Opozycja fatalna miała do wyboru rożne sposoby areagowania na bezprecedensową, drugą, w ciągu 12 miesięcy wizytę prezydenta Stanów Zjednoczonych w Polsce (a tak naprawdę biorąc pod uwagę wyjazd na Ukrainę i powrót to trzecią). Mogła skromnie stać w kącie i milczeć. Mogła podłączyć się pod wielkie wydarzenie, które stało się świętem solidarności z Ukraina, świętem naszego sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, pokazem siły naszej polityki zagranicznej i znaczenia Polski w Europie. Ale jak mawiał klasyk Ludwik Dorn - ciągnie hienę na śmietnik. Natura zwyciężyła, więc wybrali najgłupiej i najbardziej małostkowo jak mogli.
Wizyta prezydenta Bidena w Polsce była dobrą okazją do przyjrzenia się życiu intelektualnemu i uczuciowemu opozycji. Donald Tusk twierdzi, że wybory wygrywa się emocjami więc najpierw podłubiemy sobie w tym uczuciowym, ale pamiętamy, że obydwie sfery przeplatają się, więc co w sercu to w głowie i na języku. No i umówmy się, a jakie tam niby opozycja fatalna życie intelektualne ma?
Najpierw wizytę prezydenta Bidena próbowano umniejszyć, czy nawet obrzydzić.
A to, że kanclerza Scholza trzeba było zaprosić, bo bez jego nudzenia i kłamstw nie można się w Europie obejść. A to, że Joe Biden przyjechał nie po to, by z władzami Polski i przywódcami Bukaresztańskiej Dziewiątki się spotkać i ustalać co dalej robić, by bezpieczeństwo w Europie zapewnić i do zwycięstwa Ukrainy doprowadzić, a tylko po to, by Polakom dziękować. Oni - ludzie z opozycji fatalnej i równie fatalnych mediów, wymyślili, że prezydent USA chyba wystawę jakąś w Polsce otworzy, będzie jak Lady Diana 2 dni po szkołach, domach dziecka, przedszkolach i szpitalach chodził i nic tylko machał wiwatującym tłumom, a nie konkretną polityczną robotą z polskim rządem się zajmował. Jacy oni są intelektualnie wykluczeni. Po 7 latach nadal nie rozumieją, że PiS wygrał wybory, że w rząd jest w jakimś sensie emanacją świadomości, poglądów, decyzji Polaków. Że ich reprezentuje. Od tego są wybory. Oni nadal tego nie pojmują.
Potem gdy ku zaskoczeniu wszystkich prezydent Biden odwiedził także Kijów, opozycja z radością obwieściła, że tak naprawdę to on na Ukrainę jechał, a w Polsce tylko przypadkiem się znalazł, przystanek sobie zrobił. Wiadomo - do piekieł wstąpił, po drodze mu było. Biden gościł u znienawidzonego reżimu, bo przed dalszą podróżą podwody musiał zmienić i skarpetki wysuszyć.
Kiedy okazało się, że wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych jest sukcesem, gdy jego przemówienie transmitowano w dziesiątkach krajów i piękne kadry poszły w świat, opozycja ogłosiła, że tak naprawdę to on się tylko z nią ochoczo spotykał, a z prezydentem, rządem to z przymusu i jak to robił, to zupełnie jak Bill Clinton się przy tym nie zaciągał.
Te przypadki opisują frustrację, życie uczuciowe opozycji. Apopleksja trafiła, worek żółciowy pękł, to się ulewa.
Ale jest też na opozycji życie, które na upartego, można nazwać intelektualnym, i które jak wspomnieliśmy od niczego innego, jak tylko od emocji zależy. Wyrazem fermentu myślowego są te wszystkie analizy co kto powiedział bądź nie, co kto by zrobił jakby gdyby, czy egzegeza tego co kto nie mówił, tylko miał na myśli. W tym ostatnim dziele nieoceniony jest Paweł Kowal. Łgarstwami zawodowego homoseksualisty Staszewskiego, który coś tam niby usłyszał, co prezes Kaczyński mówił i genitalnymi wywodami Sikorskiego zajmować się nie będziemy.
