Amerykanie mogli pomyśleć, że w Polsce jakieś szajbusy są po stronie opozycji, bo najważniejsze jest dla nich szukanie fotki, nawet angażując w to Biały Dom.
W Departamencie Stanu USA i w Białym Domu musieli pomyśleć, że komuś tu gruntownie odbiło. Zdarzenia prawdopodobnie wyglądały tak, że najpierw Donald Tusk lub jego ludzie poprosili amerykańskiego ambasadora Marka Brzezińskiego o znalezienie (gdziekolwiek) jakiejkolwiek fotki dokumentującej, że 21 lutego 2023 r. stał obok Joe Bidena, a najlepiej, gdyby ściskali sobie dłonie. No i 27 lutego Tusk mógł z wielką ulgą, zadowoleniem i dumą pokazać taką fotkę. Za ten cud podziękował Białemu Domowi i ambasadorowi Brzezińskiemu.
Zauważmy: polityk będący kiedyś premierem RP i przewodniczącym Rady Europejskiej zawraca du…, gitarę (bezpośrednio lub pośrednio, czyli przez umyślnych) administracji supermocarstwa, żeby mu szukała fotki. A to dlatego, że fotki dokumentujące uścisk dłoni prezydenta USA od razu 21 lutego opublikowali Rafał Trzaskowski i Tomasz Grodzki. Rządzący i ich sympatycy robili sobie co najwyżej „bekę”, że Trzaskowski ma, a Tusk nie ma.
Tak poważnie, to kwestia fotki stronie rządzącej „wisiała” toną kalafiorów. To politycy własnej partii wprawiali Tuska w zakłopotanie i zmusili do „rozpaczliwca”, czyli uczynienia z poszukiwania fotki sprawy wagi nie tyle nawet państwowej, co światowej. Łatwo sobie wyobrazić hałas roznoszący się po Białym Domu, gdy prośba z Warszawy tam dotarła. Hałas spowodowany równoczesnym uderzaniem się w czoło.
Znalezienie zbawiennej fotki to był już tylko finał żenującego infantylizmu, zapoczątkowanego zapowiedziami „spotkań” prezydenta supermocarstwa z politykami PO. „Spotkań” właściwie o znaczeniu dla całego świata. Dramaturgię podkreślały komunikaty, że „spotkania” właśnie się rozpoczynają. Potem była żałosna licytacja o to, kto był w pobliżu Joe Bidena dłużej, czyli 20, 30 bądź 40 sekund. A finałem była licytacja na fotki, co otoczenie Tuska i ponoć on sam uznali za policzek ze strony Rafała Trzaskowskiego.
Nikt rozsądny nie domagał się od Tuska fotki, bo osoby wiarygodne widziały go w kolejce do Bidena, a nawet widziały ich uścisk dłoni i króciutki dialog. Domaganie się fotki to była podpucha rywali Tuska w PO, gdyż ogromna większość miała to kompletnie w kokardzie. No może poza posłanką PO Kingą Gajewską, która rzuciła się nieledwie „jak Czarniecki przez morze” i opublikowała fotkę z 2014 r.
Donald Tusk, czyli polityk, który w czasie swojego urzędowania w Warszawie i Brukseli pozował do tysięcy fotek, w tym z ważnymi politykami, zaczął się zajmować piramidalną bzdurą, czyli fotką powiedzmy numer 5476, żeby coś udowodnić Trzaskowskiemu i Grodzkiemu. Jak kiedyś mówiły młodziaki: „to się w pale nie mieści”. Przecież ta kolejna fotka w kraju nie ma żadnego znaczenia, a poza Polską nie obchodzi nawet budy, w której mieszka pies z kulawą nogą.
Amerykanie mogli pomyśleć, że w Polsce jakieś szajbusy są po stronie opozycji, bo najważniejsze jest dla nich szukanie fotki, nawet angażując w to Biały Dom. Można śmiało obstawiać, że w siedzibie i administracji prezydenta USA z równie kretyńską sprawą jeszcze się nie spotkali. A z drugiej strony trzeba mieć szalone kompleksy, żeby wejść w szaleństwo z poszukiwaniem fotki. Gdy się to odniesie do najważniejszych czy choćby trochę ważnych spraw, jakie się działy w czasie pobytu Joe Bidena w Warszawie, szukanie dla Tuska fotki wydaje się kosmiczną aberracją.
Sprawa fotki wygląda inaczej, gdy spojrzeć na filozofię rządzenia Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska. Dla nich najważniejszy jest pic, czyli najczęściej obrazek. Jak coś jest na obrazku, to mamy rozwiązanie każdej, nawet najpoważniejszej sporawy. Oczywiście rozwiązanie wyłącznie picerskie, a nie rzeczywiste, ale przecież o to chodzi, gdy istotą rządzenia jest pic, czyli fikcja i ułuda.
Gdy jest dobrze z picem, nikt już nie zawraca sobie głowy rzeczywistym rządzeniem czy poważnym uprawianiem polityki. Pic jest ponad wszystko i to tłumaczy wielkie zaangażowanie w szukanie fotki dokumentującej kontakt Donalda Tuska z Joe Bidenem. Co symbolicznie pokazuje, jak wiele sił i środków Platforma jest gotowa włożyć w podtrzymanie picu i jak mało znaczą w tym kontekście realne problemy.
Afera z fotką wydaje się kompletnym głuptactwem i nim oczywiście jest, ale ważniejsze jest to, dlaczego ona w ogóle wybuchła. Bo narusza fundamenty systemu władzy Tuska i akolitów, czyli picerstwo. Wszystko może się walić i palić, byleby pic trzymał się mocno.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/636185-sprawa-fotki-tuska-z-bidenem-ujawnia-istote-rzadow-po