Jest sporo racji w tezie, według której jeśli niemieccy politycy krytykują Polskę, znaczy to, że władze w Warszawie prowadzą słuszną politykę zagraniczną. Dowodu na prawdziwość tego założenia dostarcza właśnie były ambasador RFN w Polsce.
Rolf Nikel udzielił w ostatnich dniach dwóch wywiadów, na które trzeba zwrócić uwagę. Pokazują one, jaki popłoch w Berlinie wywołuje zmiana układu sił w Europie - w dużym uproszczeniu opiszmy ją jako rosnące znaczenie Polski kosztem słabnących Niemiec. Nie oznacza ona oczywiście – bo oznaczać nie może – degradacji naszego zachodniego sąsiada do roli państwa peryferyjnego. Nic z tych rzeczy. Ale sam fakt, że hegemonia Berlina na Starym Kontynencie przestaje być oczywistością (a przy okazji do pierwszorzędnego głosu w kluczowych sprawach bezpieczeństwa dochodzi Warszawa), budzi u naszych dawnych zaborców z Zachodu niemałą frustrację.
Przed dwoma dniami na polskich portalach mogliśmy oglądać takie tytuły: „Były niemiecki ambasador ostrzega. >>Polskie pięć minut może się szybko skończyć<<”. To akurat z Onetu, choć nie tylko – większość mediów przeklejając tę informację, posłużyło się tym samym tonem co RASP-owska fabryczka ulokowana na terytorium Polski, z perspektywy postkolonialnej. Jak jeden mąż tytułowały publikacje: „Były ambasador Niemiec ostrzega”. Portal wPolityce.pl jako jeden z niewielu zauważył sprawę odpowiednie dając rzeczy słowo.
Jeśli nawet uprzemy się, by nazywać słowa Nikela ostrzeżeniem, to nie w znaczeniu przyjacielskiej podpowiedzi, lecz groźby. Spójrzmy na kluczowy cytat. Ambasador został zapytany przez telewizję ntv: „Czy rosyjska inwazja na Ukrainę nie mogła być także nowym początkiem dla polsko-niemieckich stosunków?”. W odpowiedzi padło:
Myślę, że ten punkt zwrotny, jaki nastąpił w polityce niemieckiej, zbliżył nas do polityki Polski wobec Rosji bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. To może być pierwsza iskra nowej wspólnej Ostpolitik wspieranej przez obie strony. Polski rząd dotychczas wolał próbować wykorzystać zaistniałą sytuację. Istnieje niebezpieczeństwo, że ten „polski moment”, w którym Polska korzysta z nowej postawy Niemiec, minie szybciej, niż się niektórym wydaje.
Zabrzmiało nieprzyjemnie, nieprawdaż? Te słowa można czytać jako: nie podskakujcie, nie rozpychajcie się, znajcie swoje miejsce w szeregu, bo jeśli nie, to szybko możemy was przykrócić.
Wyłazi tu coś jeszcze. Dyplomata zauważając, że Polska ma swoje pięć minut, przyznaje de facto, że do tej pory nasz kraj nie miał w Europie tak silnego głosu, na jaki zasługuje – jeśli chodzi o swój potencjał ludnościowy, terytorialny, ekonomiczny i kwestie historyczne. I przyznaje Nikel, że ten „polski moment”, gdy próbujemy urealnić układ sił na kontynencie, bardzo się Niemcom nie podoba. Nie chcą zmiany dotychczasowego status quo, wg którego głos Warszawy to jakieś niewiele znaczące didaskalia europejskiej polityki, nawet jeśli rzecz dotyczy gardłowych dla Polski spraw.
W tym samym wywiadzie Nikel komentuje też wypowiedzi Mateusza Morawieckiego wzywającego Niemcy do przekazania Ukrainie Leopardów:
Fakt, że polski premier publicznie wywiera presję na kanclerza Niemiec, jest dość niezwykły w stosunkach między sojusznikami a partnerami.
Pan ambasador nie rozumie kwestii podstawowej: gdyby kanclerz Niemiec zachowywał się jak sojusznik i partner, ponaglenia ze strony polskiego premiera by się nie pojawiły, bo nie byłyby konieczne – decyzja o wysłaniu na Wschód czołgów byłaby już dawno podjęta.
Nadto, cóż to za „sojusznik i partner”, który tak mówi o odszkodowaniach za zbrodnie w czasie II wojny światowej:
Nie wydaje mi się rozsądne wysuwanie takich żądań w czasie, gdy wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę konieczne byłoby zademonstrowanie jak największej jedności Zachodu. Niemcy wielokrotnie wykonywały w przeszłości dobrowolne gesty i bez wątpienia możliwe są dalsze gesty. Jednak pod presją opinii publicznej jest to mało prawdopodobne.
