Wyzwolenie sprawi, że „masy inteligenckie” opozycji dostaną nowy rozum, choć ten stary sprawiał wrażenie nieużywanego.
Stan ducha „mas inteligenckich” (określenie Lecha Wałęsy) tworzących ponoć opozycję i dających jej moc to pomieszanie choroby sierocej, kompleksów i oczekiwania na cud. Najpotężniejsze mózgi „mas inteligenckich” uczepiły się nadziei na wyzwolenie Polski. Przez Unię, Berlin, inicjatywę C40, George’a Sorosa, Billa Gatesa, Donalda Tuska, Rafała Trzaskowskiego, a może nawet kosmitów (pionierem jest znowu Lech Wałęsa). Problemem jest to, że chodzi o wyzwolenie od normalności, a pewnie nawet od zdrowia psychicznego i zdrowego rozsądku.
Nawet, gdyby inteligencja jakimś cudem masowo występowała po stronie opozycji, powinno budzić zdumienie jej przekonanie, że wyzwolenie może być dziełem Donalda Tuska albo Rafała Trzaskowskiego. Pierwszy to raczej specjalista od implementowania fałszywej świadomości, zaś drugi to przerośnięte dziecko (we mgle). To zdumiewające, że „masy inteligenckie” czekają na wyzwolenie, czyli zniewolenie, skoro podobno posiadają narzędzia krytyczne i analityczne, których nie da się wyłączyć, więc powinny wykpić samą ideę wyzwolenia. Najwidoczniej jednak nie są w stanie, a krytyczne narzędzia zostały jednak wyłączone. A po wyłączeniu obraz jest żałosny (przed wyłączeniem też lepiej nie było), skoro tłumy nominalnie poważnych i rozgarniętych ludzi chciałyby widzieć proroków w kimś, kto przypomina połączenie ciecia Stanisława Anioła z „oksfordczykiem” Nikodemem Dyzmą.
Stan zawieszenia, zawierzenia i uzależnienia od proroka na miarę tych fałszywych z „Żywotu Briana” Monty Pythonów z właściwym sobie sarkazmem opisał Tadeusz Dołęga-Mostowicz w „Karierze Nikodema Dyzmy”. W finałowej scenie, gdy szef gabinetu prezydenta przyjechał z listem odręcznym głowy państwa z prośbą o objęcie przez Nikodema Dyzmę funkcji prezesa Rady Ministrów, też „masy inteligenckie” czekały na wyzwoliciela. - To mąż stanu całą gębą! Przecie już raz ratował! I to jak skutecznie! Cincinnatus - daje się oderwać od pługa tylko w razie ostatecznego niebezpieczeństwa - zachwalał Dyzmę wojewoda Szejmont. - Tak, tak! - zawołała z egzaltacją jedna z pań. - Wówczas stanie u steru i uratuje naszą ojczyznę! - Niezwykły człowiek - rzekł drżącym głosem doktor Litwinek. - Wielki człowiek - zaakceptował wojewoda.
W stosunku do sytuacji z Nikodemem Dyzmą istnieje przynajmniej ta różnica po stronie Donalda Tuska i Rafała Trzaskowskiego, że mniej jest w nich Cincinnatusa, a więcej ciecia Stanisława Anioła. Ale poziom egzaltacji ich misją jest zbliżony, dlatego hrabia Żorż Ponimirski miałby zapewne sporo do powiedzenia o poziomie „mas inteligenckich”. Tym bardziej że po stronie owych „mas inteligenckich” masa już dawno wzięła górę nad inteligencją, o ile to połączenie kiedykolwiek po stronie opozycji funkcjonowało.
Na początku 2020 r. pisałem na naszym portalu, że tamten rok upłynie pod znakiem bezwstydnej trywialności, czyli sakralizacji banału. A to dlatego, że nawet co bardziej rozgarnięci przedstawiciele „mas inteligenckich” opozycji się zbanalizowali, a reszta swojej szansy upatrywała w konkurowaniu z co wybitniejszymi gibonami, zamiast mieć intelektualne ambicje i analityczne ciągoty. Jeśli do czegoś ich ciągnęło, to do zadań na poziomie kolorowanek (głośny żart - pokoloruj drwala jako ambitne zadanie intelektualne).
Im bliżej wyborów parlamentarnych jesienią 2023 r., tym bardziej dotkliwie ujawniają się mechanizmy powszechnego głupienia oraz infantylizacji, przede wszystkim „mas inteligenckich”. Opisali te procesy m.in. Guy Debord („Społeczeństwo spektaklu”), Benjamin Barber („Skonsumowani. Jak rynek psuje dzieci, infantylizuje dorosłych i połyka obywateli”), Nicholas Carr (Płytki umysł. Jak Internet wpływa na nasz mózg”), Paul Vitz („Psychologia jako religia. Kult samouwielbienia”), Manfred Spitzer („Cyfrowa demencja. W jaki sposób pozbawiamy rozumu siebie i swoje dzieci”) czy Max Weiss („Cyfrowa demencja”).
