Rząd Niemiec ewidentnie wziął Polskę na celownik. Ich media na wyścigi szukają okazji, by przyłożyć wschodniemu sąsiadowi, a dyplomaci najwyraźniej dostali zielone światło, by podostrzyć ton swoich wypowiedzi.
Podsumujmy ostatnich kilka dni:
–- Norddeutscher Rundfunk atakuje propagandowym reportażem wymierzonym w plany budowy elektrowni atomowej w Polsce,
— „Die Welt” manipuluje relacją z wizyty szefa SPD w Warszawie,
— „Tageszeitung” stekiem kłamstw i wyzwisk uderza w obronę polskiej granicy wschodniej
— Ambasador RFN w Polsce zdejmuje maskę gołąbka i w wywiadzie dla „Newsweeka” (wydawanego przez koncern Ringer Axel Springer) z wyższością opowiada o „polskich pięciu minutach”, które mogą nie przynieść efektu, jeśli będziemy krytykować Niemcy. De facto stawia ultimatum: albo będziecie grzeczni, albo szybko was sprowadzimy do parteru i zapomnicie o tej błyskawicznie rosnącej roli Warszawy.
— Jego poprzednik, Arndt Freytag von Loringhoven, idzie dużo dalej w swoim artykule dla Politico i jemu warto się przyjrzeć szczególnie uważnie. Niemieckie media zostawmy tym razem na boku, choć jasne jest, że seria wymierzonych w Polskę artykułów nie może być przypadkiem. Zwłaszcza w obliczu ostatnich doniesień o tym, na jak masową skalę rząd w Berlinie opłaca „na boku” armię żurnalistów za Odrą
Co ma do powiedzenia von Loringhoven, którego sama nominacja na ambasadora w RP (to w końcu syn wysokiego oficera Wehrmachtu, który do ostatnich dni kwietnia ‘45 r. siedział w bunkrze z Hitlerem) była policzkiem wymierzonym Warszawie?
Jego publikacja w Politico to opowieść ułożona sztampowo. Zaczyna się od braw dla Polski za pomoc udzieloną Ukrainie. Mamy sformułowania o „sercu Europy bijącym w Warszawie”, „przywództwie moralnym” Polski i nieskrywany podziw dla bezprecedensowego w NATO przeznaczania 4 proc. PKB na armię.
Lecz to wszystko schodzi na drugi plan, bo ważniejsza jest druga część przekazu dyplomaty, składająca się z drapieżnego, kłamliwego ataku na Polskę.
Von Loringhoven pisze o „nacjonalistycznej, nieliberalnej polityce polskiego rządu podważającej jedność Europy”. Bezczelne to słowa spod niemieckiego pióra, bo po pierwsze, to Niemcy wszak prowadzą najbardziej brutalną nacjonalistyczną (a więc: skupioną na własnych interesach) politykę w UE, podporządkowaną jednemu celowi: niemieckiej dominacji nad Europą. Po drugie, to polityka rządu w Berlinie jest najpoważniejszym czynnikiem podważającym jedność Europy w ostatnich trzynastu miesiącach. Gdyby nie opór Niemiec ws. należytego wsparcia dla Ukrainy i ukarania Rosji, europejska jedność być może doprowadziłaby już do zakończenia wojny. A jeśli nie, to na pewno pozwoliłaby Ukraińcom skuteczniej bronić się przed inwazją putinowskiej bolszewii.
Można rzecz, że u von Loringhovena co akapit, to kłamstwo. Dyplomata stawia znak równości pomiędzy prawdziwymi uchodźcami wojennymi z Ukrainy, których 1,5 mln znalazło schronienie w Polsce, a niechcianymi przez polskie władze „turystami” Łukaszenki i Putina, którzy szturmowali naszą granicę w 2021 r. w ramach operacji hybrydowej zaplanowanej na Kremlu, czy tymi, którzy w 2015 r. tłumnie odpowiedzieli na idiotyczne „herzlich willkommen” pani Merkel. Zrównanie migrantów ekonomicznych, łamiących wszelkie przepisy międzynarodowe, z realnymi ofiarami barbarii Moskwy to naplucie tym ostatnim w twarz.
