„Obiektem całej lawiny mowy nienawiści był śp. prezydent Lech Kaczyński. Kampanią hejtu kierowali w latach 2005 – 2010 ludzie politycznie i towarzysko bliscy Donaldowi Tuskowi, który dzisiaj próbuje przekonywać o swoim szczerym zatroskaniu ekspansją mowy nienawiści w Polsce” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Grzegorz Kucharczyk, historyk specjalizujący się w historii myśli politycznej XIX i XX wieku oraz historii Niemiec.
wPolityce.pl: Termin „mowa nienawiści” robi w Polsce smutną karierę, jednak co on właściwie oznacza?
Prof. Grzegorz Kucharczyk: Mowa nienawiści, czyli „hate speech” – to określenie w latach 80., 90. ubiegłego wieku robiło karierę w kręgach anglosaskich. Chodzi generalnie o kręgi postępowe, które uważały, że promując tzw. ustawodawstwo równościowe, poprzez walkę z mową nienawiści, zabezpieczają rozwój społeczeństwa obywatelskiego, wolność i równość wszystkich obywateli. Ale w praktyce, jak popatrzymy na kraje tzw. rozwiniętego Zachodu, ale także na nasz region Europy oraz niektóre środowiska w Polsce, wyraźnie widać, że tzw. walka z mową nienawiści służy raczej do ograniczenia wolności, wyciszania poglądów tych, których określa się jako wrogów wolności. W związku z tym, obowiązuje tu stara rewolucyjna zasada, że „nie ma wolności dla wrogów wolności”. Dość wspomnieć, że pod pretekstem walki z mową nienawiści cenzuruje się w internecie, w mediach społecznościowych, niewygodne treści, które wprost nawiązują na przykład do chrześcijaństwa, które z punktu widzenia ideologicznego są niebezpieczne dla tych, którzy szermują hasłem walki z mową nienawiści.
W szkołach pojawiają się lekcje dotyczące mowy nienawiści. To troska o dzieci i młodzież, czy raczej okazja do indoktrynacji?
Tak zwane programy edukacyjne, które mają już od najmłodszych lat uczyć nie tylko uczniów, ale i kadrę pedagogiczną, wyczulenia na tzw. mowę nienawiści w zdecydowanej większości przypadków służą właśnie ukrytej indoktrynacji. Skoro mówimy o historii mowy nienawiści w Polsce, zwłaszcza po 1989 roku, trzeba też pamiętać o tym, że – de facto – mowę nienawiści praktykowali ci, którzy uważają, że mają patent na walkę z mową nienawiści. Dość wspomnieć to, co działo się wokół rządu i samej osoby premiera Jana Olszewskiego na początku lat 90. W mediach, które dzisiaj tak ochoczo mówią o walce z mową nienawiści, odmalowywano go wówczas jako przysłowiowego „czarnego luda”, jako zagrożenie dla demokracji, człowieka zionącego nienawiścią. Formuła ludzi zionących nienawiścią albo ludzi, którzy mają oczy pełne nienawiści to etykieta przyklejana osobom, które chciały na przykład wprowadzić w Polsce pewne standardowe procedury obecne w Czechach czy też w zjednoczonych Niemczech, czyli lustracji i dekomunizacji. Wobec nich stosowano klasyczną mowę nienawiści i klasyczne zabiegi wykluczania – piętnowania ich, stygmatyzowania, jako ludzi owładniętych manią władzy, nienawistników. A oni po prostu chcieli zastosować w Polsce to, co stosują rozwinięte demokracje.
Obiektem całej lawiny mowy nienawiści był śp. prezydent Lech Kaczyński. Kampanią hejtu kierowali w latach 2005 – 2010 ludzie politycznie i towarzysko bliscy Donaldowi Tuskowi, który dzisiaj próbuje przekonywać o swoim szczerym zatroskaniu ekspansją mowy nienawiści w Polsce.
Chyba jako społeczeństwo wykazujemy się coraz większą tolerancją dla hejtu. Grzegorz Schetyna mówił o szarańczy, Sławomir Nitras o „piłowaniu katolików”, a w ostatnich tygodniach przybywa w Platformie Obywatelskiej kolejnych „teologów”.
