Były szef MSZ znów dostał po głowie za swoje kłamstwa ws. katastrofy smoleńskiej. Warszawski Sąd Okręgowy nakazał mu przeproszenie Jarosława Kaczyńskiego za stwierdzenie, że „Lech Kaczyński walnie przyczynił się do katastrofy smoleńskiej”.
Sikorski oczywiście zapowiedział apelację, co oznacza, że chce dalej taplać się w swoich kłamstwach i oskarżeniach pod adresem tragicznie zmarłego prezydenta.
A przecież mówimy o człowieku, który był jednym z pierwszych polskich urzędników powielających kłamliwą rosyjską narrację ws. przyczyn katastrofy. Już kilkanaście minut po tragedii dzwoniąc do Jarosława Kaczyńskiego przekazał mu nieprawdziwe informacje, że za katastrofę odpowiedzialni są piloci rządowego tupolewa. Nie znaleziono wtedy jeszcze nawet ciał ofiar, nikt nie wiedział, czy ktoś przeżył, nie było najmniejszych podstaw do tego, by oskarżać załogę. A jednak Sikorski to zrobił.
W imię czego? Czy był aż tak zaczadzony wizją „europeizowania Rosji” (to jego własne słowa), co rzekomo prowadzili razem z Donaldem Tuskiem od 2008 r.? I właśnie dlatego nie chciał, by na Kreml padł jakikolwiek cień podejrzeń o sprawstwo mordu na polskim prezydencie?
Może była to tylko – i aż – konsekwencja jego prorosyjskiej polityki zagranicznej, na ołtarzu której złożył polską rację stanu i brał udział w dyplomatycznym spisku przeciw własnemu prezydentowi? Niestety wiele wskazuje, że tak właśnie było, a Sikorski nie potrafiąc przyznać się do błędu tkwi w roli zakładnika Putina.
Warto przypomnieć, że dotychczas jedynymi skazanymi za przyczynienie się do katastrofy – stosując oczywiście pewien skrót myślowy – są b. wiceszef BOR Paweł Bielawny (został kozłem ofiarnym i usłyszał wyrok za nieprawidłowości w dokumentacji, zaś jego przełożony Marian Janicki pozostał bezkarny, mimo że osobiście decydował o obniżeniu stopnia ochrony prezydenta i m.in. zlekceważył niesprawdzenie lotniska w Smoleńsku) oraz urzędnicy kancelarii premiera Donalda Tuska na czele z jej szefem Tomaszem Arabskim. To zeznając w czasie ich procesu, Sikorski kłamał na sali sądowej.
Słowa Sikorskiego vs. dokumenty
Udowodniliśmy to z Marcinem Wikłą publikując przed sześcioma laty okładkowy artykuł w tygodniku „Sieci”, w którym skonfrontowaliśmy słowa Sikorskiego wypowiedziane w sądzie z dokumentami z jego resortu, z którymi się zapoznawał i które podpisywał.
Mówiąc w największym skrócie – są ordynarnym kłamstwem wypowiedziane pod przysięgą słowa Sikorskiego, że „jako szef Ministerstwa Spraw Zagranicznych nie zajmował się organizacją wizyty z 10 kwietnia 2010 roku”, że „prowadził politykę zagraniczną, a nie organizacyjną” oraz , że „nie miał żadnej wiedzy na temat” organizacji wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu.
Sikorski dostawał relację z każdego spotkania jego podwładnych z rosyjskimi dyplomatami oraz urzędników KPRM z przedstawicielami Putina, w czasie których Rosjanie wprost życzyli sobie, aby polski prezydent nie pojawił się w Katyniu razem z Tuskiem i Putinem. I Sikorski robił wszystko, by to życzenie spełnić. Włączył się w otwartą grę przeciw głowie naszego państwa.
Czy to on wydał polecenie, by o tych rozmowach nie była informowana kancelaria prezydenta? Tego nie wiemy, ale fakty są takie, że w dziesiątkach dokumentów z tamtego okresu nie znajdujemy żadnego, w którym w rozdzielniku (czyli wśród adresatów kopii pism) znajduje się KPRP.
