Miałem w ostatnich dniach sposobność, z racji uczestnictwa w Europejskim Kongresie Samorządów w Mikołajkach, rozmawiać na temat polskiej polityki wobec wojny na Ukrainie. Biorąc udział w debatach z udziałem posłów opozycji (p. Bosak i p. Gawkowski), rozmawiając z uczestnikami kongresu, przede wszystkim przedstawicielami samorządów, miałem wrażenie odtwarzania, odbudowy przestrzeni debaty publicznej o sprawach dla Polski ważnych.
Strategia Polski
Taką niewątpliwie jest kwestia wojny na Ukrainie, której koleje wszyscy w Polsce śledzimy zastanawiając się, jaki będzie jej ewentualny wynik i geostrategiczne skutki dla nas i naszego regionu Europy. Mamy świadomość, że teraz kształtują się warunki, w których nasza ojczyzna funkcjonowała będzie nawet, być może, w najbliższych dziesięcioleciach. Nie wszystko zostało powiedziane, korzystam więc z tej okazji i łamów wPolityce.pl, aby nakreślić kilka uwag na temat obecnej fazy wojny i polityki Polski wobec konfliktu, bo jestem przekonany, że powinniśmy w perspektywie najbliższych 6 miesięcy, jeśli w wojnie nie nastąpi przełom, zastanowić się nad rewizją naszej strategii.
Do tej pory wspierając Ukrainę wychodziliśmy z założenia, że jej skuteczny opór nie tylko osłabia rosyjską machinę wojenną, ale również daje nam niezbędny na odbudowę własnych zdolności wojskowych czas. Uprawnionym - z naszego punktu widzenia - był pogląd, że Ukraina walczy również o nasze bezpieczeństwo, a ewentualna przegrana Moskwy może w efekcie poprawić nasze położenie geostrategiczne. W związku z tym nasze zaangażowanie, zarówno jeśli chodzi o przekazywanie Kijowowi broni, jak i akcję dyplomatyczną na rzecz zwiększenia skali i jakości pomocy wojskowej dla Ukrainy, należy uznać za politykę prawidłową, realizującą długofalowe interesy strategiczne Polski. Ukraina się obroniła, co oznacza, że nie ziściło się najpoważniejsze dla nas zagrożenie, które zmaterializowałoby się, gdyby Kijów został przez Moskali zdobyty, a rosyjskie czołgi stanęły na naszej granicy. Dla realizacji tego celu warto było ponosić większe niż inni nasi sojusznicy (w relacji do PKB) ciężary.
Konsekwencje geostrategiczne
Nie zmienia to jednak faktu, że polityka, którą realizujemy od 26 lutego ubiegłego roku, ma też swoje konsekwencje geostrategiczne. Truizmem jest stwierdzenie, że gdyby nie postawa Polski to Ukraina zapewne nie mogłaby tak skutecznie przeciwstawiać się rosyjskiej agresji. Mają tego świadomość wszyscy, począwszy od prezydenta Zełenskiego, po przedstawicieli zachodnioeuropejskiego establishmentu w rodzaju Guy Verhofstadta – polityka, którego trudno uznać za przychylnego wobec rządzącej Polską większości. Mają też tego świadomość Rosjanie, którzy już, moim zdaniem, traktują Polskę i Ukrainę w kategoriach geostrategicznej jedności. Co to oznacza? Otóż ich zdaniem nie można myśleć na Kremlu poważnie o podporządkowaniu sobie Ukrainy bez jednoczesnego „złamania” Polski. To o czym piszę, nie musi oznaczać wojskowej agresji, ale z pewnością będzie charakteryzować się wzmożoną presją ze strony Rosji i jej sojuszników, w tym taktycznych aliantów na Zachodzie, której celem będzie doprowadzenie do zmiany polityki Warszawy, osłabienia naszej determinacji, ubezwłasnowolnienia czy zmniejszenia możliwości.
