Listy, które Państwo przysłali w mijającym tygodniu, dotyczą przede wszystkim kwestii odzieżowych.
Pyta mnie np. pan Radzio z Sikorów Wielkich, co zrobić, żeby dobrze wyglądać w telewizji, gdy nie dysponuje się funduszami na zakup nowych spodni czy marynarki. Panie Radziu, droga do własnego garnituru jest kręta i wyboista. Co nie oznacza, że nie da pan, panie Radziu, rady. Po pierwsze proszę natychmiast zmienić poglądy polityczne, z konserwatywnych na liberalne, bo to liberałowie dyktują dziś nie tylko, co się nosi, ale i za czyje pieniądze. Po drugie proszę się zapisać do jakiegoś stowarzyszenia lub innej organizacji pożytku prywatnego (broń Boże, nie – publicznego, bo tam Pan sobie garnituru nie załatwi). Po trzecie proszę płacić składki i nie stawiać się funkcjonariuszom minionego reżimu, gdyż ci mogą puścić Pana z torbami, ale w torbach tych żadnych ciuchów (oprócz wymiętolonego płaszcza) Pan nie znajdzie. Reszta przyjdzie sama. Trzeba tylko czekać, aż wszyscy członkowie Pana organizacji wpłacą na jej konto stosowne składki, następnie udać się skarbnika i rzucić mu prosto w twarz (proszę to poćwiczyć przed lustrem, z którym, jak wnoszę z Pana listu, i tak Pan się przecież nie rozstaje): „Daj na spodnie, bo muszę do telewizji”. Spokojna Pana rozczochrana, da na pewno. Następnego dnia idzie Pan znowu, tym razem, mówiąc (znowu wcześniej doradzałbym lustro): „Co mi po spodniach, skoro nie mam marynarki?!”. Będzie i marynarka. Jeśli uzupełni Pan ten zestaw butami (wystarczą sandały lub klapki, bo w TV obuwia nie widać), drogim zegarkiem (na pewno zna Pan jakichś biznesmenów, którzy w zamian za drobne przysługi pożyczą coś fajnego), a także krawat (można wyciąć ze starego T-shirta, wzory znajdzie Pan w Internecie) – będzie Pan gotowy do telewizyjnych występów i może Pan wtedy rżnąć watahy, ile dusza zapragnie.
Ale przecież problem z ubiorem mają także kobiety, o czym świadczy list pani Małgosi z Pcimia. Tu sprawa jest nieco trudniejsza. O ile nie jest się żoną aktualnie urzędującego premiera, nie można liczyć na darmowe (czytaj: opłacane ze składek 40 tysięcy członków partii) sukienki, garsonki czy spódnice. Drogi do nowych ubrań są zatem dwie. Albo zostanie Pani żoną prezesa Rady Ministrów, albo musi Pani udać się do krawca i z własnej kieszeni pokryć koszty uszycia czegoś ładnego. Wiem, że to dziwne, ale proszę mi wierzyć – są jeszcze w Polsce ludzie, którzy sami płacą nie tylko za własne ubrania, ale także spożywany alkohol czy wynajem boiska piłkarskiego. Co szczególnie zastanawiające, ludzie ci w wyborach głosują na tych, którzy wolą odzież i imprezy sponsorowane. Paradoksalne? Niekoniecznie. Opowiem o tym już za tydzień – w kolejnym odcinku „Kącika porad niefachowych”. Ciepłego weekendu.
Krzysztof Feusette
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/63487-jak-sie-ubrac-nie-za-swoje
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.