Co mógł wówczas pomyśleć sobie zbrodniarz wojenny Putin, gdy zobaczył, że nawet szef polskiego MSZ bardziej dba o interes Kremla niż polskiego prezydenta?
Zacytujmy fragment artykułu „Kłamca smoleński”:
Rosjanie dobrze już wtedy widzą, że polskie władze są podzielone na dwa obozy: uległy, a momentami nawet entuzjastyczny wobec Moskwy, skupiony wokół rządu i o wiele bardziej pragmatyczny, reprezentowany przez Lecha Kaczyńskiego i jego otoczenie. 14 grudnia 2009 roku dyrektor Jarosław Bratkiewicz [szef Departamentu Wschodniego MSZ – przyp. MP] rozmawia o tym z dwoma rosyjskimi „ekspertami” od mediów Jewgienijem Kożokinem z rządowej Rosyjskiej Federalnej Agencji ds. Rodaków (Rossotrudniczestwo) i Modestem Kolerowem, byłym doradcą Putina. Ten drugi znany jest z wyjątkowego grubiaństwa, co pozwala zapytać, dlaczego kogoś takiego polski urzędnik wybiera sobie na rozmówcę o geopolityce. Być może to element wspomnianej przez Sikorskiego „europeizacji”. Kolerow stwierdza: „Polacy powinni zrozumieć dylematy i problemy współczesnej Rosji”, chwilę później Zachód nazywa „idiotami w badawczych okularach”, a Ukraińców i Białorusinów „Papuasami z peryferii”. Podkreśla, że rok 2010 ma być „testowy” dla relacji polsko - rosyjskich. „Dla Rosji szczególnie ważne będzie, czy obchody katyńskie odbywać się będą w duchu >>ekumenicznego<< złożenia hołdu ofiarom polskim i sowieckim spoczywającym w lesie katyńskim (…)”. Lech Kaczyński nigdy nie godził się na relatywizowanie zbrodni katyńskiej.
Z rozdzielnika wiemy, że pismo trafia do m. in. do Radosława Sikorskiego, marszałka senatu Bogdana Borusewicza, szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego, a nawet do szefa Agencji Wywiadu Macieja Huni. Znów całkowicie pomijana jest kancelaria prezydenta.
Nawet wtedy, gdy szef KPRP śp. Władysław Stasiak oficjalnie informuje MSZ o planie wizyty prezydenta w Katyniu (pisma noszą daty 27 stycznia i 23 lutego), Sikorski zwleka z wypełnieniem swojego obowiązku i notyfikacją Rosjanom wizyty Lecha Kaczyńskiego. Robi to dopiero po ponagleniu przez prezydenckiego ministra Mariusza Handzlika 15 marca. Dzięki temu przez długie tygodnie Rosjanie mogli udawać, że prezydent nie wybiera się do Katynia i nie czynić żadnych oficjalnych przygotowań do wizyty. Dlaczego Sikorski zwlekał? Do dziś nie odpowiedział na to pytanie.
Nie wyjaśnił też, dlaczego kierowany przez niego MSZ konsekwentnie pomijał kancelarię prezydenta przy wszelkiej korespondencji dotyczącej uroczystości rocznicowych w Katyniu.
Fakty, które należy przypomnieć
Przytoczę jeszcze końcówkę naszego artykułu z 2017 r. Wyjątkowo haniebną dla Sikorskiego.