Polska zawsze przedkładała suwerenność narodową nad solidarność europejską. I pomimo zrozumiałych przyczyn historycznych, jest to postawa, która utrudnia budowanie silnej UE, która będzie potrzebna do zagwarantowania bezpieczeństwa i dobrobytu kontynentu.
— pisze von Loringhoven. Niemcy chyba na dobre zapomnieli już, że Unia Europejska jest wspólnotą SUWERENNYCH państw. I tylko jeśli owa suwerenność będzie im zagwarantowana, jest szansa na szukanie kompromisów i solidarności w sprawach wszelkich. Niestety – dla Niemiec, tak chętnie suwerenność innych opiłowujących – w coraz większej liczbie państw rządy o tym pamiętają (niedawno do tego grona dołączyli Włosi), co naszym „przyjaciołom” w Berlinie w oczywisty sposób musi się nie podobać.
Obecny rząd Polski zaatakował fundamentalny filar UE — praworządność. Niszcząc niezawisłość sędziów i podważając bezstronność sądów, krajowy „prawny polexit” odrzuca prymat prawa europejskiego. Ta niebezpieczna polityka „najpierw Polska” będzie kontynuowana, jeśli obecny rząd zostanie ponownie wybrany jeszcze w tym roku.
Bzdurami o „polexicie” czy „praworządności” nie ma co się nawet zajmować. Ważniejsze, że w tej wypowiedzi widać, jaką ulgę panu ambasadorowi przyniosło opuszczenie placówki dyplomatycznej w Warszawie. Nie musi się już gryźć w język, lecz może swobodnie nawoływać do zmiany władzy w Polsce. Czy od teraz niemiecka dyplomacja będzie tak funkcjonować już zawsze? MSZ w Berlinie poprzez artykuły w międzynarodowych mediach będzie straszyć katastrofą kontynentu, jeśli nie zmieni się władza w którymś z państw członkowskich?
Wydaje się, że po tej chamskiej wycieczce von Loringhovena, na wycieczkę – do gmachu przy al. Szucha – powinien się udać jego następca.
Przy okazji powinien się wytłumaczyć z tego zdania swojego kolegi:
W 2021 r. polski rząd opublikował nawet serię plakatów pokazujących niemieckich przedstawicieli na tle swastyk i nazistowskich mordów. Trudno znaleźć równie nienawistny atak ze strony jednego członka UE na innego w całej historii bloku.
Toż to zwykłe kłamstwo! Nic takiego nie miało miejsca. Tu jest pole do żądania przez polski rząd oficjalnych przeprosin ze strony tego niemieckiego łgarza.
I wreszcie dochodzimy do największego problemu, jaki z Polską mają Niemcy. Reparacje.
Od czasu rosyjskiej inwazji rząd PiS nasilił także kampanię, by domagać się 1,3 biliona euro reparacji wojennych.
I kolejne kłamstwo. Rosyjska wojna nie ma z tym nic wspólnego. Raport o stratach wojennych zaczął powstawać na długo przed inwazją Putina.
Ciągłe uderzanie w antyniemieckie bębny negatywnie wpłynęło na polską opinię publiczną, doprowadzając do tego, że polscy politycy unikają teraz publicznego pokazywania się z Niemcami. W tym roku wyborczym Polska woli przedstawiać Niemcy jako wroga niż sojusznika.
A czy kraj, który nie chce ponieść odpowiedzialności za swoje zbrodnie powinno się traktować jako sojuszniczy, czy raczej wrogi? Jak Pan myśli, Panie Ambasadorze? Ciekawe też, jak Niemcy będą tłumaczyć dalsze domaganie się przez Polskę odszkodowań wojennych, już po jesiennych wyborach. Po jakie dezinformacje wtedy sięgną?
