Ryszard Schnepf nie może być słabszy od własnej żony, Doroty Wysockiej. Tak jak słabszy nie może być Radosław Sikorski od Anne Applebaum. W dziedzinie gorliwości i zaangażowania w walce z polską ksenofobią i innymi ciężkimi wadami nie mogą być słabsi. Właściwie to żyją w nieustannej gotowości do demonstrowania swej wierności temu, kto może im coś dać albo przed czymś osłonić. Co oznacza, że o każdej porze muszą być gotowi do zdawania egzaminów. One oczywiście nie są obowiązkowe, ale zainteresowani uważają to za swój obowiązek.
Ryszard Schnepf musi, bo był ambasadorem w USA (w latach 2012-2016). Nie, żeby wtedy przesadnie zabiegał o polskie sprawy. Zabiegał o to, żeby rządy Platformy były uznawane za grzeczne i użyteczne. Takie, co to nigdy się nie wychylą. Schnepf też się nie wychyla. Bo przecież dokopywanie PiS i rządom tej partii to mieszczenie się w „sednie tarczy” – jak mawiał generał ubecji Zenon Zambik w „Rozmowach kontrolowanych” Sylwestra Chęcińskiego.
Schnepf jest prymusem, gdy chodzi o czytanie myśli w Departamencie Stanu i Białym Domu. Wprawdzie nikt stamtąd go o te przeczytane myśli nie pyta, ale jako prymus zawsze jest w gotowości. A jak się niepokoi, że może czasem za długo milczy, to zaraz coś skrobnie w „Gazecie Wyborczej”. Żeby wszyscy wiedzieli, że jest do usług. Wprawdzie i tak wiedzą, ale nie zaszkodzi odrobina autoreklamiarskiej nachalności.
Tym razem Ryszard Schnepf wystąpił jednocześnie jako rzecznik USA i TVN, uznając, że to właściwie to samo. Żeby każda ręka podniesiona na TVN była ręką podniesioną na USA. Już Józef Cyrankiewicz (29 czerwca 1956 r.) dał wykładnię tego, co się robi z wrogo podniesioną ręką: „Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie, w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji, w interesie walki o podwyższenie stopy życiowej ludności, w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia, w interesie naszej Ojczyzny”. Schnepf ma taką genealogię, że pewnie to sobie głęboko wpoił już wtedy, w 1956 r., choć miał ledwie pięć lat. Ale dla czujnych nigdy nie jest za wcześnie.
Od początku swojego wiernopoddańczego tekstu Ryszard Schnepf bawi. „Utrzymany we wczesnośredniowiecznej stylistyce widok parlamentarzystów PiS z portretami Jana Pawła II na piersi w sali sejmowej wstrząsnął moją duszą historyka. Krzyżowcy ruszyli, ławą i ze śpiewem na ustach. Zabrakło jedynie płaszczy, zbroi i mieczy” – zakwilił Schnepf. Te zdania dowodzą tylko tego, że jako „historyk” Schnepf zna średniowiecze z filmu Aleksandra Forda „Krzyżacy”. Bardzo cenne źródło i niezastąpione.
Kwilenie szybko przeszło w skowyt: „Zobaczyliśmy ludzi skalanych kłamstwem, oszczerstwem, korupcją, a być może nawet krwią, rzekomo stających w obronie świętości, podczas gdy wszyscy wiemy, że świętość i czystość z definicji broni się sama”. Nie chcę być brutalny, ale wiele z tego Ryszard Schnepf znajdzie, ale w życiorysie własnego tatusia. W „obławie augustowskiej”, w której tatuś uczestniczył, jakoś nic z tego się samo nie obroniło.
Dla Ryszarda Schnepfa nie ma problemu ataku na Jana Pawła II, gdyż paszkwil na niego to „znakomity, profesjonalny dokument Marcina Gutowskiego”. Ale nie o znakomitość tu chodzi, tylko o rękę podniesioną na amerykańską „klasą robotniczą” i „interes” amerykańskiego „chłopstwa pracującego i inteligencji”. Rękę, którą trzeba oczywiście w stosownym czasie odrąbać, podniosła „centrala na Nowogrodzkiej”, wszak „tylko naiwni mogą wierzyć w inicjatywę bezwolnego MSZ”, by „wezwać”, a po korekcie „zaprosić” do MSZ ambasadora USA w Warszawie Marka Brzezińskiego.