Ostatni rok generalnie potwierdził założenia naszej polityki wschodniej formułowane przez Giedroycia i Mieroszewskiego, których głównym założeniem było przekonanie, że istnienie silnej Ukrainy leży w interesie Polski, bo to nie my przyjmiemy na siebie, w razie ewentualnego konfliktu, główny ciężar zablokowania rosyjskiej ekspansji. Z geostrategicznego punktu widzenia mamy dziś na wschodzie Europy sytuację charakteryzującą się początkiem powstawania nowego ładu wojskowo – politycznego zbudowanego wokół tandemu Polski i Ukrainy. Obudowanie tej osi współpracy porozumieniami z innymi państwami, w tym ze Stanami Zjednoczonymi, docelowo całym NATO (akcesja Ukrainy), daje szansę stabilizacji sytuacji i stworzenia stabilnego regionalnego systemu bezpieczeństwa. Jeśli jednak mówimy o tym, że Ukraina walczy również o nasze bezpieczeństwo i w przyszłości będzie podlegała stałej presji ze strony Rosji, to nie jest dla nas kwestią nieistotną, w jakiej kondycji wyjdzie ona z obecnej wojny. Im będzie słabsza, tym większe ciężary spadną na Polskę, a do ryzyka związanego z polityką Rosji dojdzie ryzyko wynikające z potencjalnie niestabilnej sytuacji na Ukrainie.
Pomoc wojskowa dla Ukrainy
Pozytywna ocena dotychczasowej polityki Warszawy w kwestii wsparcia dla Ukrainy nie powinna zamykać nam oczu na sprawy, których nie udało się przeforsować. Większość ekspertów wojskowych, w tym chyba wszyscy polscy politycy, zgodni są w jednym – pomoc wojskowa państw Zachodu dla Ukrainy jest zbyt powolna i niewystarczająca. Stała presja znacząco przesunęła granicę zaangażowania, w tym przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, co jest zjawiskiem pozytywnym, ale z pewnością nie nastąpiło odejście od zasady skalowania pomocy wojskowej i zasady unikania bezpośredniego zaangażowania. Gdyby przed rokiem Ukraina dostała tę pomoc, która napływa obecnie, to jesienne kontruderzenie na Izium, Kupiańsk i Swatowo, a potem na Chersoń, być może byłoby kontynuowane i Kijów byłby w stanie odbić znacznie większe tereny. Putin nie ogłosił wówczas decyzji o mobilizacji i znacząca porażka na froncie być może przybliżyłaby wówczas rozmowy pokojowe. Ale tak się nie stało i pozostaje żywić nadzieję, że tego rodzaju efekt Ukraina osiągnie późną wiosną tego roku, kiedy ruszy przygotowywane i zapowiadane kolejne kontruderzenie.
Jak zareaguje Kreml?
Pytaniem zasadniczym jest jednak inna kwestia, a mianowicie czy sukces wojskowy Kijowa, odbicie kolejnych terenów skłoni Putina i rosyjskie elity do tego, aby usiąść do stołu rokowań i zaakceptować porażkę, czy raczej odwrotnie umocni rosyjską determinację i wolę kontynuowania walki. Wydaje się, że Amerykanie stawiają na tę pierwszą opcję, ale trzeba też liczyć się z perspektywą kontynuowania wojny, która już przekształciła się w długotrwały konflikt na wyniszczenie.