To prawda, ale ten proces afirmatywnego oswajania się z mową nienawiści jest też związany z tym, że mamy do czynienia z rozwojem mediów, które nazywają się mediami internetowymi, społecznościowymi, a które – w tym przypadku – pełnią rolę, nazwijmy to, wzmacniaczy wszystkich komunikatów, które zbiorczo nazywa się dziś hejtem, czyli mową nienawiści. Kierowana jest ona przede wszystkim albo wobec ludzi najsłabszych, bo czym, jeśli nie eksplozją mowy nienawiści były słynne czarne marsze, których głównym wrogiem były nienarodzone dzieci, przedstawiane jako jakieś wielkie zagrożenie dla wolności – dzieci, które się nie narodziły i wobec których było podejrzenie choroby? Adresatami mowy nienawiści są także ci, którzy próbują trwać przy pewnych wartościach, normach, które są traktowane przez tych, którzy chcą projektować Polkę na nowo, jako zagrożenie. Nowość naszych czasów polega na tym, że jest tyle ośrodków, sposobów wzmacniani, docierania z przekazem nienawiści do wielu osób jednocześnie, tego wcześniej nie było. Z drugiej strony można po latach powiedzieć, że w jakimś sensie wygrywa narracja, którą na początku III RP uprawiał były rzecznik junty Jaruzelskiego, który wydała za swojego życia pewien poczytny tygodnik charakteryzujący się przede wszystkim mową nienawiści wobec ludzi wierzących, dążących do tego, żeby zerwać z dziedzictwem komunizmu. Jak pokazywały badania przeprowadzone w latach 90. XX wieku, tygodnik ten był czytany w dużej mierze przez tych, którzy określali się jako polska inteligencja. Dziś mamy w jakim sensie skutek tamtego procesu.
Podczas spotkania z młodzieżą w Gdańsku, w rocznicę śmierci Pawła Adamowicza, Donald Tusk stwierdził, że mowa nienawiści jest dzisiaj na absolutnym topie, jeśli chodzi o zagrożenia cywilizacyjne. Ale co on sam prezentuje podczas swoich spotkań? Dzielenie ludzi, nawoływanie do siłowych rozwiązań, jak to było w przypadku prezesa NBP. Nie zdaje sobie sprawy, jakie mogą być konsekwencje?
Słowa a czyny. W przypadku Donalda Tuska to jest klasyczny przykład rozjechania się między deklaracjami a czynami. Przypomnijmy sobie, że on, jako urzędujący premier mówił do ówczesnej opozycji: wyginiecie jak dinozaury. Upowszechniał wszystkie antykatolickie stereotypy, jako lider opozycji za tzw. „pierwszego PiS”, nazywając ludzi wierzących moherami. To, co działo się po 10 kwietnia 2010 roku, gdy chodzi o jego osobistą postawę, o postawę jego politycznych kolegów – tu mamy do czynienia z jedną wielką mową nienawiści, kierowaną na przykład wobec tych, którzy stali przy krzyżu na Krakowskim Przedmieściu. Przypomnijmy sobie sceny z sierpnia 2010 roku, satanistyczny sabat organizowany wokół ludzi, wokół krzyża – to nie spotkało się z jakimkolwiek potępieniem ze strony urzędującego premiera Donalda Tuska, który nazwał to „happeningiem”. Słowa a czyny. Jeśli Donald Tusk mówi, że mowa nienawiści jest rzeczywiście cywilizacyjnym zagrożeniem – tu pełna zgoda. Tylko pytanie jest, kto ją ciągle upowszechnia? Kto doprowadza do takiej sytuacji, że sympatyk PO jest w stanie pójść do biura poselskiego PiS i zabić człowieka z zimną krwią, odgrażając się przy aresztowaniu, że tak naprawdę chciałby zabić kolejna osobę.
Mamy całą serię ataków na biura poselskie, nawet fizyczny atak na senatora Karczewskiego. Z jednej strony mówi się: dość. Jednak emocje cały czas są podgrzewane.
Jakie są fakty? Kto dziś jest najbardziej, w sensie fizycznym, atakowany? To są osoby duchowne, osoby wierzące, które w kościołach trwają na nabożeństwach. Niestety, orzecznictwo sądowe tylko zachęca do aktów agresji, mowy nienawiści, czego przykładem jest chociażby niedawny wyrok poznańskiego sądu, który „kreatywnie” podszedł do definicji słowa złośliwość– okazuje się, że napad bojówki w czasie Mszy św. to nie jest złośliwe naruszenie wolności religijnej. Drugą najczęściej atakowaną grupą są osoby związane mniej lub bardziej z obozem władzy – czy to pracownicy biur poselskich Prawa i Sprawiedliwości czy sami politycy. Takie są fakty. Słowa, które słyszymy, czytamy w mediach sprzyjających obecnej opozycji, że mowa nienawiści jest zagrożeniem, bo w domyśle jest sączona przez np. media publiczne czy polityków partii rządzącej nijak ma się do rzeczywistości, bo fakty są zupełnie inne.
Dlaczego doszło do takiej radykalizacji? Dlaczego gra na emocjach jest więcej warta niż argument, konkretnie działania, dotrzymywanie składanych przez polityków obietnic?
