Wszystkim, którzy przegapili, polecam sobotni Salon Dziennikarski. W audycji tym razem prowadzonej przez Jacka Karnowskiego precyzyjnie i ciekawie wybrzmiały wszystkie argumenty w sprawie KPO i decyzji prezydenta o odesłaniu kluczowej dla tego tematu ustawy o Sądzie Najwyższym do Trybunału Konstytucyjnego.
Publicystki i publicyści (Sarzyńska, Markiewicz, Trzmiel, Wikło) właściwie zgodzili się, że ustawa niesie ryzyko zwiększenia jeszcze wywołanego politycznymi namiętnościami części sędziów chaosu w sądach, że byłoby to zaproszenie do skakania nam po głowach, że nie ma żadnej gwarancji iż nawet po jej przyjęciu pieniądze zostałyby wypłacone, że Komisja Europejska może zażądać zaraz nowego ustępstwa. Bo przecież już raz pani Ursula von der Leyen oszukała prezydenta, a opozycja nie ukrywa iż prawdziwym celem jest cofnięcie reformy Krajowej Rady Sądownictwa. No i nikt nie ma złudzeń, że na blokadę naciska krajowa opozycja, prawdziwy jej autor, a niektóre działania Brukseli mają charakter bezprawny. Jest jasne, że Komisja Europejska bardzo by tu chciała mieć rząd uległy i poddańczy. Więc niby z jakiego powodu mieliby pójść na kompromis zamykający spór?
Publicyści zgodzili się także, że sprawa odblokowania KPO ma swoją polityczną wagę dla obozu rządzącego, że wyjście z grzęzawiska tej dyskusji, bardzo by mu pomogło.
To wątek, który i ja uważam za niezwykle ważny: wpływ tej decyzji na szansę reelekcji obozu propolskiego i utrzymanie tej linii polityki państwowej, która gospodarczo, politycznie i wojskowo już nas wyniosła wysoko, a może dać jeszcze lepsze efekty gdy będzie utrzymana. Która broni fundamentów naszego życia: granic, moralności publicznej, zasad współżycia społecznego, elementarnych definicji (kobieta, mężczyzna).
Musimy rozumieć stawkę.
Z tego punktu widzenia zamknięcie tematu KPO było i jest czymś zmieniającym bardzo dużo. Już samo podjęcie negocjacji zmniejszyło napięcie na rynkach finansowych i wokół Polski, a w kraju odebrało opozycji sporo paliwa.
Tym kierowali się autorzy tego gorzkiego kompromisu, w tym premier Mateusz Morawiecki i minister Szymon Szynkowski vel Sęk. Patrząc na całość spraw, w kontekście wojny na Ukrainie i konieczności zbrojeń, mimo wszystkich wątpliwości i gorzkiego smaku kolejnego porozumienia z KE, ryzyko jawiło się jako uzasadnione. Kontekst wojenny, własne problemy Brukseli otworzyły też okienko możliwości, zmniejszyły nieco presję.
W przypadku utrzymania nerwów na wodzy i końcowego sukcesu premią mogło być skokowe zwiększenie szans na trzecią kadencję obozu premiera Jarosława Kaczyńskiego. Co więcej, o czym pisałem na tych łamach, w przypadku gdyby ustawa rzeczywiście przyniosła jakieś bardzo złe konsekwencje, nową ustawą można by ją zmienić. Można też było równocześnie badać jej konstytucyjność. Teraz wszystko to bardzo się komplikuje. Mało kto wierzy w błyskawiczną pracę Trybunału w tej sprawie, mało kto jest w stanie przewidzieć werdykt.
Trzeba zatem powiedzieć, że w sprawie ustawy o SN prezydent Andrzej Duda ma dużo racji. Kierował się tu ważnymi przesłankami. Wiemy, że od zawsze poważnie traktuje rolę strażnika Konstytucji, wbrew różnym naciskom.
Ale jest też faktem, że jego decyzja zmniejszyła (co nie znaczy zniweczyła) szansę na trzecią kadencję ZP. Może da się to nadgonić na innych polach, a może nie. Może TK szybko ją oceni, a może to będzie niemożliwe.
Był jasny plan, ryzykowny ale precyzyjny, teraz czekają nas tygodnie szamotaniny. Politycznie będzie to niestety miało swoją cenę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/634008-w-sprawie-ustawy-o-sn-prezydent-ma-duzo-racji-ale