Dwojga naukowców potrzebowała „Gazeta Wyborcza” (z 25 kwietnia 2023 r.), żeby na poziomie językowym udowodnić, iż Donald Tusk nie kłamie. Naukowców z dorobkiem w dziedzinie językoznawstwa, polonistyki czy filozofii języka oraz z porządnymi opozycyjnymi życiorysami w czasach PRL. To dr Krystyna Starczewska i prof. Andrzej Bogusławski.
Trudno przesądzić, czy tytuł ich tekściku jest radosną twórczością redaktorów czy samych autorów. W każdym razie brzmi on: „Dwie nieprawdy w przekazie publicznym PiS. Krzywdząca siła słowa”. Autorzy chcieli „wskazać na dwie prawdziwe, a zarazem centralne nieprawdy wypełniające znaczną przestrzeń dyskursu prowadzonego przez przedstawicieli partii Prawo i Sprawiedliwość”. Jak coś wypełnia „znaczną część dyskursu” i jest „prawdziwe”, a zarazem stanowi „centralną nieprawdę”, to znak, że chodzi o jakąś sztuczkę czy nawet semantyczne matactwo.
Sztuczka polega na tym, że „kto nie zastrzega, że używa pewnego wyrażenia w sensie nieliteralnym, lub nie znajduje się w takiej sytuacji, że okoliczności wskazują jednoznacznie na jego użycie nieliteralne, jest odpowiedzialny za jego użycie literalne”. Jak na naukowców występuje tu dziwaczne domaganie się „zastrzegania” statusu wyrażeń w – jak można przypuszczać – mowie potocznej, co jest grubą przesadą. A wszystko po to, żeby twierdzenie (skądinąd wymyślone przez badaczy), iż „Donald Tusk w wielu wypowiedziach publicznych popełnił literalne kłamstwo” uznać za nieprawdę. A osoby mające tak twierdzić, uznają, że „zostało to dowiedzione”.
Chodzi zapewne o to, że gdy jakieś osoby mówią, iż Donald Tusk łże (łgał) i jest to „użycie literalne”, jest to godne kary, bo przecież trzeba udowodnić, że literalnie jest łgarzem. A to jest właściwie niemożliwie. Przecież „mówić, że ktoś popełnił w odniesieniu do jakiejś części rzeczywistości literalne kłamstwo, można w zgodzie z językiem polskim, tylko zachowując równoważność z frazą ‘powiedział’ o pewnym dobrze określonym fakcie przeszłym p, że zaszło p sądząc, że wie, że nie zaszło p, przy czym świadomie skrzywdził w ten sposób (choćby w jakimś stopniu) swego odbiorcę lub odbiorców”. A ponieważ „obecności takiej sytuacji w publicznych wypowiedziach Donalda Tusk nikt nigdy nie dowiódł”, to nie można go nazwać łgarzem.
Bardzo to piękne, tylko Donald Tusk może łgać, że nie wiedział, iż nie „zaszło p”, choć powiedział, że zaszło. Może też łgać, że świadomie nikogo nie skrzywdził. A wówczas ten piękny opis jest zawracaniem głowy. Tym bardziej że nie ma sposobu, żeby realnie (i z godnie z prawdą) przedstawić intencje Tuska, podobnie jak stan jego wiedzy, jeśli będzie konsekwentnie łgał. Wtedy sztuczka z „literalnym” i „nieliteralnym” jest „literalnie” obroną łgarza, a dowodem tego, że nie łże (łgał) będzie jego subiektywne, czyli m.in. także całkowicie załgane, przekonanie, iż literalnie nie łgał. I tak można się bawić do końca świata.
Istnieje jeszcze drugi aspekt zabawy i to już jest prawdziwe jajcarstwo. Otóż „można używać tego rodzaju określeń w sposób nieliteralny”. A wtedy „nie istnieje literalne kłamstwo na temat przyszłości lub polegające na czyjejś zmianie własnej wcześniejszej decyzji lub wcześniejszego zamiaru”. Jajcarstwo polega na tym, że gdy się łże co do swoich zamiarów lub je po prostu zmienia”, nigdy się nie łże, bo decyzję czy zamiar zawsze można zmienić i nierozstrzygalne jest to, czy stał za tym zamiar oszwabienia kogoś czy tak po prostu wyszło bez jakichkolwiek łgarskich intencji.
Jajcarstwo jest nawet podwójne, gdyż każda zapowiedź, zamiar czy obietnica (nie tylko polityka) może być przeniesiona w „nieliteralny” wymiar i można bujać ludzi do woli, bo przecież tylko się zmieniło „własną wcześniejszą decyzji lub wcześniejszy zamiar”. Normalnie perpetuum mobile, gdy chodzi o zamianę łgarstwa w nie-łgarstwo. Najwyżej wyjdzie na to, że stosuje się ekwiwokację, nawet jak jest to „działanie świadomie krzywdzące”. No, ale kto nie popełnia błędów logicznych?
Żeby nie wyszło na to, iż chodzi wyłącznie o banalną obronę Donalda Tuska, sprytni naukowcy przywołali też „drugą nieprawdę”. Otóż nie może zostać „oskarżony o popełnienie literalnego kłamstwa” także ten, kto by mówił, iż „zostało dowiedzione, że katastrofa smoleńska była wynikiem zbrodniczego zamachu”. Tu nieważny jest fakt, tylko wypowiedź, a ona jest trudna do podważenia, skoro właściwie nie sposób wykazać, że autorzy wypowiedzi „co najmniej sądzą, że wiedzą, iż zaszedł fakt, sprzeczny ze zgłaszanym”. Czyli dowód na to, że Tusk nigdy nie łże został przeprowadzony także w oparciu o wypowiedzi w sprawie katastrofy smoleńskiej. Znowu mamy piękne perpetuum mobile, tyle że moralnie paskudne. Tym bardziej, gdy zważyć, co Tusk robił i czego nie robił w związku z tą katastrofą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/644092-jak-sprawic-zeby-tego-co-mowi-tusk-nie-uznano-za-klamstwo