Otóż pan poseł Kowal usłyszał w głowie głosy, które mu mówiły, że Biden mówił, że gdy nowy rząd przywróci demokrację, to Polska siądzie przy głównym stoliku. Być może chodzi o taki stolik z seansu spirytystycznego i jakieś duchy powiedziały Kowalowi co mówił Biden, gdy tego nie mówił. Paweł Kowal to piękny umysł, taki analityczny, ba nawet geopolityczny, geostrategiczny. Od 20 lat opowiada w telewizorach bzdury na tematy międzynarodowe, zawsze się myli, ale nie szkodzi. Kolejne dziesięciolecia będzie zapraszany, zupełnie jak Janusz Zemke, czy Tomasz Nałęcz którzy już w czasach junty Jaruzelskiego wszystko geopolitycznie i demokratycznie przewidywali i analizowali.
Tak czy owak ujawnione przy okazji wizyty prezydenta Bidena geostrategiczne życie intelektualne opozycji, jest też dobrą okazją, by rozprawić się z kilkoma, zmyśleniami, projekcjami jej własnych kompleksów, bzdurami, manipulacjami. Jedną z większych jest to, iż jakoby rząd Zjednoczonej Prawicy jest prorosyjski, ba niemal nawet stanął po stronie najeźdźczego, zbrodniczego reżimu, bo w grudniu 2021 w Warszawie odbyło się spotkanie liderów europejskich partii konserwatywnych. Obecna na nim była Marine Le Pen, której rosyjski bank dał kredyt na kampanię wyborczą, Matteo Salvnini, który kiedyś założył w Rosji koszulkę z Putinem, Wiktor Orban i Santiago Abascal, lider hiszpańskiej partii VOX. Najgorsze, najbardziej proputinowskie towarzystwo w Europie - głosi opozycja.
Wyjaśnijmy kilka rzeczy. Putin nie finansował kampanii wyborczej Marine Le Pen, tylko zaciągnęła ona kredyt w rosyjskim banku, który działa także we Francji. Zrobiła to, bo w tej demokratycznej, wolnej, równościowej i jakiej tam jeszcze Francji, wszystkie banki ze strachu przed zemstą administracji Macrona odmówiły pożyczki legalnie działającemu, mającemu swych wyborców i przedstawicieli w rożnych ciałach ustawodawczych ugrupowaniu. To taki nowy francuski standard demokracji. Dziś Le Pen zdecydowanie stoi po stronie Ukrainy. Jej postawa jest typowa dla wielu zachodnich polityków, którzy nie znając takich doświadczeń jak polskie, ulegli, czy nawet dali się oczarować Putinowi. Stary agent KGB dobrze wie jak manipulować ludźmi, jak ich pozyskać. Le Pen podobnie jak Salvini przejrzała na oczy. Kontakty z polskimi politykami na pewno pomogły jej pojąć jakim zbrodniczym reżimem jest Rosja. To podobny przypadek co włoskiej premier Giorgii Meloni, która teraz tak twardo stoi po stronie Ukrainy i śle jej pomoc finansową i sprzęt wojskowy. Ulubieniec eurokracji, były premier Mario Draghi nie robił dla Ukrainy nic.
To nie Le Pen wydzwania po nocach do Putina, tylko pieszczoch postepująco postępowych prezydent Emmanuel Macron. To nie ona dawała zgodę na to, by francuskie firmy omijając sankcje sprzedawały Kremlowi wyposażenie wojskowe, tylko on. To nie ona pozwala, by francuskie firmy nadal działały w Rosji i jeszcze jak Auchan, czy Bonduelle zaopatrywały ruskich żołdaków na froncie. Nie ma w Europie bardziej proputinowskich polityków niż Macron, Merkel i Scholz, którego partyjny towarzysz Schroeder jest na służbie u Putina.