Długoterminowe bezpieczeństwo w Europie będzie wymagało od tego kraju pomocy w budowaniu jedności w obozie zachodnim, co z kolei będzie wymagało przestrzegania zasad praworządności i pogodzenia się z europejskimi sojusznikami, w tym z Niemcami.
(…) Stosunki polsko-niemieckie są obecnie tak samo krytyczne dla Europy, jak stosunki niemiecko-francuskie po 1945 r., co oznacza, że Niemcy muszą przyspieszyć realizację swojej Zeitenwende, a Polska musi wrócić do polityki współpracy z zachodnim sąsiadem.
Załóżmy, że Niemcom rzeczywiście na dobrej współpracy z Polską zależy. Dobrze by zatem było, by na początek przestali mówić, co Polska MUSI i czego od niej Niemcy WYMAGAJĄ. Aby zaczęli od wyzbycia się tego irytującego – i nieuzasadnionego – poczucia wyższości, jakie bije również od obecnego ambasadora Baggera:
Uważam, że rosyjska napaść na Ukrainę doprowadziła do strategicznego zbliżenia pomiędzy polskim i niemieckim sposobem myślenia o świecie, ale w zupełnie inny sposób, niż spodziewało się wielu Niemców. Oto bowiem w dziedzinach takich jak podejście do Rosji i Ukrainy, polityka energetyczna czy obronność to my, Niemcy, zbliżamy się do polskiego punktu widzenia, a nie na odwrót.
To bardzo znaczący cytat z pana ambasadora w „Newsweeku”. Pokazuje, jak myśli większość Niemców, jaki ma stosunek do Polaków. Że naturalne jest, iż to my – ci gorsi, głupsi, bardziej zacofani – powinniśmy przyjmować niemiecką optykę, a nie na odwrót. Pan ambasador pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy, co mu się tu wymsknęło.
Zakładam, że w tym natomiast fragmencie mówi z pełną świadomością:
Rosyjska inwazja sprawiła, że Polska zajmuje bardziej centralne miejsce w Sojuszu Północnoatlantyckim. Wasz głos waży dziś niewątpliwie znacznie więcej. Rodzi się pytanie, jak tę rosnącą wagę Polski przełożyć na wpływy w Brukseli, gdzie zapadają decyzje dotyczące jej przyszłości, dobrobytu, polityki gospodarczej, technologicznej, energetycznej czy fiskalnej. Myślę, że pomysł, iż Polska mogłaby spożytkować swoje pięć minut na politykę prowadzoną przeciwko Niemcom, jest karkołomny. Zmarnowałaby w ten sposób swój strategiczny potencjał.
Zupełnie darmowa dobra rada dla naszych przyjaciół w Berlinie: przestańcie mówić – bo to nie pierwszy przecież raz, poprzedni był Rolf Nikel – że obecna rola Polski na arenie międzynarodowej to jakieś „pięć minut”, coś ulotnego. A przede wszystkim: przestańcie tak myśleć. To będzie dobry punkt wyjścia do rzeczywistego rozeznania w Niemczech zmian zachodzących w Europie.
Rozumiemy, że trudno się z nimi pogodzić państwu, które kiedyś militarnie, a dziś ekonomicznie próbuje podporządkować sobie kontynent. Niestety, to skutki błędów długofalowej polityki, megalomanii i prób bezpodstawnego dominowania nad innymi.
Czas wreszcie, by realnie zmienił się stosunek Niemiec do innych państw, a zwłaszcza Polski. Przestańcie nas wychwalać za właściwą postawę względem Rosji i Ukrainy, tylko po to, by po przecinku znów traktować z góry i stawiać ultimata.
Jak to się u was mówi? Honig im Munde und Galle im Herzen, nieprawdaż, Ekscelencje?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/637853-berlin-w-ofensywie-szkoda-ze-przeciwko-polsce