Jeśli wojna będzie trwała, to trzeba postawić pytanie o jej skutki dla Ukrainy. Generał Wesley Clark i Phill Karber z Potomac Fundation w ostatnio opublikowanej prezentacji na temat perspektyw zakończenia wojny oceniają straty strony ukraińskiej na przekraczające 80 tys. zabitych żołnierzy i oficerów. Do tej tragicznej liczby należałoby dodać przynajmniej 2 razy tyle rannych i trwale wyeliminowanych z walki, co oznacza, że danina krwi sił zbrojnych Ukrainy znacznie już przekracza 200 tys. osób, nie licząc oczywiście nie mniej tragicznych liczb dotyczących strat cywilnych. Co więcej, w ich opinii, dziś Rosjanie mają pod bronią ok. 500 tys. żołnierzy, co oznacza, iż przewaga liczebna jaką dysponowali do tej pory broniący się Ukraińcy zmniejsza się. Mają oni, co prawda, przewagę wynikającą z faktu, iż bronią się na dobrze przygotowanych pod względem inżynieryjnym pozycjach, a Rosjanie szturmując je wykrwawiają się. Ale trzeba się liczyć z tym, iż na Kremlu latem tego roku (jeśli Moskwa nie zaakceptuje porażki) zapadnie decyzja o kolejnej fali mobilizacji, co w efekcie może zwiększyć potencjał Moskali do poziomu nawet miliona żołnierzy. Co prawda, słabo wyszkolonych i nie najlepiej uzbrojonych, ale nawet w realiach współczesnego pola walki liczba ma znaczenie, tym bardziej, jeśli chce się myśleć o przejściu z obrony do ataku i wyzwoleniu okupowanych terenów. Potencjał sprzętowy Rosjan też jest jeszcze daleki od wyczerpania. Karber i Clark zwracają uwagę choćby na fakt, że Rosjanie nadal mają 50 proc. rakiet Kh-101 i 41 proc. Kh-35. W liczbach bezwzględnych dysponują oni liczbą 801 rakiet różnych typów odpalanych przez siły powietrzne, 229 w dyspozycji marynarki wojennej i 7 466, jakie mają wojska lądowe. I nadal produkują, bo system sankcyjny jest dziurawy niczym rzeszoto, co zresztą potwierdza wiele zachodnich źródeł. Oznacza to, że Rosjanie mają zdolności nie tylko do kontynuowania wojny, ale również kontynuowania destrukcyjnych ataków rakietowych, których celem jest zniszczenie ukraińskiego potencjału wojskowego i - przede wszystkim - przemysłowego.
Ukraińska gospodarka
Trzeba w związku z tym postawić kolejne, fundamentalne również dla nas, pytanie. Jak wygląda ukraińska gospodarka w rok po rozpoczęciu wojny i jakie są jej perspektywy? Wykorzystuję dane oficjalne, raporty Banku Centralnego i ministerstwa finansów, posiłkując się prognozami zachodnich ośrodków analitycznych. Liczby są bezlitosne. W świetle danych ukraińskiego Banku Centralnego PKB kraju w roku ubiegłym spadło o 30,3 proc., ale w czwartym kwartale, w związku z atakami Rosjan na obiekty infrastruktury krytycznej, w tym energetyczne, spadek wyniósł już 35 proc. Premier Szmychal powiedział na początku lutego na posiedzeniu rządu , że „ogólnie rzecz biorąc, z powodu ciągłych ataków uszkodzonych pozostaje prawie dwa tuziny bloków energetycznych elektrociepłowni. Jeśli dodamy do tego fakt okupacji części naszych obiektów energetycznych, Ukraina chwilowo straciła 44 proc. generacji jądrowej, 75 proc. elektrowni i 33 proc. elektrociepłowni”. Z państwa eksportującego nadwyżki energii Ukraina stała się importerem. