W poniedziałek, podczas wystąpienia w Akademii Sztuki Wojennej Jarosław Kaczyński przekazał nieformalny komunikat o istnieniu poważnego ryzyka, że zachodnia Europa sprzeda Ukrainę, co da Rosji czas i wolę do dalszej ekspansji.
W pełni popieramy Ukraińców w ich żądaniu, by całe ich terytorium zostało uwolnione, ale nie wszystko od nas zależy. (…) są przesłanki, by sądzić, że wojna może się zakończyć pewnym kompromisem, a nie ostatecznym rozstrzygnięciem.
Słowa prezesa PiS współbrzmią ze stanowczym, doprawionym dramatyczną troską o losy tej wojny, tekstem premierów Morawiweckiego, Kaczyńskiego oraz szefów rządów Czech i Słowacji na łamach amerykańskiego periodyku „The Foreign Affairs” o doniosłym tytule „Wolny świat musi pozostać na drodze wspierania Ukrainy. Zamrożenie konfliktu czy częściowe zwycięstwo nie jest rozwiązaniem”.
Autorzy, w tym dwóch polskich premierów, wołają do elit Zachodu:
Nasze wezwanie należy potraktować poważnie: jeśli Rosja wygra, a Ukraina upadnie, Europa Środkowa może być następna. W związku z tym pokonanie Rosji teraz, na Ukrainie, zmniejszy szanse, że zwolennicy Ukrainy będą musieli później przelać własną krew.
Trudno o większą jednoznaczność - decydenci w Polsce, Czechach i na Słowacji są przekonani, że jeśli Rosja faktycznie zaanektuje część terytorium Ukrainy, to kolejne kraje Europy Środkowowschodniej mogą spodziewać się ataku.
Czy to możliwe?
Aby zrozumieć realność zagrożenia nie można myśleć logicznie, ale trzeba rozumieć jak rosyjski władca. Czy zajęcie totalnie zniszczonego i zrównanego z ziemią miasta kosztem śmierci ćwierci miliona żołnierzy, wyczerpaniu się rezerw wojskowych i sankcji połowy świata na twój kraj się opłaca? A dlaczegóż by nie? Twoi obywatele pożyją w może nieco większej biedzie, ale mają niezłą praktykę, pół tysiąclecia autentycznego i masowego niewolnictwa nauczyło mieszkańców Rosji żyć tak jak żyją. „Sudźba” - odpowiadają ludzie rosyjskiego świata, gdy spadają na nich kolejne kataklizmy. Owe przeklęte słowo („los”) jest częścią fatalistycznego myślenia dziesiątków milionów ludzi w państwie Władimira Putina i żadne kalkulowanie czy zajęcie ruin Bachmutu i Mariupola miało sens, nie sprawdza się w logice moskiewskiego imperium.
Gdy słychać - bez ironii nazwijmy je racjonalnymi - głosy, że Polski nie da się zaatakować, bo jest w NATO, ma silną armię, wsparcie sojuszników, zaś Rosji nie starczy sił na taką inwazję, to znowu warto pomyśleć jak car, a nie jak rozumny człowiek Zachodu. Kreml nakazał zaatakować 40-milionowy kraj dysponując wokół jego granic armią liczącą 150 tysięcy ludzi. Nieważne że nie zrealizował swoich celów, że nie zajął Kijowa, nie wymienił władz Ukrainy - zaatakował z tak szczupłymi siłami na wielkie państwo i naprawdę dla milionów ofiar tej wojny - ofiar bombardowań, deportacji, gwałtów, rabunków czy ucieczek z domów - marnym pocieszeniem dla narodu ukraińskiego jest powiedzenie, że Rosja zrobiła głupio. Zrobiła „głupio” wtedy, to może zrobić „głupio” i w przyszłości i dymy z cygar najmądrzejszych na świecie ekspertów nie zamażą ewentualnych kosztów jakie Polska by poniosła na wypadek inwazji ze wschodu.
Wreszcie dalszy pochód Rosji nie musi być (ale obstawiam, że może) aż tak konwencjonalny jak ciągnące się na dziesiątki kilometrów okopy w ziemi, szturmy sołdatów jak w czasach Armii Czerwonej czy deportacje na Syberię niczym ze stalinowskich realiów. Mamy przecież i operację „Śluza” na polsko-białoruskiej granicy, i autentycznych zdrajców wśród establishmentu III RP, mamy ludzi, którzy chcą anulować część zamówień dla polskiej armii, zdemontować zapory graniczne, wpuścić tu terrorystów („kim są sprawdzi się później”), a podczas największej wojny XXI wieku, gdzie Polska jest jedynym pomostem do broniącej się Ukrainy, część nadwiślańskich elit nawołuje w Brukseli do nakładania na nasze państwo unijnych kar finansowych i prawnych. Na biurku Putina leży więcej scenariuszy wobec Polskich niż tylko rozkaz „wperiod” dla kolumn czołgów z Obwodu Kalinigradzkiego i Białorusi.
Wybory w cieniu wojny
Na to wszystko nakłada się oczywiście tegoroczna kampania wyborcza, pełna infantylnych i niepoważnych zabaw polityków z bezpieczeństwem państwa, jak gdyby nasze wschodnia granica kończyła się na Renie albo na Pirenejach a nie na Bugu, jakby u nas nie żyło 3 miliony uchodźców przez mordowanego z premedytacją kraju, jakby świat nie zatrząsł się w posadach od nowej odsłony rywalizacji Zachodu z resztą globu. Macron sobie może popełniać głupstwa w Pekinie, Scholz może sobie z obrzydzeniem zapowiadać, że więcej broni do Kijowa nie pośle, ale my, Polacy, w kraju pięciokroć rozbieranym przez sąsiadów, pięciokroć wpychanym w jakieś strefy wpływów, państwie z granicami, których zmianę Churchill ze Stalinem ustalili przez przesunięcie zapałki na stole, my naprawdę do bezpieczeństwa i do siły państwa polskiego powinniśmy podchodzić z czymś więcej niż z powagą, z absolutnym oddaniem i determinacją.
I oto słychać „tupot nóg sołdackich”, szelest pieniędzy za które w Paryżu czy Berlinie chcą Rosji sprzedać Krym i Donbas, a u nas to bicie zegara historii zagłuszają jarmarczne dylematy Hołowni czy iść na spacer w Warszawie 4 czerwca, albo zachęta do wprowadzenia modelu rodziny z tekstów „Gazety Wyborczej” z „psieckiem” zamiast dziecka. Nie chcę nawet wyobrażać sobie jak nasze państwo by wyglądało w obliczu obecnej wojny, gdyby rządzili tu głupcy, niedorajdy czy klienci Berlina i Brukseli. Jeśli dla Polski wybije najczarniejsza godzina to tylko sami sobie będziemy winni.
ZOBACZ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/644342-zanim-wybije-najczarniejsza-godzina