Ci zbrodniarze wezwali ambasadora po ty, by przekazać „słowa zaniepokojenia negatywnym wpływem działalności pewnej stacji telewizyjnej, której właścicielem jest firma amerykańska, na stan bezpieczeństwa państwa w sytuacji zagrożenia obcą agresją”. Wielki umysł Ryszarda Schnepfa „zdumiewa samo połączenie telewizyjnego dokumentu dotyczącego przestępstw seksualnych w środowisku polskich hierarchów kościelnych (…) z sytuacją bezpieczeństwa obywateli”. Ci mieliby bowiem „doznać osłabienia moralnego, jakie tworzą podziały”, a to miałoby „zdemobilizować ich w obliczu ewidentnego zagrożenia zewnętrzną agresją”. I to ma być ponoć „fałszywy i karkołomny ciąg logiczny”.
Wielki umysł Schnepfa nie ogarnął prostej sprawy, którą przystępnie wyjaśnia komunikat polskiego MSZ: „MSZ uznaje, że potencjalne skutki tych działań są tożsame z celami wojny hybrydowej mającej na celu doprowadzenie do podziałów i napięć w polskim społeczeństwie. W związku z tym, MSZ zaprosiło Ambasadora Stanów Zjednoczonych, aby poinformować o zaistniałej sytuacji i jej konsekwencjach w postaci osłabienia zdolności Rzeczypospolitej Polskiej do odstraszania potencjalnego przeciwnika i odporności na zagrożenia”.
Gdyby wielki umysł Schnepfa nie pojął prostego komunikatu MSZ, z pomocą pospieszył mu wiceszef tego resortu, Paweł Jabłoński: „Wskazujemy na to, że jedna z amerykańskich firm w Polsce, istotna firma, prowadzi aktywność, która miejscami może budzić wątpliwości – tak, jak wcześniejsze materiały twierdzące, że Ukraina powinna oddać część terytorium”. Nawet dziecko wie, że dezintegracja społeczeństwa to jeden z najważniejszych celów wojny, nie tylko hybrydowej. Ryszard Schnepf udaje, że nie wie i podobnie doradza Amerykanom.
Człowiek, którego jedynym osiągnięciem dyplomatycznym jest dobre samopoczucie insynuuje, że „oto dyplomacja polska, i tak już w ostatnich latach dość niskich lotów, teraz ostatecznie oszalała i sięgnęła po środki, które są samoniszczące”. Za czasów Schnepfa dyplomacja latała tak wysoko (okolice Pasa Kuipera) , że straciła jakikolwiek kontakt z Ziemią, a zatem także z Polską. Gdy działa normalnie na Ziemi, to akurat nie „występuje przeciwko jedynemu partnerowi, który, choć z oporami i niesmakiem, stawia na Polskę i deklaruje determinację w obronie każdego cala naszej ziemi”. O tym niesmaku osobiście zapewne opowiadał Schnepfowi prezydent Joe Biden. W czasach Schnepfa wszystko było tak smaczne, że nic z tego nie wynikało dla Polski.
Sam Schnepf chyba podążył do Pasa Kuipera za dyplomacją w jego czasach, bo uznał TVN za ważniejszy od Pentagonu i US Army. Tej wspaniałej „ogólnopolskiej stacji telewizyjnej, która opiera się naciskom władzy i nie tylko deklaruje, ale i realizuje misję niezależnego dziennikarstwa”. Jeśli niezależnego od polskich i w konsekwencji także amerykańskich interesów, to z tym można by się zgodzić.
Nie dość, że TVN jest tak do bólu niezależna, jak choćby kiedyś Radio Tirana, to jest jedyną potęgą, która odbierze PiS władzę. Ta potęga czyni, że na Nowogrodzkiej wszystkim trzęsą się nogi, bo przecież „bez opanowania stacji, a zwłaszcza TVN 24, wybory będą przegrane”. Jakoś w latach 2015 i 2019 nikt TVN nie opanował, a wybory zostały przez PiS wygrane. A prawdopodobnie nawet zostały wygrane z rekordowymi wynikami, gdyż istniał TVN i jego heroiczna niezależność.
Skoro istnienie i „linia” TVN pomogły dwukrotnie wygrać wybory, byłoby bezsensem pozbywanie się tego atutu, tym bardziej, gdy TVN tak wkurzył Polaków atakując Jana Pawła II. Schnepf chyba przyjmuje, że kierownictwo PiS jest tak nielogiczne i zaślepione jak on sam. Wyborczo to, co robi stacja z Wiertniczej jest bardzo opłacalne. Problemem jest tylko to, że Polska na tym traci w obliczu napaści Rosji na Ukrainę. I o Polskę tu chodzi, a nie o TVN. Inne brednie stacji przechodzą przecież gładko.