Dyrektor Bratkiewicz jest autorem kolejnego pisma, w którego treść aż trudno uwierzyć. Jest poniedziałek, 12 kwietnia 2010 r. Polacy na ulicach Warszawy oddają hołd Marii Kaczyńskiej. Karawan z ciałem prezydentowej, obsypywany jej ulubionymi tulipanami, zmierza do Pałacu Prezydenckiego. Tam ciągną się kolejki tysięcy ludzi, którzy godzinami czekają, by przez chwilę pokłonić się Parze Prezydenckiej. Na miejscu katastrofy rosyjskie służby niszczą dowody – wybijają szyby we wraku, wycinają drzewa, przenoszą elementy samolotu. Kremlowska propaganda bez jakichkolwiek badań kolportuje kłamstwo o winie pilotów. Polski rząd ani myśli prosić o pomoc NATO czy instytucje unijne. W Moskwie trwa bezczeszczenie zwłok ofiar katastrofy. Roztrzęsione rodziny przechodzą gehennę przy identyfikacjach. Polskie służby nie panują nad niczym. Nikt nie pilnuje sekcji zwłok, ani nawet należytego składania ciał do trumien.
Dokładnie w tym momencie w MSZ powstaje dokument zaczynający się od słów: „Spotkanie Premierów Polski i Rosji 7 kwietnia w Katyniu oraz tragiczna śmierć polskiej delegacji w katastrofie lotniczej w Smoleńsku 10 kwietnia br. stworzyły szczególny klimat w relacjach dwustronnych, wydatnie poszerzający przestrzeń dialogu, współpracy i pojednania.”
Jeden egzemplarz pisma pozostaje w Departamencie Wschodnim MSZ, drugi przeznaczony jest dla Adama Daniela Rotfelda, szefa Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych, trzeci – dla Radosława Sikorskiego. Ten ostatni stawia na nim swoją parafkę, nie kwestionującej oburzającej treści.
Nie dziwi, że Sikorski utajnił ten dokument (miał klauzulę „Zastrzeżone”). Aż roi się w nim od sformułowań, których nie powstydziłaby się moskiewska dyplomacja (nic dziwnego – autor, Jarosław Bratkiewicz kończył studia na niesławnym MGIMO, Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych).
O „przełomie” w relacjach między obu państwami pisze: „Można uznać, że głębia współczucia oraz zakres pomocy ze strony rosyjskiej przekroczył standardowe zachowania”. Polski MSZ cieszy się, że po tragedii „uaktywnił się” prezydent Miedwiediew – wystąpił z orędziem, złożył kondolencje w ambasadzie, zapowiedział się na pogrzebie pary prezydenckiej, a może nawet przyjedzie do Warszawy z oficjalną wizytą.
„Znamienną wymowę ma też spotkanie D. Tuska i W. Putina na lotnisku w Smoleńsku, gdzie obaj premierzy złożyli hołd ofiarom katastrofy lotniczej oraz spontanicznie objęli się, przywołując tym samym symbolikę gestu pojednania, poczynionego w 1990 r. w Krzyżowej przez T. Mazowieckiego oraz H. Kohla. Szczególnym gestem jest także fakt zaproszenia przez W. Putina na rozmowę przebywającej w Moskwie, w związku z potrzebą identyfikacji szczątków ofiar katastrofy, polskiej delegacji rządowej na czele z min. E. Kopacz”.
We wnioskach dyrektor Bratkiewicz stwierdza: „Wyraźnie poszerzona przestrzeń życzliwości i pojednania polsko-rosyjskiego wymaga odpowiedniego jej >>zagospodarowania<< w postaci działań jednostkowych i instytucjonalnych”. Powtórzmy: jest 12 kwietnia. 2 dni po katastrofie. Już zaczyna się „zagospodarowywanie” „klimatu” stworzonego przez śmierć prezydenta.
Sikorski jest pozującym na lorda prostym chamem, który nawet po tragicznej śmierci prezydenta nie jest w stanie zdobyć się na okazanie szacunku głowie państwa. To jednak pół biedy. Co gorsza, jest też kłamcą w fundamentalnych dla polskiej podmiotowości kwestiach i był skrajnie prorosyjskim szefem polskiej dyplomacji, który nawet na świeżej krwi głowy naszego państwa chciał budować „szczególny klimat” i „pojednanie” z Moskwą. A materialne dowody tej nikczemnej postawy utajnił.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/639209-klamca-smolenski-znow-przylapany