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju zapewne z tego powodu zredukował tegoroczną prognozę wzrostu dla Ukrainy. O ile jeszcze we wrześniu szacowano, że PKB wzrośnie o 8 proc., to obecnie mowa jest o 1 proc. Bezrobocie, mimo tego, że z kraju wyjechało niemal 10 mln ludzi, utrzymuje się na wysokim poziomie 20 proc., realne wynagrodzenia maleją (rząd zamroził płace w budżetówce na cały 2023 rok), a inflacja utrzymuje się na poziomie 26 proc.. 1/3 ukraińskich przedsiębiorstw zawiesiła działalność, tegoroczne zbiory zbóż będą niższe od ubiegłorocznych - jak się szacuje o 20 proc., a w porównaniu z rokiem 2021 o połowę. Tę wyliczankę można ciągnąć. Nie ulega wątpliwości, że wydolność ukraińskiej gospodarki się zmniejsza, przedłużająca się wojna będzie oznaczała jej dalsze osłabienie. Już obecnie trudno mówić, aby Ukraina, kraj mający roczne PKB na poziomie 120 – 130 mld dolarów, była w stanie samodzielnie odbudować choćby zniszczenia w zakresie infrastruktury, których wartość szacowana była przez ekspertów Kijowskiej Szkoły Ekonomicznej na koniec grudnia na poziomie 137 mld dolarów. A co ze środkami na utrzymanie, już po wojnie, armii zaopatrzonej w najnowocześniejszą broń i zdolnej do odparcia w przyszłości kolejnej rosyjskiej agresji? Ukraińcy chcą walczyć, to nie ulega wątpliwości, tak samo jak truizmem jest twierdzenie, że przedłużający się konflikt zmniejsza możliwości samodzielnej obrony, wydolność państwa i gospodarki, zwiększa zaś skalę ofiar i zniszczeń. Jeśli myślimy o Ukrainie w kategoriach państwa, którego istnienie zwiększa nasze bezpieczeństwo, bo to przeciw naszemu sąsiadowi może być skierowana w przyszłości kolejna rosyjska agresja - a nawet jeśli ona nie będzie miała miejsca, to i tak rolą Ukrainy będzie wiązanie znacznych sił rosyjskich - to trzeba się też zgodzić z tezą, że wojna, która będzie się przeciągać na kolejne lata, nie zwiększa możliwości Kijowa, tylko przeciwnie - znacznie je redukuje.
Wzrost nakładów na zbrojenia
Przedłużająca się wojna oznacza też, że jeśli chcemy ją wygrać, albo choćby tylko być w stanie nadal zatrzymać rosyjską nawałę, liczenie się z ponoszeniem przez Zachód w przyszłości większych, a nie mniejszych ciężarów. Z wojskowego punktu widzenia sytuacja nie jest prosta, bo dotychczasowe zasoby wyczerpują się, arsenały pustoszeją, a trudne politycznie decyzje o przestawieniu przemysłu wojennego na potrzeby przedłużającego się konfliktu nie zostały podjęte. Liderom państw Zachodu będzie je trudno podjąć, bo oznacza to wysłanie czytelnego komunikatu do własnych wyborców – wzrost nakładów na cele społeczne czy takie ekstrawagancje, jak polityka klimatyczna, nie jest realny, bo musimy wysyłać broń i pieniądze (w tym roku 38 mld dolarów) na Ukrainę. Joe Biden mówiąc o tym, że Stany Zjednoczone będą tak długo wspierać Kijów, jak to będzie konieczne, sygnalizuje jednocześnie, że w przyszłości będzie to zadanie trudniejsze, a nie łatwiejsze. Szczegółowo sytuację z tego punktu widzenia analizują też amerykańscy eksperci dowodząc, że już przepchnięcie kolejnego pakietu pomocy w Kongresie nie będzie łatwe, w porównaniu z czasami, kiedy Demokraci kontrolowali obie izby parlamentu. Czy w związku z tym rozsądnie jest uprawiać politykę w oparciu o przeświadczenie, że sojusznicy Ukrainy niedługo skokowo zwiększą skalę wsparcia wojskowego i w efekcie uzyskamy taką przewagę na froncie, iż rozstrzygnięcie na korzyść Kijowa nastąpi na polu walki? Pisałem o tym wielokrotnie i podtrzymuję formułowaną tezę: Amerykanie chcieliby doprowadzić do kolejnej ofensywy sił ukraińskich, które powinny odzyskać kolejne okupowane terytoria, ale raczej nie w nadziei, że w efekcie nastąpi całkowite zwycięstwo i kapitulacja Rosjan, ale spodziewając się, iż kolejna znacząca porażka skłoni Putina do rokowań. A jeśli będzie chciał on kontynuować wojnę, to może rosyjskie elity dojdą do wniosku, że jej przedłużenie nie jest w interesie Moskwy i rewolucja pałacowa rozwiąże „problem Putina”. Co jednak, jeśli te rachuby zawiodą? Chciałbym się mylić, ale trzeba się z tym liczyć, bo obecnie mało jest powodów, aby poważnie wieszczyć załamanie się woli walki po stronie Moskali czy skokowe kurczenie się możliwości państwa rosyjskiego.
