W polskich mediach komentowana jest kolejna głupia i arogancka wypowiedź niemieckiego ambasadora Niemiec Thomasa Baggera. Tym razem o tym, że Polska nie chce być traktowana przez Berlin jako mały naród/małe państwo. Opinia pochodzi z artykułu brytyjskiego „Financial Times”: „Polska i Niemcy: spór w sercu Europy”. W tekście roi się od innych kuriozalnych, często zwyczajnie głupich stwierdzeń mających, przedstawiać niemal wyłącznie niemiecki punkt widzenia.
Ambasador Arroganzer nie umie się nawet pożegnać. Czy Niemcy nie rozumieją, że ta buta ich zgubi?
Eurokraci zaciekle próbują odpiłować Unię Europejską od jej korzeni i wartości
Już sama zapowiedź w leadzie artykułu jest fałszywa:
Zachód próbuje zaprezentować jednolity front przeciwko Putinowi, ale to jest podważane przez napięcia między Warszawą a Berlinem.
Nieprawda. Nie ma żadnego jednolitego frontu Zachodu przeciwko Putinowi, ani nawet próby stworzenia go. Np. Polska, Stany Zjednoczone, Kraje Nadbałtyckie jednoznacznie stoją po stronie Ukrainy i niosą jej pomoc, podczas gdy Niemcy, czy Francja w początkowej fazie wojny chciały szybkiego zwycięstwa ruskiego najeźdźcy, by dalej robić z nim interesy. Teraz zaś w związku z klęską Putina ich postawa jest nieco mniej bezwstydna i amoralna, ale nadal pełna oportunizmu i cynizmu. W przypadku Niemiec owe próby prezentowania „jednolitego frontu” polegają głównie na oszukiwaniu opinii publicznej, iż znacząco pomagają Ukrainie wysyłając jej sprzęt wojskowy.
Artykuł zaczyna się jak w opowieść z frontu w dzikiej krainie.
Na smaganym wiatrem polu we wschodniej Polsce kontyngent żołnierzy niemieckich od stycznia obsługuje systemy obrony przeciwrakietowej Patriot.
Czujecie to Państwo: krańce świata, odludne bezkresy, rubieże gdzie kończy się cywilizacja, a nawet normalna pogoda, a tam gdzieś niemiecka reduta strzegąca Zachodu i jego demokracji.
Po tym poetyckim początku i kilku zdaniach o pochwaleniu przez niemieckiego pułkownika prostych polskich żołnierzy, którzy nie zważając na polityczne konflikty pomagają niemieckim towarzyszom broni, zaczyna się popis propagandy Berlina. Oczywiście są kłamstwa na temat pomocy wojskowej dla Ukrainy i o tym, jak to Polska importowała ruski węgiel. Tu wprost można rozpoznać tezy powielane przez ambasadora Baggera. Ani słowa o ruskim gazie do Niemiec, o uzależnianiu od ruskich paliw Europy. Jedynie wzmianka, że Polakom nie podobało się, to że Niemcy nie uwzględniali ich obaw.
Polska potępiła Niemcy za opieszałość w dostarczaniu Ukrainie pomocy wojskowej oraz za odrzucanie wcześniejszych polskich obaw dotyczących powiązań gospodarczych Berlina z Moskwą, których uosobieniem są rurociągi Nord Stream.
Czyli nie chodzi o realną, katastrofalną politykę Niemiec wobec Rosji, tylko o sentymenty, uczucia Polaków, których obawy zostały zlekceważone. Jakieś obsesje niemal, które dobrym słowem da się zaleczyć.
Berlin jest rozczarowany rządem w Polsce zwłaszcza, że ten akurat rozpoczął kampanię o reparacje wojenne, a zwycięstwo wyborcze jest dla PiS ważniejsze niż konstruktywne stosunki z sąsiadem. Autorzy - Laura Pitel i Raphael Minder powołują się na jakichś opozycyjnych polskich polityków, którzy twierdzą, że konflikt z Berlinem może uniemożliwić Polsce kierowanie, czy uczestniczenie w odbudowie Ukrainy i pomoc jej w przystąpieniu do Unii. Warszawa walczy nie tylko z Berlinem, ale też Brukselą i łamie praworządność powołując sędziów przyjaznych rządzącemu PiS-owi.
Jeśli więc mowa o opozycji, to nie mogło więc zabraknąć upławów myślowych Radka Sikorskiego. Według niego jeśli Polska musi naprawić swe relacje z Berlinem i Brukselą, bo inaczej może stracić swa pozycję na rzecz Rumunii.
