„Chciałbym przypomnieć Szymonowi Hołowni, że sytuacja 4 czerwca 1989 roku była zaskakująco podobna do dzisiejszej. Reżim gnił i podpierał się agresywną propagandą, miał w ręku wszystkie atuty: aparat przemocy, sądownictwo, media” - napisał na łamach „Gazety Wyborczej” publicysta Paweł Wroński.
Dziennikarz „Gazety Wyborczej”, który nie pierwszy raz poddaje krytyce działalność Szymona Hołowni, postanowił kolejny raz uderzyć w lidera Polski 2050. Tym razem przyczyną krytyki Wrońskiego jest niechęć Szymona Hołowni do wzięcia udziału w organizowanym przez Donalda Tuska marszu 4 czerwca.
Ryzykowne porównania
Skoro tak, to może odpuśćmy sobie: suwerenność państwa, demokrację, wolność słowa, praworządność, pluralizm polityczny i w ogóle wolne wybory. Bo z tym wszystkim data 4 czerwca 1989 roku jest związana
— napisał Wroński.
Szymon Hołownia oczywiście ma pełne prawo nie iść w marszu 4 czerwca, na tym polega jego osobista wolność. Może mu się nie podobać wypowiedź rzecznika PO Jana Grabca w Radiu Zet, zapraszającego wszystkich, którzy nie zgadzają się na obecną sytuację, a nie partie. Hołownia uznał to za marsz „partyjny”. Uważa, że marszami wyborów się nie wygrywa, bo „PiS się od tego nie rozpadnie
— dodał publicysta.
Wroński, jak na prawdziwego dziennikarza „Gazety Wyborczej” przystało, nie ima się żadnych sposobów, aby uzasadnić słuszność poczynań Tuska i Platformy Obywatelskiej. Nie inaczej jest w przypadku narracji dotyczącej marszu 4 czerwca - Hołownia został potraktowany jako niedojrzały człowiek, który z racji wieku nie może pamiętać przełomowości roku 1989 i stąd wynika jego sceptycyzm wobec inicjatywy lidera PO. Widać Wroński uważa, że gdyby Hołownia był tak doświadczonym i poważnym politykiem jak Tusk, to z pewnością doceniłby jego starania o upamiętnienie czerwcowego przełomu.
Można się domyślać, że pozazdrościł Donaldowi Tuskowi pomysłu i postanowił go zdezawuować, a ewentualnych uczestników tego marszu zniechęcić. A może to sprawa pokoleniowa? Szymon Hołownia z racji wieku daty 4 czerwca nie docenia, w odróżnieniu od tych „urodzonych w niewoli okutych w powiciu, którzy jedną taką wiosnę mieli w życiu”?
— uznał.
Paweł Wroński dokonuje też w swoim tekście dość powierzchownej egzegezy historycznej, w której stara się najwyraźniej przyrównać działalność Szymona Hołowni z działanością Jarosława Kaczyńskiego. Przecież wszyscy, którzy nie chcą maszerować pod sztandarem Tuska, są według „Wyborczej” współpracownikami PiS, podzielają jego oceny historyczne i polityczne. Według Wrońskiego, Hołownia wpisuje się w rzekome celowe deprecjonowanie daty 4 czerwca 1989 r. przez partię rządzącą.
W ostatnich latach wiele zrobiono, aby datę faktycznego przełomu uznać za nieważną. Dla PiS ważniejszą okazuje się data 4 czerwca 1992 roku, gdy obalono rząd Jana Olszewskiego, a Jarosław Kaczyński usiłuje zapomnieć o swoim i swojego bratu udziale w Okrągłym Stole, rozmowach w Magdalence i pierwszych, częściowo wolnych wyborach wygranych przez opozycję
— stwierdził Wroński.
Upust histerii
Dalej, Paweł Wroński posuwa się do bardzo poważnych zarzutów, które trącą histerią lub szczególnie złą wolą. Publicysta z gazety Adama Michnika porównuje więc sytuację 4 czerwca 1989 roku z obecną sytuacją polityczną w Polsce. Mówi o propagandzie, przemocy, gnijącym systemie, a przede wszystkim dokonuje paraleli między demokratycznie wybranym rządem do komunistycznej junty wojskowej, narzuconej Polsce przez Związek Radziecki.
Chciałbym przypomnieć Szymonowi Hołowni, że sytuacja 4 czerwca 1989 roku była zaskakująco podobna do dzisiejszej. Reżim gnił i podpierał się agresywną propagandą, miał w ręku wszystkie atuty: aparat przemocy, sądownictwo, media. Opozycja nie była zgodna, wielu odrzucało zgniły kompromis z komuną i wieszczyło klęskę, szachrajstwo komunistów lub kolejny rozlew krwi. A jednak udało się
— zauważa Wroński.
Bezpośrednie porównania, czynione zdecydowanie na wyrost, mają postawić do pionu Hołownię i jego stronnictwo. Nie może być przecież tak, że ktoś na opozycji zechce burzyć antyrządową jedność, która - tak jak w 1989 roku - była metodą na zwycięstwo nad komunistami. Tak przynajmniej uważa Paweł Wroński.
Przez lata grupka dawnych opozycjonistów doceniających znaczenie tej daty spotykała się przed miejscem po dawnej kawiarni Niespodzianka na placu Konstytucji. Tam w 1989 roku mieścił się sztab wyborczy Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie - czyli Solidarności. Bywali na tej uroczystości także obecni sympatycy Szymona Hołowni. Nikt nigdy nie zastanawiał się, czy jest ich dużo, czy mało, czy jest to jakiś test albo polityczny game changer. Przychodzili, by wychylić „toast za wolność”
— dodał dziennikarz „GW”.
Mam nadzieję, że uznają, iż ta data i symbolika z nią związana jest czymś ważniejszym od rywalizacji partii i przywódców. Nie dajmy sobie jej odbierać z powodu jakichkolwiek niskich pobudek. I to co, że Szymona nie będzie? Wtedy, 4 czerwca 1989 roku, też wielu nie było, a wygraliśmy
— podsumował.
Paweł Wroński powinien zastanowić się, czy aby nie szarga świętej, dla swojej gazety i Platformy Obywatelskiej, relikwii wspomnienia o 4 czerwca 1989 roku. Jakkolwiek „Wyborcza” lubuje się w podobnych, acz ryzykownych porównaniach historycznych, to powinna chyba nieco spuścić z tonu. Jeśli marsz 4 czerwca okaże się nieudaną, lichą demonstracją, to być może „władzy raz straconej nie odzyskają nigdy”.
pn/Gazeta Wyborcza
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/644293-wyborcza-poluje-na-holownie-i-nagania-na-marsz-tuska