„Wariant koreański”
Dotychczasowa strategia Warszawy wobec wojny na Ukrainie zrealizowała swe cele. Nasz sąsiad obronił się, rosyjski potencjał wojenny uległ znacznemu osłabieniu, sojusz państw Zachodu wzmocnił się, rola naszego regionu, w tym Polski, w NATO-wskiej architekturze bezpieczeństwa uległa zwiększeniu. Zyskaliśmy też czas niezbędny na odbudowę naszego potencjału obronnego. To wszystko niezwykle ważne osiągnięcia, ale wiele wskazuje na to, że w rok po wybuchu wojny ta strategia wyczerpuje się. Jeśli Ukraina odniesie kolejne zwycięstwo w polu i jeśli w efekcie Rosjanie usiądą do stołu rokowań i zgodzą się na zaprzestanie działań „na naszych warunkach”, będziemy mogli mówić o zwycięstwie. Jeśli jednak to nie nastąpi i znajdziemy się w sytuacji przewlekłej, krwawej wojny, która osłabiała będzie potencjał Ukrainy i zmuszała Zachód do zwielokrotnienia wysiłku, co niewiele dziś zapowiada, to ten rachunek strategiczny ulegnie zmianie na naszą niekorzyść.
Dziś mamy szansę stać się, odwołując się do analogii z czasów zimnej wojny, Republiką Federalną wschodu, głównym bastionem obrony i centrum rozwoju gospodarczego regionu, ale nie możemy zapominać, że Rosjanie raczej chcieliby, abyśmy w wyniku przedłużającego się konfliktu przeistoczyli się w Pakistan wschodu, a nasz sąsiad – Ukraina - w Afganistan. Jeśli zatem Ukraina wojny nie wygra w perspektywie najbliższego półrocza, to trzeba będzie zacząć, moim zdaniem, myśleć o „wariancie koreańskim”, czyli zamrożeniu działań wojennych na nieznany dziś czas (w grę wchodzi też porozumienie polityczne). Dzięki jego uruchomieniu będziemy mieli możliwość rozpoczęcia procesu odbudowy Ukrainy i tworzenia jej nowych sił zbrojnych, zintegrowanych z NATO. Tylko bowiem taki, wzmocniony potencjał wojskowy -a wiązać się muszą z nim porozumienia o współpracy wojskowej między Ukrainą a głównymi państwami Sojuszu Północnoatlantyckiego widzącymi potrzebę takiej aktywności - daje nadzieję na skuteczne odstraszanie Rosji, czyli uniknięcie wariantu powtórki z agresji, kiedy Moskwa odbuduje swe siły i uzna, że może zacząć dogrywkę. A to oznacza, że życząc dziś Ukrainie zwycięstwa i robiąc wszystko, aby stało się ono realne, musimy, w interesie Polski, zacząć myśleć o zakończeniu wojny, nawet jeśli Ukrainie nie uda się odzyskać 100 proc. terytoriów. Ceną takiego dążenia może być przedłużająca się wojna, która będzie osłabiać Ukrainę. W efekcie, w przyszłości, zdolności Kijowa do zbudowania silnej armii i sprawnej gospodarki ulegną zmniejszeniu, co spowoduje, iż polityka odstraszania Moskwy będzie mniej skuteczna. A to nie tylko nakłada na Polskę większe ciężary, ale również przybliża nas do wojny z Federacją Rosyjską.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/637381-o-polskiej-strategii-wobec-wojny-na-ukrainie