Do opozycji można skierować apel, żeby nie stała się narzędziem bandyty Putina, nawet gdyby miała na jego działaniach politycznie skorzystać.
Nie po to Dmitrij Miedwiediew (były prezydent Rosji) i inne neobolszewickie kreatury wydalają z siebie wszelkie trucizny, gdy mówią o Polsce, żeby bandyckie państwo Putin nie skorzystało z okazji. Będą nią oczywiście wybory parlamentarne w Polsce. A okazja będzie do atakowania wprost - prowokowania, mieszania, dezinformowania, skłócania społeczeństwa (choćby na tle relacji z Ukraińcami), dezintegrowania partii, manipulowania emocjami, podrzucania fałszywek (np. przy użyciu sztucznej inteligencji), prokurowania afer.
Okazja do atakowania będzie już od początku kampanii. A nawet przed jej oficjalnym ogłoszeniem. Głównie z takiego powodu, że różne siły, opętane antyrządową wścieklizną podają na tacy preteksty i punkty zaczepienia. Przykładami mogą być uliczne manifestacje, w tym marsz 4 czerwca, ogłoszony przez Donalda Tuska. Łatwy do przewidzenia fanatyzm części uczestników znakomicie się nadaje do manipulacji i prowokacji.
Berliński precedens
Rosjanie i ich agentura oraz zasoby na miejscu przećwiczyli scenariusz prowokacji choćby w styczniu 2016 r. w Berlinie. Wtedy rzekomo zniknęła 13-letnia dziewczynka rosyjskiego pochodzenia. I miała zostać uprowadzona oraz zgwałcona przez imigrantów. Uwiarygodniły taki scenariusz działania niemieckich władz i policji, które ukrywały przestępstwa z udziałem imigrantów albo kłamały na ten temat, na przykład po wydarzeniach nocy sylwestrowej w 2015 r. w Kolonii.
Wszystko było ustawką, bo dziewczynka po prostu nocowała w mieszkaniu rodziny szkolnego kolegi ale ruszyła lawina. Rosyjscy imigranci wyszli na ulice Berlina. Niemieccy użyteczni idioci oraz rosyjska agentura wpływu poszli pod urząd kanclerski domagając się ustąpienia Angeli Merkel. W prowokację włączył się minister spraw zagranicznych Rosji, Siergiej Ławrow, pomstując na konferencji prasowej na krzywdę „naszej diewoczki”. Moskwa prowokację zatrzymała, ale zdobyła wiedzę, jak doprowadzić do zamieszek. I to bardzo prostymi środkami.
W 2023 r. Putinowi i jego oprychom sprawę ułatwia to, że atakowali już inne państwa podczas wyborów, więc zebrali doświadczenia. A w Polsce mają sprzymierzeńców w postaci agentury wpływu i całkiem sporej grupy użytecznych idiotów. Często użytecznych za paciorki, czyli oferowanie jakiegoś rodzaju lansu, nawet nie pieniędzy. Oczywiście ani agentura wpływu, ani użyteczni idioci, nie muszą być wprowadzeni w cel działań, w których uczestniczą, a nawet mogą być dezinformowani, żeby prawdziwy plan nie został ujawniony, bo można by mu się przeciwstawić.
Można się spodziewać różnych działań, ale najgroźniejsze są dwa ich rodzaje. Pierwszy jest związany z wojną na Ukrainie, a jak to działa mogliśmy się przekonać, gdy 15 listopada 2022 r. w Przewodowie na Lubelszczyźnie spadła rakieta, najpewniej wystrzelona przez ukraińską obronę, bo akurat w tym dniu nastąpił zmasowany atak rosyjski na zachodnią Ukrainę. Zginęły dwie osoby. Sprawa stała się wręcz globalna, bo incydent postawił na nogi NATO oraz władze wielu państw. Trwały międzynarodowe konsultacje polityczne na najwyższym szczeblu oraz narady dowódców sił zbrojnych.
Dość łatwo sobie wyobrazić, że tuż przed wyborami na terytorium Polski spadnie jakiś pocisk, niby zabłąkany, i zacznie się swego rodzaju apokalipsa. Tym bardziej, gdyby bandyci Putina zostawili całkiem wyraźny ślad, czyli niejako swój odcisk palca, żeby wszystko skomplikować. A wtedy podjęcie adekwatnych decyzji i zastosowanie odpowiednich środków mogłoby być trudne. Zaś same wybory mogłyby zostać przesunięte. Wtedy można by wywołać taki zamęt, że nic nie byłoby pewne.
Drugim z najgroźniejszych działań Rosji tuż przed wyborami byłoby przeprowadzenie ataku na Polskę przy pomocy imigrantów. Nie przez granicę z Białorusią lecz drogą morską poprzez Zalew Wiślany, Zatokę Gdańską, a nawet w dowolnej innej części polskiego wybrzeża. Tysiące imigrantów załadowano by na łodzie nieoznakowane lub oznakowane fałszywie i skierowano do polskiego brzegu. Do wyobrażenia jest nawet zatopienie jakichś łodzi, żeby były śmiertelne ofiary i możliwość oskarżenia Polski o mordowanie biednych uchodźców. Przecież od razu do nagonki na Polskę przyłączyłyby się różne płaczki w Polsce, jak Janina Ochojska, Agnieszka Holland czy użyteczni celebryci. A opozycyjne media urządziłyby wrzask na cały świat.
Prowokacjom powinny przeciwdziałać przede wszystkim polskie służby. I to przeciwdziałać bardzo szeroko, mając na przykład zidentyfikowane osoby i grupy gotowe do przyłączenia się czy nawet inicjowania pewnych zdarzeń. Ale musiałby się temu przeciwstawić także polskie społeczeństwo. Warto uczulać ludzi na wszelkie nietypowe zachowania, nawet jeśli ostatecznie nie okażą się one groźne. Tak działa np. społeczeństwo w Szwajcarii i nikt tam nie uważa takiego postępowania za niemoralne czy choćby wątpliwe.
Żyjemy w czasie, gdy za naszą wschodnią granicą toczy się wojna, gdy napastnik, czyli Rosja, używa wszelkich brudnych metod. Używa ich także wobec Polski. Społeczeństwo dla własnego dobra powinno być na to uwrażliwione, a w razie potrzeby odpowiednio przeszkolone i wyedukowane. Lepiej dmuchać na zimne, tym bardziej, że po 24 lutego 2022 r. nic już właściwie nie jest zimne. A do opozycji można skierować apel, żeby nie stała się narzędziem bandyty Putina i jego oprawców, nawet gdyby miała na jego działaniach politycznie skorzystać. Byłaby to najbardziej obrzydliwa korzyść, jaką można sobie wyobrazić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/644430-strzezmy-sie-rosyjskich-prowokacji-przed-wyborami