Obawiam się, że jeśli tego nie zrobi, to o połowę mniejsza od nas Rumunia może nawet zająć miejsce Polski, bo nie wszczyna niepotrzebnych walk.
Nawet nie wiadomo jak to komentować bez jakiegoś odniesienia się do (nie)mocy intelektualnej byłego ministra Sikorskiego. Ten człowiek powinien być wyeliminowany z życia politycznego w Polsce za jawne, bezwstydne, ciągłe szkodzenie naszej racji stanu. Nie chodzi o to byśmy my lekceważyli Rumunów i ich aspiracje, byli wobec nich aroganccy jak Niemcy wobec nas, ale o to, że to Polska ponosi największe koszty wojny na Ukrainie (oczywiście oprócz niej) najwięcej ryzykuje i to ona powinna móc najbardziej liczyć na tą domniemaną a jakże iluzoryczną solidarność i pomoc Unii. Domaganie się od Brukseli pomocy, bezwzględne stanie w tej sprawie po stronie rządu, choćby i w opozycji się było jest obowiązkiem każdego polskiego polityka. Sikorski tego nie rozumie i dlatego powinien zniknąć.
Ale są też i głosy zwykłych polskich obywateli. Mamy demokrację i równość, więc brednie mogą opowiadać nie tylko notable.
Moim zdaniem roszczenie reparacyjne dotyczy teraz polityki wewnętrznej, a nasz rząd robi to nie po to, by dostać pieniądze od Niemiec, ale głosy w Polsce
— mówi „FT” Daniel Sabaciński z Centrum „Synagoga” w Zamościu, nieopodal, którego stacjonują niemieccy żołnierze. Tłumaczy też dlaczego to niektórzy Polacy są „zdumieni” obecnością niemieckich żołnierzy.
Musicie zrozumieć, że starsi ludzie byli kształceni w czasach komunistycznych, kiedy propaganda mówiła o wrogu Niemiec, tak jak teraz Rosjanie mówią, że nie walczą z narodem ukraińskim, ale z nazistami i faszystami, którzy kontrolują Ukrainę”.
— mówi dziennikarzom.
Skąd on wytrzasnęli tego znawcę Sabacińskiego z jego przenikliwym umysłem? Pan Sabaciński zapomniał o odwiecznej przyjaźni Polaków z bratnim narodem z NRD. Jej najwyższym stadium były specjalne relacje pomiędzy byłą komunistyczną działaczką Angelą Merkel, a polskim demokratycznym i jakże europejskim premierem Donaldem Tuskiem. A na poważnie - czego dowiadują się czytelnicy brytyjskiego, bardzo wpływowego „Finacial Times”? Polacy nie lubią Niemców, mają do nich chłodny stosunek, bo komunistyczna propaganda ich tego nauczyła.
Ciężkie jest więc życie wysłanników Berlina w kraju tak do Niemców uprzedzonym. Przekonał się o tym mianowany w 2020 roku ambasador Niemiec Arndt Freytag von Loringhoven, który zupełnie nie wiadomo dlaczego musiał znosić szykany i upokorzenia, bo Warszawa „z nieznanych powodów” aż 3 miesiące sprawdzała jego listy uwierzytelniające. Obecny i na szczęście za chwilę nieaktualny już ambasador Thomas Bagger tłumaczy to w „Financial Times” polskimi kompleksami.
Jest pewna asymetria, bo dla każdego Polaka, Niemcy są punktem odniesienia, podczas gdy dla Niemców Polska jest jednym z wielu jak innych sąsiadów. Polacy mają za złe tę asymetrię uwagi i z pewności nie postrzegają siebie jako mały kraj/naród.
Nie wiem czy brytyjscy dziennikarze nie zrozumieli co miał Niemiec na myśli, źle zapisali, ale jakieś kompletne brednie wyszły. Może to bezmyślność kazała im zestawić tę wypowiedź Baggera ze wzmianką o poprzedniku, który 3 miesiące czekał na przyjęcie przez Warszawę. Obojętne, bo nawet nie wiadomo co co chodzi w tym psychoanalitycznym bełkocie. Że niby Polska jest jak wszyscy sąsiedzi Niemiec - taki mały jak Francja, która leży w cieniu wielkiej Germanii? I wpatruje się w nią, w ten „punkt odniesienia” rozszerzonymi oczyma mając nadzieję że pochwali, pogłaszcze, a nie skarci, ukarze?