Nikel stawia sprawę jasno: jedyne, na co możecie liczyć z naszej strony to gesty, w domyśle: tanie gesty. Ale tylko wtedy, gdy będziemy na nie mieli ochotę. Jeśli będziecie domagać się czegokolwiek – nie dostaniecie nic. Tak ma wyglądać to partnerstwo?
Warto jeszcze przez moment zatrzymać przy innym wywiadzie z Rolfem Nikelem z ostatnich dni. Rozmowa z „Bildem” prowadzona jest (przez obie strony) w duchu: agresywna Polska strofuje Niemcy, by siłą wywalczyć sobie mocniejszą pozycję w UE, a obóz Zjednoczonej Prawicy chce na konflikcie z Berlinem ugrać parę punktów przed zbliżającymi się wyborami.
Wytykanie palcem Niemiec i zmuszanie nas do działania nie czyni dla Europy i NATO żadnego kroku naprzód. Do tej pory zawsze znajdowaliśmy wspólną drogę z Francją. Z Warszawą wciąż brakuje nam tej rutyny. I tak długo, jak jedna strona będzie koncentrować się bardziej na zdobyczach wewnętrznych niż na wzmacnianiu Europy, wciąż będziemy mieć przed sobą trudną drogę.
I znów to samo: nas krytykować nie wolno. Krytyka Niemiec jest niedobra dla Europy. Kto krytykuje Niemców, uderza w trwałość Wspólnoty Europejskiej i NATO. Szanowny pan ambasador pewnie nawet nie wie, że taki sposób myślenia jest charakterystyczny dla państw autokratycznych, a nie elity oazy demokracji, za jaką chcą uchodzić Niemcy.
Również w tej rozmowie powraca temat reparacji. Dziennikarz (na marginesie dodajmy, że Hans-Jörg Vehlewald przed dekadą porzucił na kilkanaście miesięcy żurnalistykę, by pełnić funkcję doradcy zarządu SPD, a później szefa PR w tej partii) obcesowo formułuje pytanie w tej sprawie:
Prawie 80 lat po zakończeniu II wojny światowej Polska domaga się od Niemiec reparacji wojennych w wysokości 1,3 biliona euro. Czy oni są poważni?
Tu Nikel sięga po zwykłe kłamstwo:
W polityce wewnętrznej i w nadchodzących wyborach ten temat ma ogromne znaczenie, zwłaszcza dla rządzącej partii PiS. Strona polska w mniejszym stopniu opiera się na rzeczywistych płatnościach – sprawa została prawnie rozstrzygnięta najpóźniej w umowie „2+4” ponad 30 lat temu. Polska zrzekła się roszczeń.
Ani ta sprawa nie została rozstrzygnięta w układzie z 1990 r., ani Polska nigdy nie zrzekła się roszczeń, ani polskie władze nie traktują tego tematu jako kampanijnego. Przeciwnie – na każdym kroku podkreślają, że proces wypłaty należnych nam odszkodowań to problem, z jakim będziemy się mierzyć latami. Ale podjąć go musimy.
Od tak doświadczonego dyplomaty i człowieka, który właśnie wydaje poświęconą stosunkom polsko-niemieckim książkę zatytułowaną „Wrogowie-obcy-przyjaciele”, należałoby przynajmniej oczekiwać, by nie kłamał. Ale to być może za dużo.
Za Odrą nie zmienia się za wiele. Wypowiedzi Nikela to emanacja klasycznej niemieckiej buty, którą znamy nie tyle od lat, co od wieków. Dowodzą, że Niemcy nie są gotowi nawet na przyjęcie jakiejkolwiek krytyki. A zatem wciąż nie rozumieją, jak szaleńczą i niebezpieczną politykę prowadzili w ostatnich dekadach.
To, że ważni politycy i dyplomaci niemieccy dotychczas nie stosowali tak nieprzyjemnej retoryki, wynikało z faktu, że mieli Polskę mniej więcej pod kontrolą. Polskę realizującą – nawet w relacjach z Rosją – niemiecką, a nie własną politykę. Przed kilku laty zaczęło się to zmieniać. A w obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainę wydarzenia znacząco przyspieszyły.
Berlinowi zajrzało w oczy coś znacznie gorszego niż tylko upokorzenie – koniec panowania nad Europą. Słuszny, bo zaprowadziło nas ono do barbarzyńskiej wojny. Pozornie oswoiło potwora, nakarmiło go i puściło samopas we własnym ogródku.
Niemcy muszą na początek przyjąć jedno – nie mają prawa pouczać Polaków, zwłaszcza w kwestiach bezpieczeństwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/632388-niemiecki-dyplomata-znow-z-wyzszoscia-o-polsce