Jeśli Szymonowi Hołowni wydawało się, że wszystko co najgorsze w polityce już go spotkało, za chwilę dowie się, jak bardzo błądził. Dopiero teraz zobaczy, co znaczy nienawiść Donalda Tuska i jego zaplecza.
Zaczynamy majówkę w nieco jaśniejszej rzeczywistości politycznej. Przynajmniej po stronie opozycji. Polska 2050 i Polskie Stronnictwo Ludowe ruszają z kampanią wyborczą w nietypowym stylu. Nie dość, że ogłosiły wspólny start, to jeszcze opublikowały umowę podpisaną przez liderów obu ugrupowań, z listą wspólnych spraw do załatwienia po wyborach i deklaracją parytetowego podziału zarówno miejsc na listach wyborczych, jak i obsady stanowisk w komitecie wyborczym.
Na analizę ich wspólnych propozycji będzie jeszcze dużo czasu i okazji. Dziś warto zauważyć proces polityczny, którego jesteśmy świadkami. Rozpoczęła się bowiem ostra rywalizacja po stronie opozycyjnej, która może być kluczowym czynnikiem kształtującym układ sił w nowym Sejmie.
W tym momencie dla Platformy największym wrogiem nie jest już bowiem PiS, lecz właśnie Polska 2050, połączona z PSL-em. Będziemy oczywiście w najbliższych miesiącach zasypywani licznymi mirażami otwartości na współpracę wszystkich „sił demokratycznych”, komplementów pod adresem konkurentów itd. Ale niech nikogo one nie zwiodą.
Gdy okazało się, że PL2050 razem z PSL pójdą do wyborów jako koalicja, a więc muszą zdobyć minimum 8 proc. głosów, by dostać się do Sejmu, maszyna zniszczenia z logiem PO ruszy jeszcze mocniej.
Hołownia i Kosiniak-Kamysz zaczynają bój o wszystko (a „wszystkim” wcale nie jest przejęcie władzy). Ten pierwszy bije się o przeżycie w polityce, chyba już wie, że dociążony efektem świeżości jego wynik w wyborach prezydenckich był na wyrost, podobnie jak dawne sondaże dające jego ugrupowaniu ponad dwudziestoprocentowe poparcie. Ten drugi – walczy o przeżycie swojej partii. Pamiętam oczywiście, że PSL jest mistrzem skuteczności, czyli odnawiania istnienia klubu parlamentarnego w kolejnych kadencjach, ale teraz może mieć nawet trudniejsze zadanie niż przed czterema laty, gdy ludowców uratowało towarzystwo Pawła Kukiza.
Sondaże wskazujące dziś na kilkunastoprocentowe poparcie dla nowego sojuszu PL2050-PSL niebawem staną się pieśnią przeszłości, a przekroczenie 8-procentowego progu wyborczego będzie się decydować do samego końca wyborczego wyścigu.
Nawet jeśli platformerscy działacze będą dalej udawać, że Hołownia i Kosiniak-Kamysz to ich przyszli koalicjanci/sojusznicy/partnerzy/przyjaciele, którym dobrze życzą, pozapartyjni tzw. liderzy opinii zrobią swoje.
Jak Tomasz Lis, który już od dawna jest w antyhołownianym amoku. Po apelu ex-celebryty TVN, by odpuścić sobie marsz 4 czerwca, jedzie żużlowym motocyklem – bez hamulców (jest zresztą kibicem tego sportu, a konkretnie Falubazu z rodzinnej Zielonej Góry).
Tylko w tym tygodniu (od poniedziałku do czwartkowego popołudnia) opublikował na Twitterze 48 wpisów (swoich autorskich albo podanych dalej od innych użytkowników) krytykujących Szymona Hołownię w mniej lub bardziej niewybrednym tonie. A przecież kampania jeszcze nawet formalnie nie wystartowała. Co będzie dalej? Jak zmobilizują się mniej znani i mniej wpływowi, ale jednak tworzący pewna kulę śniegową internetowi hejterzy? Jakimi metodami będą gnoić Hołownię, a przy okazji Kosiniaka-Kamysza?
Nie powiem, że współczuję panom Szymonowi i Władysławowi. Wiedzą, że polityka to nieprzyjemna gra, w której ciosy spadają nawet ze strony teoretycznych sojuszników. A gdy rozzuchwalony tłum uda się podburzyć argumentami o zdradzie i sprzyjaniu śmiertelnemu wrogowi, to ciosów może się nawet nie dać zliczyć.
Szykujmy się na opozycyjne igrzyska śmierci.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/644443-holownia-i-wkk-dopiero-zobacza-jak-wyglada-hejt-platformy