To abecadło propagandy i dezinformacji. Wszyscy propagandyści od wieków mówili, że trzeba grać przede wszystkim na emocjach, bo – niestety – takie są prawidła psychologii społecznej, to jest sposób na dotarcie do umysłu człowieka. Nie analiza rzeczowa, analiza oparta na faktach, merytoryczna, tylko grająca na emocjach. To historia długiego trwania. U progu tzw. transformacji w Polsce, w latach 90. ubiegłego wieku, środowiska, które praktykowały mowę nienawiści stygmatyzując ludzi dążących do zerwania z dziedzictwem komunizmu w Polsce, używały jednocześnie określenia, że dążenie do lustracji, do dekomunizacji w Polsce jest czymś „podłym”. Jeżeli ktoś mówił, że w Polsce potrzebna jest lustracja czy dekomunizacja, to według „Gazety Wyborczej” to była podłość, że głoszenie takich poglądów jest czymś podłym. Jeżeli ktoś czytał takie określenie, to wzbudzało ono emocje – jeżeli ktoś jest człowiekiem podłym, to jego nie lubię. To odwołanie do sfery emocji, a nie do sfery faktów: czy rzeczywiście dekomunizacja jest potrzebna, w jakim zakresie? A co robią nasi sąsiedzi w tej kwestii (zjednoczone Niemcy, Czechosłowacja)? Jest tylko granie na emocjach.
Po trzydziestu latach mamy kontynuację ze zmianą w tym sensie, że mamy do czynienia z cyberprzestrzenią, gdzie hejt jest bardzo wzmacniany. Działanie jest podobne. Trzeba wzbudzić emocje, wzbudzić gniew. Osiem gwiazdek, wulgaryzmy na marszach czerwonego pioruna – to jest to, granie na emocjach. Nikt z uczestników czarnych marszy nie pochylał się nad statystykami, nad osiągnięciami genetyki, która mówi o kodach DNA, tylko grano na emocjach – pamiętamy, jakich słów używano. Sam dobór słów, wulgaryzacja, to czytelny dowód na to, że chodzi o emocje, o to, kto wzbudzi większy hejt, tzw. asocjacje – jak mówią propagandyści, czyli skojarzenia. Zwróćmy uwagę, że kiedy w wyszukiwarkę wpiszemy wyraz ksiądz, to od razu pojawia się pedofil. Chodzi o dorobienie takiego skojarzenia. Kiedy te puzzle zbierzemy w całość, wyjdzie na to, że Karol Wojtyła został wyświęcony przez kardynała, który molestował seksualnie kleryków, potem został mianowany na biskupa przez papieża, który milczał ws. Holokaustu, a potem, tenże sam Karol Wojtyła, milczał w sprawie ofiar pedofilii – to są różne wątki propagandy. To granie na emocjach nie mające nic wspólnego z faktami.
Czy w ocenie Pana Profesora można liczyć na to, że jakość języka debaty poprawi się?
Nie miejmy złudzeń, że wszystkich przekona się do tego, że robią źle, ponieważ część ludzi doskonale wie o tym, że robi źle, ale działa ze złą wolą. To kwestia woli i charakteru kształtowanego według pewnych norm moralności. Ale z drugiej strony można dotrzeć z prawdziwymi informacjami do wielu, zwłaszcza do młodych ludzi. Tu mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego hejt, mowa nienawiści, spadła na autora podręcznika do przedmiotu Historia i Teraźniejszość prof. Wojciecha Roszkowskiego, dlaczego w ogóle taką mową nienawiści zareagowano na pomysł tego przedmiotu, który daje szansę setkom tysięcy młodych ludzi w szkołach na poznanie historii Polski i świata po II wojnie światowej. Wiadomo, że jest to niebezpieczne dla tych, którzy grają na emocjach. Uczniowie dostają podręcznik, z którego będą uczyć się, że niekoniecznie emocjonalne przekazy mają pokrycie w faktach. A to z kolei oznacza ograniczenie wyborczego targetu przez tych ideologów. Dlatego była taka mowa nienawiści. Dochodzimy do istoty rzeczy – do hipokryzji. Ci, który tyle mówią o mowie nienawiści są w dużej mierze hipokrytami, którzy ukrywają swój prawdziwy cel. A celem tym jest władza, która oznacza dostęp do pewnych dóbr, często tylko i wyłącznie materialnych, pewnego prestiżu społecznego.
Rozmawiała Weronika Tomaszewska
CZYTAJ TEŻ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/641413-nasz-wywiad-prof-kucharczyk-chodzi-o-emocje-nie-o-fakty