Żadnej konkretnej daty nikt tu chyba nie wskaże, nie zanotuje, ale w sposób oczywisty jesteśmy świadkami ważnego przesilenia. Obóz premiera Jarosława Kaczyńskiego po wygranej zimie, niezłym starcie w polityczną wiosnę, przenosi się z półki z napisem „mają jeszcze szansę na reelekcję” na półkę oznaczoną „prawdopodobna trzecia kadencja”. Z kolei opozycja opuszcza rubrykę „mają wielką szansę na dokonanie zmiany” i przechodzi do tabelki z karteczką „może wygrają, jak dopisze im nieprawdopodobne szczęście, a przeciwnikom pech”.
Te przejścia, przesilenie, przełamanie także sondażowe, nazywane jest w różny sposób, przyjmowane z różnymi emocjami. Media opozycyjne, to źródło obiektywizmu i standardów dziennikarskich, nie ukrywają smutku, rozgoryczenia. W redakcji pisma Michnika podobno podłoga wyściełana jest wyrwanymi z rozpaczy włosami, a w TVN szuka się szpiegów, którzy - jak sugerują Roman Giertych i Tomasz Lis - podrzucili pomysł rzucenie esbecką siekiera w Jana Pawła II.
Co się stało? Na pewno ma znaczenie wygranie przez rząd bitwy zimowej o węgiel, energię, zahamowanie putinflacji. Kontrast między tym, jak to przeszło, jak dali radę a próbą wzbudzenia przez opozycję paniki (w czasie wojennym!) jest zauważalny dla każdego Polaka.
Bez wątpienia ma znaczenie postępująca budowa armii tak silnej, że będzie w stanie zapewnić Polsce bezpieczeństwo w razie próby napaści, ale przede wszystkim potencjalnego agresora po prostu odstraszy. I tu też kontrast ze zwijaniem państwa i wojska za Tuska.
Na tym tle widać też jak niebezpieczne było wsparcie przez sporą część opozycji łukaszenkowskiego ataku na granicę wschodnią, co w efekcie miało nas sparaliżować i wyłączyć jako zaplecze napadniętej później Ukrainy. Pani Ochojska do dzisiaj gra tu zresztą z Putinem.
Wszystko to, i wiele podobnych wątków codziennej debaty, mają jeden wspólny mianownik: całkowity brak powagi i przewidywalności opozycji. Dla chłodnego obserwatora to chwilami szokujący brak spójności, planu, wiarygodnej obietnicy. Niepojęte jak politycy opozycji mielą językami, rzucają w eter co im ślina na język przyniesie, jak bawią się sprawami świętymi (papież) i ważnymi (granica), jak obrażają całe grupy wyborców, flirtują z ekstremistycznymi postulatami (robaki zamiast mięsa) i jak są przekonani, że ich potęga medialna wszystko to przykryje.
Nie przykryje.
Symbolem upadku intelektualnego opozycji może być pogawędka Lisa z Giertychem - dwaj podobno bardzo po tamtej stronie wpływowi ludzie, plotą (w mojej ocenie) infantylne i zawstydzające nawet wyborców opozycji bzdury.
CZYTAJ O TYM: Giertych brnie dalej, wtóruje mu Lis: „PiS zorganizował atak na Jana Pawła II, żeby chwilę później wziąć go w obronę?”
Ale czyż nie na tym poziomie jest większość opozycyjnej publicystyki? Najpierw pracowicie stwarzają straszne smoki, potem z nimi walczą.
To prowadzi nas do pytania: czego właściwie chce dziś opozycja?
Rażą ich programy prorodzinne i społeczne rządów PiS, rozleniwiły one Polaków, podrożyły służbę domową czy odwrotnie - oni dadzą ludziom jeszcze więcej?
Są dumnymi dziedzicami „Solidarności” czy idą w sojuszu z byłymi esbekami?
Wszystko do kości okroją, wyprzedadzą, z lasami włącznie czy o majątek narodowy zadbają skuteczniej niż pisowcy?
Wolny rynek ponad wszystko czy mieszkanie prawem dla każdego?
Mamy importować węgiel i ropę z Rosji czy godzimy się na związany z zakończeniem tego procederu pewnym wzrostem cen?
To wojna nasza czy nie nasza?
Wydatki zbrojeniowe to gigantomania, kontrakty trzeba skasować czy właśnie oni zbudują armię lepszą i silniejszą niż Kaczyński, Duda, Błaszczak, Morawiecki?
