Polityczni przyjaciele Donalda Tuska, zarządzający dużą częścią mediów opozycji, nie ustają w wysiłkach, by zagonić Szymona Hołownię do kojca, i zmusić do pójścia do wyborów razem z Platformą Obywatelską, choć będzie to oznaczało koniec jego projektu (mało znani kandydaci Polski 2050 zostaną zmiażdżeni przez partyjną maszynę wspierającą gwiazdy PO). Gra jest tak ostra, że „Gazeta Wyborcza” przypomniała nam, czym była w latach swojej największej potęgi, gdy brutalnie niszczyła każdego, kto stanął na drodze jej wizji politycznych. Chcąc uderzyć w Hołownię, „GW” zamieściła wybór anonimowych komentarzy wymierzonych w ugrupowanie Hołowni.
Uważam, że nie powinno się już przekonywać i namawiać opętanego narcyza Hołownię do zjednoczenia, bowiem to się wiąże z ogromnym ryzykiem. Jemu nikt nie powinien zaufać nawet na sekundę
— napisał użytkownik „chi-neng”.
Panie Hołownia, nie wie Pan gdzie pańskie miejsce w szeregu? Póki czas, niech się Pan opamięta! Pewnych rzeczy nie wolno robić!
— napisał „1147valdi”.
Panu 2050 zależy na tym, żeby nie przejąć władzy. Będzie wygodnie bujał się w opozycji i ciągnął kasę. Będzie mógł głosić swoje kocopały i rozkładać ręce, że biedny, nieszczęśliwy nie może ich zrealizować. O to tu chodzi
— skomentował „lord_of_cinder”.
To co jest jasne dla wszystkich, nie jest oczywiste dla pana Hołowni. Przeszkadza mu jego własna, rozdęta wielkość. Może ludzie z jego ugrupowania przejrzą na oczy i pojmą, co jest dobre dla nich i dla nas wszystkich?
— zauważył „massala”.
Do tego sondaże, z których ma wynikać, że idąc razem, opozycja ma władzę w kieszeni:
Może ma, może nie. Wspólny start całej tej menażerii, pod jednym szyldem, miałby wiele zalet również z punktu widzenia Prawa i Sprawiedliwości. Po pierwsze, przekaz takiego „Bloku Demokratycznego” byłby niespójny, sprzeczny, a kampania polegałaby na odcinaniu się od tego, co ktoś tam gdzieś powiedział. Po drugie, na tym tle czytelniej wybrzmiałyby polityczna propozycja Prawa i Sprawiedliwości. Po trzecie, mielibyśmy w zasadzie dwóch kandydatów do władzy, czyli sytuację analogiczną z wyborami prezydenckimi, które dwukrotnie wygrał prezydent Andrzej Duda.
Jedna lista opozycji to w istocie interes jednej osoby: Donalda Tuska. Miałby wszystkich pozostałych liderów w kieszeni, mógłby ich dowolnie rozstawiać po kątach, nie musiałby walczyć o głosy wyborców opozycyjnych. Byłby panem sytuacji, i pewnym kandydatem na premiera w razie zwycięstwa. Wszystko inne jest dyskusyjne. Jeśli zanalizujemy ogólny możliwy zysk całej opozycji, interesy mniejszych ugrupowań, a także poziom pluralizmu polskiej demokracji, sprawa przestaje być oczywista.
W sumie mam mieszane uczucia. Z jednej strony rozumiem opór Hołowni, który ma swój projekt i nie chce go grzebać tylko dlatego, że tak życzy sobie Donald Tusk. Z drugiej czołowe zderzenie dwóch list - listy III RP i listy IV RP - byłoby dużą szansą dla obozu niepodległościowego, i prawdopodobnie dałoby mu trzecią kadencję.
Do wyborów coraz bliżej. Mijają kolejne tygodnie, a opozycja wciąż myśli, że może wygrać za pomocą lepienia bajaderki z tego, co leży na stole. Nie pracuje nad programem, nie wsłuchuje się w głos społeczeństwa, nakręca radykałów. Chyba naprawdę sądzą, że „do trzech razy sztuka”, i tym razem władza sama wpadnie im w ręce. Nie, nie wpadnie. W latach 90. prawica też tak myślała, i spektakularnie poległa. Nie ma władzy bez pracy, bez myślenia, bez poważnej polityki. Na pewno nie teraz, gdy wielkie wyzwania w istocie zabiły infantylizm, na którym III RP tak długo żerowała.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/632593-jedna-lista-opozycji-to-interes-tylko-jednej-osoby-tuska