Owszem w Polsce są politycy, którzy zanim cokolwiek zrobią, powiedzą, to 10 razy pomyślą, co Niemcy na to, ale to nie powód by te nędzne kompleksy rozciągać na wszystkich Polaków. Zwłaszcza nie powinien tego robić niemiecki ambasador. Tak to sobie może bredzić byle jakiś tam opłacany przez niemiecki rząd publicysta z „Die Welt”, czy czego tam. Pomijając intelektualną nędzę tej wypowiedzi, uderzającą arogancję, to Bagger chyba też ukuł nowe znaczenie dla czegoś, co jest „językiem dyplomacji”.
Pointą do tego wątku o dyskryminacji jaka spotkała w Polsce Arndta Freytaga von Loringhovena jest stwierdzenie „Financial Times”, iż polskie media pisały o „domniemanej/rzekomej” nazistowskiej przeszłości jego ojca.
Powołanie Arndta Freytaga von Loringhovena na to stanowisko (ambasadora - przyp. red.) w 2020 r. nastąpiło z niezwykłym trzymiesięcznym opóźnieniem i gdy Warszawa przeglądała jego listy uwierzytelniające, to media rozpisywały się o domniemanej/rzekomej nazistowskiej przeszłości jego ojca oficera.
Niezależnie od tego jak tłumaczyć zwrot „alleged” to ojciec przysłanego do Polski ambasadora miał nie domniemaną/rzekomą przeszłość nazistowskiego oficera, ale rzeczywistą, realną. Wysługiwał się niemieckiemu i austriackiemu nazistowskiemu reżimowi. Pomagał prowadzić ludobójczą wojnę w Europie. Austriak z wąsikiem, któremu do końca wiernie służył Bernd Freytag von Loringhoven nie był domniemanym, rzekomym Adolfem Hitlerem, o którego tożsamość, działania toczą się jakieś spory historyków, ale prawdziwym psychopatą ludobójcą. Bombardowania Londynu, gdzie siedzibę ma redakcja „Financial Times”, dla którego piszą takie tłumoki i nieuki jak Minder i Pitel też nie były domniemane, czy rzekome, tylko rzeczywiste. Prawdziwi ludzie w nich ginęli.
Spora część artykułu poświęcona jest kwestii należnych Polsce reparacji za mordy grabieże i zniszczenia których dopuścili się w Polsce zbrodniarze niemieccy i ich sojusznicy. Powtarzają się tezy i argumenty, które znamy ze wszystkich dyskusji: Niemcy uważają, że sprawa jest zamknięta i nic się nam nie należy.
W artykule tak naprawdę pojawia się jeden optymistyczny i pewnie dla wielu czytelników zaskakujący wątek. Dotyczy on relacji gospodarczych Niemiec i Polski. Dla Berlina Warszawa jest piątym najważniejszym partnerem handlowym na świecie. Wyprzedzają nas tylko Chiny, Stany Zjednoczone, Holandia i Francja. Dla niemieckiej gospodarki Polska ma większe znaczenie niż Wielka Brytania, Włochy, Hiszpania. „Financial Times” pokazuje wykres, z którego wynika, że Warszawa ma stałą nadwyżkę w handlu z Berlinem - eksportuje do Niemiec więcej niż z nich importuje. To osiągnięcie jak „mistrzostwo świata”.
Pomijając arogancję Niemców, ich interes w tym, by brednie na temat Polski opowiadać, to prawdą jest, że w zachodnich mediach nadal mamy wizerunek kraju trochę dziwnego, na skraju cywilizacji kraju, takiego który karmi się niemal wyłącznie przeszłością, wiecznie cierpi na jakieś kompleksy. Stosunek do Niemiec ma wynikać z wyprania nam mózgów przez komunistyczną propagandę, a nasze obsesje sprawiają, że każdego Niemca podejrzewamy o nazistowską przeszłość jak owego Loringhovena.
Polskie media, dyplomatów polityków, artystów, ludzi, którzy kreują opinie czeka jeszcze bardzo dużo pracy, by taki wizerunek poprawić. Oczywiście on dość szybko zmieniłby się, gdyby do władzy w Polsce doszły takie prawidłowe, czystej krwi europejskie partie jak PO i coś tam jeszcze. Póki co nic na to nie wskazuje, więc taki Sikorski będzie coraz mniej słyszalny, aż zniknie nam z oczu jak niemieccy ambasadorowie Bagger i Freytag von Loringhoven
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/645188-mala-polska-srednia-rumunia-i-wielkie-niemcy