Głupienie i infantylizacja „mas inteligenckich” to procesy społeczne, kulturowe i obyczajowe istniejące już pod koniec XIX wieku (choć nie nachalnie), a pisał o tym m.in. Dominic Strinati we „Wprowadzeniu do kultury popularnej”). Obecnie są procesami zdecydowanie nachalnymi i dominującymi (i natrętnymi, o czym celnie ponad 100 lat temu mówił niejaki Szymek z Budziejowic - kto chce, wie gdzie to znaleźć). Można powiedzieć, że „masy inteligenckie” opozycji są ofiarami presji demiurgów, którzy jakieś 30 lat temu mianowali się sprzedającymi bilety do sali z napisem „elita”. Wystarczy przejrzeć „intelektualną” produkcję „Gazety Wyborczej” czy TVN.
Do infantylizacji i głupienia w sensie społecznym, kulturowym czy obyczajowym dochodzi taki czynnik, jak obniżanie poziomu inteligencji. Pogłębia się proces „ucieczki od inteligencji” (taki odpowiednik „ucieczki od wolności” u Ericha Fromma), ale jest on zarówno społeczny, jak i biologiczny. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat świat nauki twierdził, że powszechny jest tzw. efekt Flynna. W 1987 r. nowozelandzki filozof i psycholog James Flynn, na podstawie badań 14 grup narodowościowych stwierdził, że w ostatnich 50 latach (do czasu opublikowania badań) iloraz inteligencji w kręgu kultury zachodniej, mierzony standardowymi testami psychologicznymi, wzrósł o około 15 punktów. Z powodu zmian kulturowych, edukacyjnych, sposobu żywienia, zmniejszenia liczby dzieci w rodzinach, lepszej opieki medycznej.
Przeciętnie inteligencja populacji miała rosnąć o 3 punkty na dekadę. Efekt Flynna miał być skutkiem wzrostu zdolności analitycznych, powszechności rozwiązywania testów, także tych na inteligencję. Obecnie wielu naukowców uważa, że albo efekt Flynna wygasł, albo został stłumiony i odwrócony przez procesy negatywnie wpływające na inteligencję. I różne nowe dane, przede wszystkim norweskiego Centrum Badań Ekonomicznych Ragnara Frischa, dowodzą, że od początku lat 70. XX wieku średni poziom inteligencji maleje.
Zespół Frischa analizowali wyniki 730 tys. testów IQ osób powoływanych w latach 1970–2009 do wojska. I okazało się, że IQ zmniejsza się – o 7 punktów na pokolenie. Mniej reprezentatywne badania amerykańskie (w University of Hartford w stanie Connecticut, opublikowane w 2014 r.) prognozowały, że od roku 1950 do 2020 IQ spadnie o około 3,5 punktu. Prof. Jan te Nijenhuis, psycholog z Uniwersytetu w Amsterdamie, dowodził, że od czasów wiktoriańskich średni poziom inteligencji spadł o 14 punktów w testach IQ. Z badań Ross University Medical School w Bridgetown na Barbadosie wynikało z kolei, że IQ spada o 8 punktów na pokolenie. Zamiast efektu Flynna mielibyśmy więc syndrom głupola.
Nie chcę krakać, ale w 2023 r. może być już tak, że „masy inteligenckie” zgromadzą więcej głupoli niż inteligentów. Postępowa nauka (oczywiście to oksymoron) nie tylko nie chce tego przyjąć do wiadomości, ale mści się na głosicielach podobnych tez. Oto psycholog prof. Richard Lynn, związany z University of Ulster w Coleraine w Irlandii Północnej, został pozbawiony funkcji z powodu oskarżeń o rasizm w związku z jego badaniami inteligencji różnych grup i ras. A jego badania dowodziły, że spadek IQ jest związany ze stopniowym pogarszaniem się potencjału genetycznego. Równie „rasistowskie” wnioski wyciągnął prof. Gerald Crabtree z Uniwersytetu Stanforda.
Postępowa nauka uważa, iż lepiej uznać za rasizm niż się nad tym poważnie zastanowić dowody na to, że skoro za nasze zdolności poznawcze odpowiadają tysiące genów, to jeśli choćby w jednym z nich doszło do mutacji, ma to wpływ na cały potencjał intelektualny i wspierającą go emocjonalną stabilność. Poza tym z powodu rozwoju medycyny i opieki gorsze geny wcale nie są eliminowane z puli. Prof. Crabtree uważa, że gdyby przenieść w nasze czasy przeciętnego obywatela Aten żyjącego między 1000. a 500. rokiem p.n.e., szybko stałby się jednym z najzdolniejszych i intelektualnie biegłych nie tylko obywateli, ale i naukowców.
Wiele wskazuje na to, że „masy inteligenckie” opozycji nadążają za duchem czasu oraz genetyczna pulą współczesności. Dlatego zamiast znaleźć sposób na zmądrzenie poprzez pracę czy generalnie wysiłek na tym polu, czekają na wyzwolenie przez jakiegoś proroka. Jeśli spełni on swoją funkcję, ich mózgi (rozum) wręcz eksplodują nowymi ideami i rozwiązaniami. Wystarczy poczekać. Wyzwolenie sprawi, że „masy inteligenckie” dostaną nowy rozum, choć ten stary nie wydawał się w ogóle zużyty, a nawet sprawiał wrażenie nieużywanego. Niech czekają. W końcu nasze Słońce wykończy wszystkie swoje planety, w tym Ziemię, dopiero za jakieś 4-5 miliardów lat. Powodzenia!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/636617-ucieczka-od-inteligencji-opozycyjnych-mas-inteligenckich