Może to tylko polityczne didaskalia, a może nie. Może polityczna siła i polityczny sens funkcjonowania państwa biorą swój zaczyn z jego gospodarczych trzewi.
Wizyta prezydenta Bidena w Polsce, wynikająca wprost z polskiej aktywności politycznej na linii Bruksela-Berlin-Paryż-Waszyngton podjętej w reakcji na uderzenie Rosji w Ukrainę, odbywa się w solidnych dekoracjach ekonomicznych.
Żaden polski polityk szczebla rządowego nie powie dziś, jak powiedział w Berlinie b. minister R. Sikorski, że perturbacje z euro są dla Europy groźniejsze niż „rosyjskie pociski, których rozmieszczeniem w pobliżu granic UE groził prezydent Miedwiediew”.
Żaden polski premier nie powie już, że najazd Rosji na Krym mało go obchodzi skoro zadaniem prezesa Krawca (wówczas PKN Orlen) nie jest „uprawianie geopolityk” a „odpowiedzialność za dobre funkcjonowanie firmy, za to bierze pieniądze”. Skoro nie było żadnych ideologicznych przesłanek, by poważnie rozważać sprzedaż Lotosu rosyjskim kontrahentom.
„Nie jestem amerykańskim prezydentem”, zauważył też mało zgrabnie Donald Tusk, gdy administracja Obamy zniechęcała do udziału w forum gospodarczym Putina w St. Petersburgu w maju 2014.
Dziś wszyscy, może nawet Tusk, Sikorski i cała ta liberalna wataha, już chyba wiedzą, że granica miedzy światem pokoju a światem wojennych zbrodni przebiega o 75 sekund lotu pocisku z Kaliningradu do Gdańska. Gdyby wyeksportowali, jak bardzo chcieli, polskie aktywa poza zasób skarbu państwa a prąd kupowali, co deklarowali, z elektrowni jądrowej znad Cieśniny Pilawskiej, Polska byłaby europejską marionetką.
Z woli obywateli, wyrażonej bardziej demokratycznie niż w ostatnich w wyborach w Berlinie, które z powodu nieprzejrzystości powtórzono, nastąpiła nad Wisłą zasadnicza zmiana - zamiana lekkomyślnych konsumentów różnych cynicznych polityk europejskich na zwolenników „obowiązków polskich”.
Prezydent i premier, stając dziś w różnych europejskich stolicach, witając Bidena w Warszawie, mają za sobą geopolityczną wrażliwość, którą wykazali się o czasie a nie… po czasie. I mają kraj, który przez siedem lat umocnił swoja gospodarczą rację stanu; zbudował strategiczną infrastrukturę, gazoport, gazociąg, osie komunikacyjne i wielki, sprawny koncern multienergetyczny. Ani w głowie jego obecnemu prezesowi podróże do St. Petersburga i umizgi do ekswicepremiera I. Sieczyna, by zechciał z Orlenem robić biznes, bo dziś Orlen jest w strategicznych relacjach z Saudi Aramco. Choć jest w Polsce inflacja, to nie ma bezrobocia, a ład społeczny nie trzeszczy jak we Francji.
To sprawia, że rozmowy z Bidenem mają solidny fundament. Można przy okazji zapytać prezydenta USA, co mógł mieć na myśli sekretarz A. Blinken mówiąc ostatnio w Monachium, że… „Niemcy były w ostatnim roku absolutnie nadzwyczajne w swoim przywództwie w zakresie pomocy dla Ukrainy”.
Doceniając różne polityczne gesty, dwie wizyty prezydenta USA w Polsce w ciągu roku, nie można sobie pozwolić na drzemkę przy dyplomatycznym lunchu. Bo wtedy 5 tysięcy niemieckich hełmów przesłoni polską solidarność i będzie argumentem w rozmowach o powojennej odbudowie Ukrainy.
Tekst ukazał się na portalu Wybrzeże 24
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/635332-polski-lunch-z-bidenem
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.