Nie mam wątpliwości ani złudzeń: amerykańska i polska polityka są i pozostaną rozdarte sporami ideologicznymi. Ta „wojna kulturowa” jest dla Zachodu prawdziwą tragedią i bardzo go osłabia, ale my akurat nic, poza obroną elementarnego zdrowego rozsądku, z tym zrobić nie możemy.
Warto jednak na tym tle dostrzec wzrost kategorii interesu w polityce światowej. Prezydent Macron, król postępu i praw człowieka, pędzi do Chin z hołdami. Niemcy, podobno mocarstwo moralne, są tak uzależnione od dających im przewagę konkurencyjną tanich rosyjskich surowców, że bez mrugnięcia okiem czekały na upadek Kijowa. A dzisiaj ta potęga przemysłowa nie jest w stanie dać z siebie wiele w dziedzinie pomocy sprzętowej dla Ukrainy. No nie mają, nie umieją, i co im zrobisz.
Nieprzekraczalne podobno granice, które jeszcze kilka lat temu wydawały się definiować politykę, dziś stają się często scenografią. Historia przyspieszyła, zaczęła się gra o pozycję w nowym, dużo bardziej brutalnym - wojennym niestety - świecie. Spadają też maski, wychodzi, kto naprawdę przywiązany jest do wartości zachodnich, kto reprezentuje wartości europejskie.
W chwili próby Polacy, tak wcześniej atakowani za przeciwstawienie się granicznej operacji Łukaszenki i Putina, okazali się prawdziwymi Europejczykami, gotowymi otworzyć swoje domy dla rzeczywistych uchodźców wojennych. Duża część starej Europy była gotowa sprzedać Ukrainę oprawcom Putina. To fakty.
Nie zawiodły Stany Zjednoczone. Kolejny raz ratują Europejczyków przed tyranią i hańbą.
Sojusz polsko-amerykański, nasycony konkretami, stabilizuje sytuację, jest ważnym elementem bezpieczeństwa naszego regionu i całej Europy. Trwająca wizyta premiera Mateusza Morawieckiego w Stanach Zjednoczonych przynosi kolejne decyzje w tym kierunku.
CZYTAJ WIĘCEJ: Bardzo mocny sojusz w wyjątkowo niebezpiecznych czasach. Pięć kluczowych wniosków po spotkaniu Morawiecki-Harris
Można też zaryzykować tezę, że stronie polskiej udało się odkłamać fałszywy obraz Polski w elitach demokratycznych. Polska pomoc dla Ukrainy, zdecydowane kroki w kierunku energetyki odnawialnej i atomowej, gotowość do ponoszenia dużych wydatków na bezpieczeństwo i cierpliwe tłumaczenie dlaczego system sądownictwa w Polsce trzeba zreformować (dziedzictwo komunizmu a nie żadne „rule of law”) przyniosły pozytywne zmiany.
Prezydent Joe Biden w Warszawie potraktował opozycję w Polsce jak normalną opozycję w państwie demokratycznym a nie jakąś specjalnej troski „opozycję demokratyczną”.
Wiceprezydent Kamala Harris przed spotkaniem w Białym Domu z premierem Mateuszem Morawieckim stwierdziła wobec dziennikarzy:
Polska jest wartościowym sojusznikiem, partnerem i przyjacielem; mamy trwałą relację opartą na wspólnych priorytetach i wartościach demokratycznym. Liczę na dalsze wzmacnianie relacji pomiędzy naszymi krajami.
W opublikowanym później na stronach Białego Domu komunikacie czytamy:
Wiceprezydent wyraziła uznanie dla przywództwa Polski w zmniejszaniu uzależnienia Europy od rosyjskiej energii i pogratulowała wyboru amerykańskiego partnera technologicznego do rozwoju programu cywilnej energetyki jądrowej, który wzmocni nasze dwustronne więzi i europejskie bezpieczeństwo energetyczne, pomoże w walce z kryzysem klimatycznym i stworzy tysiące miejsc pracy w naszych krajach.
Co ciekawe, jak się dowiedziałem, w spotkaniach nie brał udziału ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce Mark Brzeziński, którego niektórzy opisują wręcz jako nieformalnego członka sztabu Rafała Trzaskowskiego. Ale ta opinia wynika pewnie z nieporozumienia, to chyba tylko mocne towarzyskie relacje.
Warto przypomnieć, co mówiła o tych wszystkich atakach na Polskę poprzednia, z nadania Trumpa, ambasador USA pani Georgette Mosbacher:
Unia Europejska niezwykle nieszczęśliwie padła ofiarą dezinformacji, fali fake newsów i propagandy ze strony Rosji […]. Ta dyskusja, która toczy się w Unii Europejskiej odnośnie do Polski i praworządności, jest zwyczajnie niesprawiedliwa […]. To są absurdy i szkoda, że Unia daje wiarę tym kłamstwom […]. Obawiam się, że to ciągłe czepianie się Polski wynika z niezrozumienia tego kraju, który w Europie Środkowo-Wschodniej jest liderem.
Szkoda, że takie słowa nie padły gdy sprawowała urząd. Może nie mogła.
Politycy niemieccy powinni dostrzec wagę wydarzeń w Waszyngtonie. Czy rozumieją, że Berlin za chwilę może zostać sam w atakach na Polskę? Przez słowo „Berlin” rozumiem też Brukselę, bo przecież jest jasne, kto te sprężyny bezprawnych sankcji nakładanych na nasz kraj, obecnie przyfrontowy (sic!), nakręca.
Cele niemieckie są jasne: zainstalowanie uległego, by nie powiedzieć marionetkowego, rządu w Warszawie z przysłanym specjalnie w tym celu politykiem na czele. W ten sposób chcą zabić polską ambicję, zahamować nasz rozwój, zlikwidować główną przeszkodę w budowie niemieckiego superpaństwa, nowej Rzeszy jaką jest silna, suwerenna Warszawa. Ale to mrzonka. Nie ma w Europie klimatu na takie eksperymenty, nie ma na świecie. Niemcy znowu stracili rozum, pędzą jak opętani ku celowi, który może im przynieść kłopoty.
Jeszcze jest czas, by się opamiętali. Zawrócili z tej drogi.
Po wybuchu wojny punkt ciężkości politycznej kontynentu przesunął się w kierunku Warszawy, oczywiście nie sam, ze znaczącym udziałem rządzących Polską elit. To premia za konsekwencję, odwagę, jasny plan, ciężką pracę. Tego nie da się znieść podkręcaniem ataków za pomocą wpływów w mediach i w totalnej opozycji. Naprawdę, jak się nie opamiętają, za chwilę zostaną sami. Polska, jak wszystko wskazuje, zrzucane lawiny debat, kar, wyroków, sankcji i szantaży wytrzymała.
W Waszyngtonie, jak słyszę, dobrze czytają sondaże. A w Berlinie tylko wstępniaki w niemieckich portalach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/642345-czy-berlin-za-chwile-zostanie-sam-w-atakach-na-polske