Nie chodzi o to, żeby TVN „przejąć”, tylko żeby to, co stacja robi nie pomagało Putinowi w wojnie przeciwko Ukrainie, a także przeciwko Zachodowi, w tym Polsce. To jest proste jak trzonek od szpadla. Zwykłe głupoty, w tym robienie z PiS wszystkiego tego, co znamy np. z komiksów Marvela, TVN może sobie robić do woli. Schnepf oczywiście nie ma zielonego pojęcia o tym, co się dzieje na Nowogrodzkiej, więc może fantazjować, jak to „wojna w Ukrainie i rola Polski w sojuszniczych działaniach, jest momentem, w którym można upomnieć się skutecznie o pomoc w usunięciu ciernia, jakim dla władzy jest niezależna stacja”.
Pomijając już „niezależność” TVN, to chyba Schnepf uważa liderów PiS za idiotów, posądzając ich o to, że wpadli na pomysł namawiania Amerykanów do likwidacji TVN. Każdy wie, że szkoda czasu i zachodu. A sprawa koncesji to zupełnie inna kwestia, bo tam chodziło o podleganie temu samemu prawu, co inne podmioty i w ogóle podleganie polskiemu i europejskiemu prawu, a nie chęć przejmowania czegokolwiek. Tylko kompletny ignorant może tego nie wiedzieć. Opowieści o tym, że ktokolwiek jest w stanie i chce „wymusić uległość amerykańskiej stacji”, mają taki sens jak wymuszenie obiektywizmu na „Gazecie Wyborczej”. Nigdy nie chodziło o to, czy „własność amerykańska jest święta”, tylko o równość wobec prawa.
Schnepfa chyba coś zamroczyło, gdy bredzi, że „zaangażowanie USA we wsparcie Kijowa, ulokowanie amerykańskich baz na naszym terenie, potrzeba ścisłej współpracy wojskowej w ramach dwustronnych umów i NATO wywołały w kręgach władzy przekonanie, że są to okoliczności, które wymuszą na Białym Domu ustępstwa, a przynajmniej milczącą aprobatę wobec rządowych planów uciszenia TVN”. To piramidalna bzdura. TVN może się drzeć do woli, żeby tylko nie był narzędziem Putina w wojnie przeciwko Ukrainie i Zachodowi.
Najzabawniejsze jest występowanie Ryszarda Schnepfa w roli tego, który lepiej niż sami Amerykanie wie, co myślą w Białym Domu i Departamencie Stanu. Schnepf ponoć „zna Amerykę i jej kulturę polityczną”, dlatego może infantylnie fantazjować, że ktoś w obozie obecnej władzy w Polsce nie wie, iż „obrona własnych przedsiębiorców, a później rodzimych firm była oczkiem w głowie amerykańskiej dyplomacji od pierwszych lat istnienia Stanów Zjednoczonych”.
To w głowie Schnepfa, a nie w „szeregach władzy” dominuje „przekonanie, że współpraca obronna znieczuli administrację amerykańską na antydemokratyczne ekscesy władzy w Polsce”. Po pierwsze, nie ma żadnych antydemokratycznych ekscesów, a jest tylko uzurpacja opozycji, że tylko ona wie i potrafi zdefiniować, co jest demokratyczne. Po drugie, amerykańska administracja to nie „Gazeta Wyborcza” i Amerykanie swoje wiedzą bez niej i bez Schnepfa. Po trzecie, jest totalna bzdurą, że Amerykanie kierują „gesty sympatii głównie do społeczeństwa”, bo wszystko, co najważniejsze dzieje się na poziomie władz obu państw, a opozycja może sobie co najwyżej zrobić pamiątkowe fotki z Joe Bidenem i nazwać to „spotkaniami”.
„Dziś Biały Dom woli zmilczeć, ale te słowa i czyny są zapisane i będą pamiętane” – napala się Schnepf niczym szczerbaty na suchary. Wymyślił sobie problem, który dla władz RP nie istnieje. Istnieje kwestia dezintegracji społeczeństwa polskiego, co na Kremlu pewnie wywołuje entuzjazm. I nie będzie tak, jak kwili Schnepf, tylko Amerykanie wyciągną wnioski z tej dezintegracji społeczeństwa i w pierwszej kolejności przekażą je właścicielom TVN. Niestety Ryszarda Schnepfa o tym nie poinformują.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/638089-ryszard-schnepf-straszy-ze-amerykanie-sie-odwina-za-tvn