nurt lewactwa na Zachodzie odpłynął tak daleko, że nam, mieszkańcom nadwiślańskiego zaścianka się w czaszkach nie pomieści. Yuval Harari zbrodnią ludzkości nazywa w ogóle rolnictwo, wypowiada intelektualną wojnę pszenicy (myśleliście, że na mięsie się skończy?), David Graeber i David Wengrow całe tomiszcze opracowali na temat, że w ogóle więzy rodzinne czy istnienie miast i państw z jakimikolwiek władzami, to pomyłka dziejów i można żyć bez tego, a taki James C. Scott już od 60 lat produkuje badania jak to rolnictwo wpędziło nas, świat, w szereg katastrof, takich jak spadek odporności fizycznej człowieka, uzależnienie człowieka od pogody, przywiązanie człowieka do ziemi i wreszcie - tezy rodem z Engelsa - powstanie morderczych państw, od których tylko jakiś nowy komunizm nas uratuje.
Zbierajmy żołędzie, polujmy na świerszcze!
W tych rozważaniach przeciwko rolnictwu mieszają się ciekawe odkrycia archeologiczne z ideologicznymi wnioskami. I tak np. Graeber i Wengrow pokazują na przykładzie osadnictwa sprzed pięciu, ośmiu czy dziesięciu tysięcy lat, że rolnictwo bywało przez naszych praprzodków świadomie odrzucone, gdyż wiązało się z przyjęciem społecznej hierarchii i utrzymywaniem niepracującej fizycznie elity (biurokracji, kapłanów, władzy). Ich zdaniem, podobnie jak Harariego czy Scotta, decyzja o uprawianiu roślin i hodowli zwierząt („rewolucja neolityczna”) była możliwym, a nie jedynym wyborem dla człowieka, w dodatku wyborem złym. Ich zdaniem szczęśliwsi byli ludzie prowadzący tryb łowiecko-zbieracki, mieli podobno zaspokajać swoje podstawowe potrzeby szybciej i mieć więcej czasu na odpoczynek i rozrywkę.
To straszne rolnictwo!
Oczywiście nie tylko człowiekowi pomysł uprawiania zbóż miał zaszkodzić - najgorsze - według nowego nurtu postępowych ideologów - jest to, że rolnictwo zaszkodziło Ziemi: przeobrażając jej krajobraz, tworząc skupiska ludzi, emitując dwutlenek węgla, produkując zanieczyszczenia i nastawiając człowieka na eksploatację natury.
Rolnictwo psuje też ludzki charakter, niszczy społeczeństwo, rozpowszechnia okropny wynalazek jakim jest prawo własności, a w zamian daje państwa, które
nawet w tych ramach oparte na zbożu królestwa były kruche, zawsze mogły się zapaść pod ciężarem przeludnienia, zniszczeń endemicznych, które pojawiają się zawsze, gdy w jednym miejscu pojawi się zbyt wiele osób, udomowionych zwierząt i pasożytów.
W innym miejscu autorzy „Nowej historii wszystkiego” twierdzą, że przez rolnictwo doszło do wojen, w jeszcze innym - że dawniej niektóre społeczności (jak np. prekolumbijska Cahokia w Illinois, USA) zakosztowały uprawy ziemi, ale mądrze - w obawie przed despotyzmem - porzuciły ten zgubny wynalazek.
Kiedy to wejdzie do polityki?
Doktryna potępienia rolnictwa nie znalazła jeszcze autora, który by stworzył program porzucenia uprawy ziemi na świecie. O ile więc wegetarianie mają swoje sposoby na zastąpienie mięsa kotletami sojowymi czy kotletem z hummusa, o tyle wrogowie zboża i kukurydzy jeszcze nie przełożyli swoich fantazji na konkretny polityczny plan. Ale i to się zdarzy - mąka ze świerszczy to tylko balonik próbny dla większej akcji. Ciekawe czy marzenie nowej generacji ideologów będzie powrót do życia w jaskiniach czy raczej polowanie na sarny i zbieranie jagód przez całe pokolenia. Tak czy siak - na wszelki wypadek lepiej sobie przypomnieć jak wyrabiać włócznie z kija i krzemienia, bo jakaś nowa epoka kamienia zamarzy się wkrótce znudzonym dobrobytem dzieciakom cywilizowanego świata.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/645440-gdy-nadejdzie-ideologia-walczaca-z-rolnictwem