O koszulce Salviniego opowiadają ludzie z PO, których pan - Donald Tusk, już w czasie wojny na Ukrainie, wystąpił w klipie wyborczym Berlusconiego. Były premier Włoch, szef Forza Italia jeszcze 2 tygodnie temu mówił, że to rząd Ukrainy - Żełenski jest winien najazdowi Rosji.
Ja, gdybym był premierem, nie pojechałbym nigdy na rozmowę z Żełenskim, bo obserwujemy niszczenie jego kraju i masakrę jego żołnierzy oraz obywateli. Wystarczyło przestać atakować dwie republiki autonomiczne w Donbasie i do tego by nie doszło. Zatem bardzo negatywnie oceniam postępowanie tego pana
- mówił były premier Włoch.
Borysa Budki nie krępują brednie Berlusconiego, pochwały ze strony jego pana - Tuska, więc bez końca i wstydu, będzie mówił o koszulce Salviniego i warszawskiej konferencji z jego udziałem. Jest jeszcze Orban, ale on nie ma znaczenia, bo kraj jego słaby, żadnej broni jak Niemcy Ruskom nie pośle, nie jego pieniądze finansowały i robią to nadal, machinę wojenną Kremla. Teraz to człek od brudnej roboty dla Niemców. Jak te chcą zablokować jakieś sankcje wobec Rosji, to robią to właśnie rękoma Węgier, całkowicie uzależnionych od rosyjskiej energii i unijnej łaski w postaci KPO.
Wśród opozycji odnalazło się też wielu ekspertów od geopolityki, którzy jak raz wszyscy doszli do wniosku, że gdyby Trump był prezydentem, to teraz odwiedzałby Moskwę, a nie Kijów. Chodzi oczywiście o jasny przekaz i zbudowanie podziału: my opozycja i nasz proukraiński prezydent Biden kontra oni - PiS i ich putinowski prezydent Trump. Otóż ci ludzie nie maja bladego pojęcia co robiłby akurat Trump jakby gdyby coś tam coś tam. Może rzeczywiście byłby akurat w Moskwie, bo żadnej wojny by nie było. Przynajmniej tak uważa większość Amerykanów. Z badań sondażowni Harvard Center for American Political Studies wynika, że aż 62 proc. z nich uważa, że gdyby Donald Trump był prezydentem, Putin nie odważyłby się najechać Ukrainy. Takiego zdania jest 85 proc. Republikanów i aż 38 proc. Demokratów. 59 proc. uważa też, że Putin dał rozkaz najazdu, bo uznał, że Biden jest słaby.
Trump jest nieobliczalny, więc można się go obawiać, a Biden rzeczywiście dał wiele powodów, by sądzić, iż jest słaby i wobec Rosji uległy. Pierwszy to katastrofalnie przeprowadzona ewakuacja z Kabulu, opisywana jako haniebna ucieczka na kształt tej z Wietnamu w 1975 roku. Joe Biden dał też ostateczną zgodę na dokończenie Nord Stream 2, co twardo blokował Trump i zapowiadał nałożenie sankcji na każdą firmę, która rękę do budowy rusko-niemieckiej rury przyłoży. Joe Biden, jeszcze jako wiceprezydent bezpośrednio odpowiadał, bo nią się zajmował, za fatalną politykę Stanów Zjednoczonych wobec Ukrainy. Na szczęście prezydent Biden o 180 stopni zmienił swe podejście do Rosji i stanął po stronie Ukrainy. I za to go kochamy, a nie za to, że razem z prezydentem Barackiem Husseinem Obamą ją rozbrajał, blokował razem z nim na prośbę Merkel pomoc napadniętej Ukrainie, więc gdy Donbas płonął słano jej koce a nie javeliny. Te jako pierwszy przekazał prezydent Trump.
