Uroczystości państwowe 2 i 3 maja nie odwołują się tylko do przeszłości, lecz wiele mówią o współczesnej Polsce, o polskiej polityce. I okazuje się, że w 2023 r. wcale nie zniknęły te problemy, które niszczyły Rzeczpospolitą praktycznie przez cały XVIII wiek. Te problemy to zdrada, zaprzaństwo, interesowność, wysługiwanie się obcym, donoszenie na własne państwo do obcych przywódców i ich ambasadorów, domaganie się interwencji oraz zachęcanie do nich.
Nie zniknęła największa gangrena, czyli jurgielt. Nadal on funkcjonuje, choć nie w formie złotych monet (augustdorów, a potem stanislasdorów). Nie zniknęło zjawisko utrzymywania przez obce „dwory” zdrajców, którym płaci się za zasługi w osłabianiu Rzeczpospolitej. Co zasmucające, praktyki i usługi jurgieltnicze nigdy od czasu ostatniego rozbioru nie stały się tak rozpowszechnione, tak masowe i tak tanie jak po 2015 r., gdy po stronie opozycji trwa prawdziwy wyścig o dogodzenie obcym „dworom”. Kosztem Polski.
Jurgielt współczesny to stanowiska w międzynarodowych instytucjach, wspomaganie karier, granty, stypendia, nagrody, zamówienia, dobrze płatne projekty, wykłady. To przynależność, choć często formalna, do światowego bądź europejskiego establishmentu. Współczesnych jurgieltników wciąga się w różne działania „na rzecz praworządności”, w obronie „równości, zapobieganiu nierównościom, dyskryminacji ze względu na płeć, rasę lub pochodzenie etniczne, religię lub światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną”.
Jurgielt stał się na tyle banalny, że nie można już liczyć na jakieś wyróżnianie się donosicieli i sługusów. Funkcjonuje całkiem spora grupa jurgieltników, która nawet sobie nie wyobraża życia bez wysługiwania się obcym za dukaty. Przyjmują, że to normalne, potrzebne, a nawet godne pochwały. W przeszłości jurgieltnicy potrafili się targować, wahali się, mieli wyrzuty sumienia, choć nie często. Obecnie zahamowań i wahań nie ma żadnych. A nawet można odnieść wrażenie, że jurgieltnicy zawsze są na dyżurze, że donieść szybciej od innych i zgarnąć nagrodę.
Z powodu dużej podaży produkcja jurgieltników schodzi na psy. Dlatego w donosach dominują bzdury i głupstwa bez znaczenia, choć istnieją też wredne wobec Polski formy, np. donosy prawników, zawierające gotowe rozwiązania spraw, w których można Polsce dokopać. Współcześni jurgieltnicy i sługusy prowadzą wyścig, żeby się swoimi donosami podzielić z kimkolwiek, kto zechce ich wysłuchać. Coś takiego się porobiło, że spora grupa jurgieltników i kandydatów na nich straciła wszelki instynkt państwowy, o przywiązaniu do niepodległości i suwerenności nawet nie wspominając.
Ludzie o mentalności zdrajców stracili wszelkie hamulce moralne, a nawet estetyczne, bo ładnie to całe donosicielskie i sługusowskie błoto nie wygląda. Z każdym głupstwem trzeba od razu pobiec do jakiegoś przedstawiciela obcych, bo może ktoś to odhaczy, zapisze i można to będzie potem zdyskontować. „Zawodowych” zdrajców jest tak dużo, że trudno jest się przebić ochotnikom chcącym pracować za darmo. Sługusy i donosiciele dewaluują więc zawód zdrajcy, rozmieniając go na drobne w morzu kapusiów amatorów i ochotników.
Sprzedawania Polski nie da się połączyć z przywiązaniem do narodowych symboli. Ale też nie dziwi to, że na początku maja wielu odwołuje się do nich tak, jakby nigdy nie byli uwikłani w sprzedawanie Polski. Za wiele mamy negatywnych doświadczeń w przeszłości. A jurgielt jako forma zinstytucjonalizowanej korupcji choć stał się powszechną patologią w XVIII wieku, istniał już w wieku XVI.
Dorota Dukwicz w pracy „Sekretne wydatki rosyjskiej ambasady w Warszawie w latach 1772-1790” zebrała to, co o jurgielcie znalazło się w dokumentach. 18 kwietnia 1794 r. uciekł z Warszawy rosyjski ambasador Osip Ingelström i w ręce uczestników insurekcji kościuszkowskiej wpadły papiery dotyczące specjalnych funduszy korupcyjnych, w tym wypłaty jurgieltu. To dowodzi, że nigdy nie można ufać gwarancjom danym jurgieltnikom, bo jeśli coś jest zapisane, to prędzej czy później wypłynie.
Współcześnie jurgielt otrzymuje się za wkład w przypisywanie Polsce i jej władzom łamania konstytucji i praworządności oraz naruszanie europejskich wartości zapisanych w artykule 2 „Traktatu o Unii Europejskiej”. Za donoszenie w sprawach sądów i sędziów. Za tropienie rasizmu, ksenofobii, antysemityzmu, homofobii, transfobii. Za tropienie zamachów na wolność mediów, uczelni, instytucji kultury, na wolność słowa i zgromadzeń, na wolności obywatelskie i prawa człowieka. Tylko pozornie różni się to od celów nagradzanych jurgieltem w XVIII wieku. Wtedy też chodziło o katalog praw, wolności i wartości, które miały łamać legalne władze Rzeczypospolitej. Wtedy i teraz na straży praw i wartości stali obcy władcy.
Współczesny i historyczny jurgielt łączy to, że zawsze osoby go uprawiające mogły liczyć na przychylność w sprawach sądowych, na pomoc w awansach, w utrzymaniu bądź zdobyciu urzędów, pozycji społecznej i rangi w hierarchii statusu. Tak wtedy, jak dziś przyłapani na sprzedawaniu Polski odwoływali się do argumentu, że działają dla dobra Rzeczypospolitej. Że bronią podstawowych praw, wolności i wartości. Że obce rządy, dwory i organizacje są dużo lepszymi obrońcami i gwarantami praw oraz wolności Polaków niż własny, legalny rząd.
Trzeba było przełomu podczas insurekcji kościuszkowskiej i ujawnienia dokumentów, żeby naród przekonał się, kto jest kim. Ale i wtedy wielu nie dawało wiary ewidentnym dowodom. Dziś jurgieltnicy mają tyle możliwości manipulowania opinią publiczną, że mogą nawet uchodzić za rycerzy walki z jurgieltem i sprzedawaniem Polski. Gdyby targowiczanie mieli takie możliwości komunikacyjne, jak współcześni jurgieltnicy, nigdy nie zyskaliby statusu zdrajców. A dziś kreują się na zbawców Polski, nawet gdy nie wiadomo, czy cokolwiek z Polski zostanie, gdy ci zbawcy przyłączą ją do Europy tak mocno, żeby już nigdy nie mogła się odczepić. W przeszłości to odczepianie zajęło 123 lata.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/645133-jurgielt-nie-byl-tak-powszechny-masowy-i-tani-jak-po-2015r