Nawet nie wiecie, jaką wam robimy łaskę. Objazd po Polsce polityków Koalicji Obywatelskiej jest przedstawiany jako ogromne poświęcenie i robienie łaski właśnie. Rafał Trzaskowski, żeby ponudzić w Białej Podlaskiej, został niemal siłą oderwany od biurka w warszawskim ratuszu. Taki jest bidulek zarobiony, że nie ma kiedy załadować. Nawet Donald Tusk pochylił się z empatią nad zawaleniem robotą swojego zastępcy w partii. Ale u Tuska wszystko ma drugie dno, więc to współczucie równie dobrze można odczytywać jako kpinę z kogoś, kto nie potrafi sobie zorganizować roboty. Jakby Tusk potrafił.
Taki Jarosław Wałęsa wyliczając swoje poświęcenie w objeździe kraju wydawał się skrajnie wyczerpany samym opowiadaniem o tym. Pada na twarz, ale będzie jeździł. Mimo zabójczego porannego wstawania będzie peregrynował. Niechby jemu i kolegom ręce i nogi odpadły z wycieńczenia, to się nie poddadzą. Jak rębacz dołowy Wincenty Pstrowski rzucający hasło „Kto wyrobi więcej ode mnie?”. Potem wprawdzie element antysocjalistyczny drwił: „Wincenty Pstrowski, górnik ubogi, przekroczył normę, wyciągnął nogi” (umarł mając zaledwie 44 lata), ale obowiązek to obowiązek.
Chciałoby się powiedzieć, po jakiego grzyba się poświęcacie, skoro robiąc to przeżywacie te wszystkie męczarnie. Komu te cierpienia są dedykowane? Dlaczego partyjny obowiązek w ogóle wiąże się z cierpieniem i skrajnym wycieńczeniem? Czyżby nikomu, z Donaldem Tuskiem i Rafałem Trzaskowskim na czele, nie sprawiało żadnej radości obcowanie z sympatykami, często oddanymi liderom do ostatniej pary majtek.
Ci, do których politycy KO przyjeżdżają powinni się czuć co najmniej urażeni, no bo jaki sens ma podróżowanie będące takim wysiłkiem jak wykonanie 10 tysięcy procent normy przez Wincentego Pstrowskiego? Samo opowiadanie o cierpieniach i poświęceniu wygląda jak wypominanie jakiegoś niewidocznego, okropnego obowiązku, który na pewno nie sprawia przyjemności. Oni muszą, ale strasznie się męczą. Powinni więc być fetowani niczym Neil Armstrong, Buzz Aldrin i Michael Collins po powrocie z Księżyca misji Apollo 11. A przynajmniej jak Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura po wygraniu w sierpniu 1932 r. Challenge International de Tourisme w Berlinie.
Wszystko tu jest postawione na głowie z jednego prostego powodu: to nie mieszkańcy odwiedzanych miast potrzebują polityków KO, lecz to ci ostatni bardzo potrzebują mieszkańców różnych miejscowości, czyli wyborców. Zatem to nie Tusk, Trzaskowski czy Wałęsa junior (oraz wielu innych) robią komuś łaskę, lecz łaską i dobrodziejstwem jest poświęcanie czasu właśnie im. Poza fanatykami i sekciarzami, dla których to rodzaj ekstazy i nirwany, wysłuchiwanie banalnych lub głupkowatych tyrad polityków KO jest wielkim poświęceniem, a przynajmniej wyrzeczeniem.
W końcu publiczność mogłaby głupot posłuchać w telewizji. Ale pewnie by nie posłuchali, bo domowa atmosfera odziera wystąpienia polityków KO z nadęcia i tromtadracji, więc nawet słuchać się tego nie chce. Na żywo działają emocje tłumu, skądinąd wcale nie wynikające z nadzwyczajności wypowiadanych głupot, ale ze zbiorowej ekstazy (jak w „Pachnidle” Patricka Süskinda czy „Słudze bożym” Erskine’a Caldwella”). I to ekstaza sprawa, że lejące się na salach cysterny trywializmów nie są odbierane jako kompletne badziewie.
Nawet fanatycy i sekciarze mogą w końcu zadać sobie pytanie, czy ktoś tu się poświęca i cierpi, a jeśli, to po co to robi, czy może chodzi o robienie słuchaczy w bambuko. O swego rodzaju szantaż, no bo skoro tak się poświęcają i męczą, to szantażują słuchaczy emocjonalnie, żeby byli za cierpienie i poświęcenie wdzięczni, a jednocześnie przesadnie wnikliwie nie analizowali przekazu. Mogłoby się przecież okazać, że ten przekaz słuchaczy zwyczajnie obraża – tak jest prostacki i demagogiczny. A jak wszyscy są nabuzowani i szantażowani, to prostactwo i demagogia spływają po nich jak flisacy po Dunajcu.
Jak bardzo trzeba gardzić własnymi wyborcami, a tym bardziej sympatykami, jeśli na każdym kroku wypomina się poświęcenie, męczarnię, robienie łaski i mobilizowanie się do nadludzkiego wysiłku? Ktoś przecież może powiedzieć, a idźcie wy w cholerę z tym waszym poświęceniem i łaską. Jak was to tak męczy, to spadajcie na bambus. Tym bardziej że cierpiętnictwo się udziela i słuchacze mogą się poczuć wymęczeni, a wręcz zmaltretowani przez tych wszystkich męczenników. To pewnie i ich rządy byłyby wielkim cierpieniem i poświęceniem oraz niezmierzonymi pokładami łaski. Jeśli tak, to szkoda zdrowia i nerwów. Śpijcie sobie do południa, przestańcie się męczyć, a wyborcom, a Polakom dajcie święty spokój.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/643112-z-objazdu-tuska-i-spolki-po-polsce-plynie-prosty-wniosek