Opozycja czyni dokładnie to, o co wcześniej oskarżała PiS - że w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi stawia tylko na jednego konia. Tymczasem Joe Biden, któremu życzymy wiele lat szczęśliwego panowania, by bezustannie pomagał Ukrainie, ma bardzo słabe notowania we własnym kraju. Nikt nie wie kto za półtora roku wygra wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych i czy nie będzie to akurat Donald Trump. Co wtedy powiedzą analityczni i geostrategiczni Borys Budka, Paweł Kowal, czy Radosław Sikorski? Na szczęście nie będzie to miało większego znaczenia, bo wciąż będą na opozycji tylko żółć ulewać.
Z polskiego punktu widzenia bardzo słabo brzmią obecne komentarze Donalda Trumpa na temat wojny na Ukrainie i tego, że być może należałoby siąść do negocjacji z Rosją. Trzeba mieć nadzieję, że to tylko retoryka dla potrzeb wyborczych, demonstrowanie dystansowania się od polityki Demokratów. To co robił w czasie swej prezydentury Trump pozwala wierzyć, że byłby równie bezwzględny wobec Rosji, jak teraz, niegdyś wobec niej spolegliwy, Joe Biden.
To Trump oskarżał Niemcy o finansowanie reżimu Putina i uzależnianie się od rosyjskich surowców. To on wzywał Niemcy do wypełniania zobowiązań wobec NATO i przeznaczania 2 proc. PKB na obronność. Berlin oszukiwał swych sojuszników, chciał mieć darmowego ochroniarza w postaci Stanów Zjednoczonych, więc zamiast łożyć na obronność kupował wydatkami socjalnymi spokój społeczny. Dziś brakuje sprzętu, by dostarczyć go walczącej Ukrainie. Wszyscy ponosimy konsekwencje niemieckich oszustw.
To Donald Trump odbudował potencjał wojskowy Stanów Zjednoczonych, który po 8 latach rządów Baracka Husseina Obamy był w katastrofalnym stanie. To dzięki temu Ameryka może teraz słać sprzęt Ukrainie. Donald Trump był też jedynym prezydentem USA, który nie wahał się bezpośrednio, militarnie zaatakować Moskali. Niemal dokładnie 5 lat temu w Syrii w bitwie pod Deir ez Zor Amerykanie zabili ponad 600 putinowskich najemników z Grupy Wagnera. Nawet Moskwa nie była w stanie ukryć tej katastrofy, bo wśród zabitych byli znani weterani walk w Donbasie jak Aleksiej Ładygin, Igor Kosturow, czy Władimir Loginow z Królewca. Rosjanie nie odważyli się szukać odwetu. Trump znacząco zwiększył też obecność amerykańskich żołnierzy w Polsce i na wschodniej flance NATO. To jego administracji zawdzięczamy także zniesienie wiz dla Polaków.
Komentarze opozycji pod jego adresem są więc głupie i szkodliwe. Przy wielkich różnicach, a nawet konfliktach pomiędzy Demokratami, a Republikanami mają oni poczucie wspólnoty. Łączy ich duma narodowa, szacunek dla własnego państwa, umiłowanie wolności. O tej wspólnocie wspomniał też Joe Biden, gdy w czasie przemówienia w Warszawie mówił, że w całych Stanach Zjednoczonych można na domach znaleźć powiewające ukraińskie flagi, niezależnie od tego, czy mieszkają w nich Republikanie, czy Demokraci. Niech się fatalnej opozycji więc nie wydaje, że ambasada amerykańska, administracja Bidena cieszą się z pogardliwych komentarzy pod adresem Donalda Trumpa. To Amerykanie maja prawo go krytykować jak chcą, ale innym od amerykańskiego prezydenta wara. To tylko polska opozycja fatalna myśli, że można prać własne brudy na zewnątrz i donosić na swój własny kraj, albo cieszyć się z tego, że ktoś za granicą go krytykuje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/635831-prezydent-biden-a-zycie-uczuciowe-i-intelektualne-opozycji