Proste jest wyjaśnienie wygłupów Donalda Tuska, Tomasza Grodzkiego i Rafała Trzaskowskiego ze „spotkaniami” z prezydentem Joe Bidenem. Przez lata byli przekonani, że mają w Polsce monopol na światowość, europejskość, międzynarodowe salony, rozmowy z najważniejszymi politykami, pozowanie do zbiorowych i dwójkowych fotografii. Ten monopol nie był oczywiście prawdą, ale gdy rządzili i kontrolowali 90 proc. mediów, w tym te publiczne, taki obraz dominował.
Obrazy mają to do siebie, że mocno działają na emocje, a czasem na wyobraźnię, tylko krótko. Kogo nie widać w ostatnich kilku tygodniach, nawet jeśli wcześniej wypadał z każdej lodówki, przestaje istnieć w ikonosferze, a szerzej w publicznym obiegu. Zostają tylko sytuacje memiczne: gdy Donald Tusk zakłada marynarkę Jean-Calude’owi Junckerowi, kiedy Bronisław Komorowski wchodzi na ławkę w japońskim parlamencie czy chowa się pod parasolem, podczas gdy jego ważni goście mokną. Radosław Sikorski sam w sobie jest memiczny, a Rafał Trzaskowski prawie mu dorównuje.
Od kilku lat, a szczególnie od momentu, gdy Donald Tusk przestał być brukselskim celebrytą, gdy Sikorski się tylko frustruje, że wielu traktuje go wyłącznie jak męża swojej żony, gdy Trzaskowski nie wie dokąd pojechać (za granicę), żeby było o nim głośno, wszystko się skomplikowało. Już w marcu 2022 r., kiedy po raz pierwszy był w Polsce prezydent Joe Biden, celebryci-frustraci z Platformy Obywatelskiej źle się czuli jako statyści. A już w lutym 2023 r., podczas drugiej w ciągu 12 miesięcy wizyty amerykańskiego prezydenta, chcieli choćby na kilka sekund znaleźć się przy nim.
Łatwo się domyślić, jak celebryci-frustraci z PO atakowali ambasadora USA w Polsce Marka Brzezińskiego, żeby coś im załatwił. Równie łatwo się domyślić, jak starali się znaleźć jakieś kontakty przez amerykańskie szefostwo TVN. Przecież nie może być tak, żeby ich nie było, bo ktoś pomyśli, że nic nie znaczą. A i tak wielu pewnie tak pomyśli. Stąd te groteskowe, a często komiczne zapowiedzi, że już za chwileczkę, już za momencik (Piątek z Pankracym zacznie się kręcić).
Najzabawniejsze były zapowiedzi w stylu „rozpoczyna się spotkanie”, bo ono się kończyło może nawet przed tym, gdy zapowiadacz kończył pisanie swego komunikatu. Trochę to brzmiało tak, jakby ktoś musiał wpaść z ulicy do toalety w budynku, gdzie o tej samej porze toczy się jakaś konferencja i zaanonsował to tak: „za chwilę będę uczestnikiem ważnego wydarzenia”. Celebryci-frustraci nie mogli znieść tego, że są tylko pionkami. Można się nawet ośmieszyć, byleby pstryknąć sobie focię albo obwieścić „spotkanie”.
Skądinąd nadal kilkuset fotografów i pewnie tyle samo zwykłych posiadaczy smartfonów nie ujawniło dokumentacji ze „spotkania” Joe Bidena z Donaldem Tuskiem. Sławomir Nitras nieledwie uznał to „spotkanie” za najważniejsze podczas całej wizyty, a tu du…ża wyrwa. Tak tego brakowało, że aż posłanka Kinga Gajewska musiała się wygłupić wstawiając fotkę z 2014 r., gdy Joe Biden był wiceprezydentem, a Donald Tusk – premierem.
Oni tak bardzo chcieli mieć choćby fotkę i uścisk dłoni albo ekspresowy small talk, żeby ktoś nie pomyślał, że ich już nie ma albo, co gorsze, nie są nikomu potrzebni. Ci światowcy, Europejczycy, salonowcy i ściankowicze są zwyczajnie zbędni i przez ich nieobecność nie ma żadnej luki, nikogo nie brakuje. Niemożliwe, żeby bez nich świat się nie zawalił. Ale się nie zawalił i nawet pies z kulawą nogą nie zwrócił na to uwagi.
Okazuje się, że Polska może doskonale funkcjonować, a nawet godniej i z większym honorem niż kiedykolwiek, bez Donalda Tuska (o Bronisławie Komorowskim nie wspominając), bez Radosława Sikorskiego, bez Rafała Trzaskowskiego. Przypadek Tomasza Grodzkiego jest oddzielny, bowiem on ma przerost gruczołu wielkościowego, co sprawia, że zawsze mu brakuje odpowiedniego kontekstu do zademonstrowania swej mania grandiosa.
Nawet w Polsce, bo że na świecie, to oczywiste, można zupełnie nie zauważyć braku Tuska, Sikorskiego czy Trzaskowskiego. A nawet wydaje się, że nie bardzo pasują do Joe Bidena w kontekście wojny na Ukrainie czy polityki wobec Rosji. Oni w zasadzie nie pasują już do czegokolwiek. Przecież nawet wygimnastykowana w nadskakiwaniu Kinga Gajewska miałaby kłopot z wymienieniem choćby jednej sprawy ważnej dla Polski, którą ci panowie załatwili. Łatwiej byłoby wymienić sprawy, które załatwili dla innych państw i dysponentów, ale dla Polski?
Im usilniej celebryci-frustraci chcieli się pokazać z Joe Bidenem, choćby na 5 sekund, tym bardziej dowodzili, że nie są nikomu potrzebni – poza wiecznie rozedrganym (nie miejsce tu na dociekanie powodów) Sławomirem Nitrasem czy Kingą Gajewską i tego typu groupies. Są niepotrzebni, bo nie widać ich braku, nie dzieje się nic. Nic dobrego nie działo się za ich rządów, a teraz przynajmniej nie są w stanie szkodzić. Pomagać też nie są w stanie, ale to żadne odkrycie. Jedyne właściwe dla nich miejsce to lamus i to nie ten z czasów Polski szlacheckiej, bo tam gromadzono rzeczy wartościowe. Chodzi o lamus współczesny, czyli rupieciarnię. Fotki nie mają cudownej mocy i z rupieciarni nie wyciągają. Najwyższy czas, żeby to zauważyć i przestać się Polakom narzucać. Arrivederci senza rimpianti!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/635642-tusk-i-trzaskowski-wyglupiali-sie-ze-spotkaniami-z-bidenem