Święty Jan Paweł II ma być zgnojony paszkwilami, co proponują ich telewizja i gazeta, czy są zniesmaczeni próbą wciągania go w kampanię wyborczą?
Toczą się te całkowicie sprzeczne opowieści dzień po dniu jak sen wariata. W tle już pierwsze spory o premiera, ministrów, resorty. Co będzie, gdyby naprawdę mieli rządzić? W jaką propozycję programową i kadrową to się składa? Sądzę, że w oczach zwykłej Polski i normalnie pracującego Polaka, w żadną.
I nawet wspólna lista, ten totem redaktorów z Czerskiej sprzęgniętych w Tuskiem, nic nie zmieni. Ona te braki spójności i sensu jeszcze mocniej by wydobyła w kampanii wyborczej.
Obserwuję polskie wybory z bardzo bliska od połowy lat 90. I stawiam tezę, że nigdy nie wygrał w Polsce nikt, kto nie miał poważnej, wiarygodnej w oczach wyborców propozycji. Mogła być ona obiektywnie zła, niemądra, nawet oszukańcza - ale ludziom musiała jawić się jako spójna, przewidywalna, poważna.
Nie da się wygrać gdy Polacy nie są w stanie powiedzieć, nawet w sprawach fundamentalnych, co mniej więcej zrobią rządzący w pierwszym tygodniu, co w pół roku, co w czasie kadencji. W przypadku opozycji nie wiadomo i to ją skazuje na porażkę.
Dlatego płaczek Hołownia musi powtarzać jak nakręcony, że „PiS musi przegrać, PiS musi przegrać”, a Tusk czuje się w obowiązku co trzy dni sięgać po greps z cenami żywności, udając przy okazji biedaka, którego mimo 21 tysięcy ekskluzywnej brukselskiej emerytury nie stać na schabowego.
Te Tuskowe manewry internetowe też nie wydają się przemyślane. Można takich narzędzi propagandy używać ale nie mogą być jedynymi i nie mogą opierać się na aż tak podkręconych danych. To staje się memiczne i wygląda jak ucieczka w narkotyk taniej awantury przed trudnymi pytaniami wyborców, brakiem programu. Kliki i zasięgi tak się może buduje. Wyborów tak się nie wygrywa.
Opozycja miała kilka ładnych lat, by spróbować zbudować powagę i wiarygodność. Czas ten przebimbała na hucpy, pucze i puczyki, szalone tańce wspólnie z oszalałymi z nienawiści, zaczadzonymi ideologią aktywistkami i redaktorami, donosach na Polskę. Budowali na wyciągniętych z kapelusza Kijowskich, wulgarnych babciach Kasiach, celebrytach tefałenowskich, poradach nie znających się na polityce redaktorach z Czerskiej. Grali wyłącznie na ulicę i zagranicę.
Nie znaleźli chwili by pochylić się nad poważną odpowiedzią na pytanie nurtujące Polaków: gdzie były pieniądze, które znalazł Kaczyński? Kto je wcześniej rozkradał?
Tego straconego czasu już nie nadrobią. Ostatnia ich wszystkich nadzieja - jak wprost pisali - zamarznięte staruszki, które wykończyłyby PiS, właśnie się rozmyła. Swoją drogą, co to za ludzie są, że taki cynizm przechodzi im przez klawiatury?
Rację mają ci uczestnicy debaty publicznej, jak minister Janusz Kowalski, którzy wskazują iż Tusk jest w swego rodzaju korkociągu: im bardziej czuje, że słabiej mu idzie, że przegrywa, tym większa desperacja w poszukiwaniu jakiegoś dramatycznego ruchu, który zmieni sytuację. To zaś w sposób oczywisty niesie ryzyko popełnienia poważnych błędów, kompromitacji.
Podkreślam: także PiS nie może jeszcze się cieszyć ze zwycięstwa. Może przegrać także z własnymi błędami, swoim zmęczeniem, jakimiś nowymi okolicznościami zewnętrznymi, brudnymi prowokacjami i potęgą medialną konkurentów. Ale jego szanse rosną. Mimo wszystkich wad i słabości (to tylko ludzie) może nie tylko z dumą podnosić sztandar ciężko przepracowanych, z ogromnymi sukcesami na wielu polach ostatnich siedmiu lat, ale może też pokazać na politycznych przeciwników i zapytać: naprawdę chcecie tego cyrku? W takich czasach?
I odpowiedź na to pytanie może mieć moc rozstrzygającą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/638843-jestesmy-swiadkami-waznego-politycznego-przesilenia