Powołaniem Marka Borowskiego było zawsze odgrywanie roli Wuja Dobra Rada. I jednego z trzech największych moralizatorów III RP.
„Gdybym był Kaczyńskim, tobym …” – zamarzyło się senatorowi Markowi Borowskiemu. W rozmowie w „Gazecie Wyborczej” (z 21 stycznia 2023 r.) Borowski mógłby być każdym, ale zadowala go bycie tylko Donaldem Tuskiem, Szymonem Hołownią, Włodzimierzem Czarzastym i Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Marek Borowski zawsze wie lepiej. Wprawdzie wtedy, kiedy mógł to zademonstrować w praktyce, okazywało się, że wiedząc lepiej, zawsze robił gorzej, ale tym razem wie już nawet, co zrobić lepiej, żeby nie było gorzej.
W marcu 2004 r. wiedząc lepiej, zrobił Borowski gorzej, czyli rozbił SLD, a jego nowiutka Socjaldemokracja Polska okazała się dobra tylko w rozbijaniu, a potem przyklejaniu się do innych. Gdy już nawet z klejeniem się było słabo, Marek Borowski swoje dziecko porzucił - jako tatuś (w czerwcu 2008 r.), a następnie nawet jako daleki krewny (w 2015 r.). Potem już albo kleił się do siebie, albo do samego kleju, czyli był niezależny bądź niezrzeszony, choć oczywiście popierany. A potem sam się stał klejem, czyli członkiem Platformy Obywatelskiej.
Zasadniczym powołaniem Marka Borowskiego było zawsze odgrywanie roli najważniejszego Wuja Dobra Rada. I jednego z trzech największych moralizatorów III RP (obok Włodzimierza Cimoszewicza i Andrzeja Celińskiego). Moralizatorstwo było uzasadnione tym, że wprawdzie wstąpił do PZPR, ale wyrzucili go po marcu 1968 r. Nieważne, że ponownie trafił na łono partii matki w 1975 r. i pozostał w niej do końca (jej końca). Ważne, że zaliczył epizod rewizjonisty, a to – jak wiadomo – nie tylko przywraca cnotę, ale ją permanentnie regeneruje (jak w wypadku gekonów). Regenerująca się cnota jest potrzebna, żeby odgrywać rolę Wuja Dobra Rada.
Wuj Dobra Rada już raz doradził, że gdyby w 2019 r. opozycja wystawiła w każdym okręgu (tylko) po jednym wspólnym kandydacie do Senatu, to ma szanse wygrać. I tak się stało, ale to nie był żaden pomysł na Nobla, skoro w wyborach do Senatu obowiązuje ordynacja większościowa. To był pomysł na miarę brązowego przycisku do papieru dla księgowego, ale Borowski uznał się po nim za geniusza. Dlatego teraz mianował się Wujem Wszystkich Wujów Dobra Rada, gdy chodzi o wybory do Sejmu w 2023 r. Ale najpierw musiał doradzić Jarosławowi Kaczyńskiemu.
„Gdybym był Kaczyńskim, tobym się dobrze zastanowił nad tym, czy w przypadku obalenia tej ustawy (o Sądzie Najwyższym) przez opozycję do spółki z Ziobrą, czyli braku pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy, nie przyspieszyć wyborów parlamentarnych”
– podpuścił Wuj Wujów. Dobra rada polegała bowiem na tym, żeby PiS przegrało wybory. Dlatego Wuj suflował, że „wybory maksymalnie w ciągu 45 dni, a prawdopodobnie jeszcze szybciej”. A ponieważ „w ciągu 18 dni trzeba zarejestrować najpierw komitety wyborcze, potem ustalić listy kandydatów i zebrać pod nimi podpisy, nie ma mowy, by zaskoczona opozycja w tym czasie utworzyła jakieś bloki, wspólne listy”.
Ktoś mógłby zapytać, jaki interes ma Wuj Wujów w tym, żeby „PiS zdążył, był przygotowany i miał argumentację, że musi, bo opozycja obaliła ustawę o SN i pozbawiła Polaków pieniędzy”. PiS – żadnego, ale Wuj ma. Każde przyspieszone wybory wskazują, że jest kłopot z rządzeniem, czyli Zjednoczona Prawica sobie nie radzi, a wręcz jej już nie ma. Wuj Wujów doradza więc, żeby możliwie rozlegle zmasakrować sobie kolano. Na własne kolana nałożył oczywiście ochraniacze. Ale przecież wszyscy znający Wuja wiedzą, że jego dobre rady są tyle warte, ile jego lojalność wobec Leszka Millera, gdy wspólnie rządzili. Po prostu Wujowi chodzi o to, żeby PiS doprowadziło do stworzenia wspólnej opozycyjnej listy, skoro opozycji to się nie udaje. I to chodzi o ekspresowe stworzenie listy. I Wuj sądzi, że jest taki bystry, iż nikt się na tym nie pozna.
Jak już Wuj Wujów doradził Jarosławowi Kaczyńskiemu, to zajął się tym, co najbardziej lubi i umie, czyli księgowością. Bo dobre rady Wuja to właściwie nie polityka, tylko księgowość (rachunkowość), i to raczej w GS (gminnej spółdzielni) niż w firmie. Wuj odkrył, że „problem tworzenia wspólnej listy polega na tym, że każda partia chce mieć na listach jak najwięcej jedynek, a potem dwójek itp. Takie targi są bardzo męczące”.
Żeby skrócić cierpienia Wuj radzi, by każdej partii wielkiej koalicji przydzielić „stałe miejsca na liście, w każdym okręgu” (skoro nie można na karcie wyborczej dopisywać ich konkretnej przynależności).
Wuj Wielki Księgowy wyliczył, że „system będzie opłacalny” wtedy, kiedy poparcie sondażowe dla poszczególnych partii „nie będzie im dawało więcej jak ok. 40 mandatów”. Na tyle Wuj Księgowy „wycenia” Lewicę i Polskę 2050, zaś „PSL na nie więcej niż 20”. A „wszystkie pozostałe miejsca obsadza KO”. W ten sposób „Lewica i PL2050 praktycznie mają gwarancje na 41 mandatów, dlatego że w każdym okręgu ten ich jedyny kandydat dostaje praktycznie wszystkie głosy wyborców ich partii z tego okręgu”, zaś „PSL – 32-33 mandaty”. Wuj Księgowy przejrzał sondaże i wyszło mu, że idąc osobno opozycja zdobywa „240-242 mandaty”, zaś „wspólna lista czterech partii – 278 mandatów”, czyli o 2 mandaty więcej niż potrzeba do obalenia weta prezydenta.
Gdyby Wuj nie zmienił się z polityka w księgowego, wiedziałby, że w geesie można wszystko policzyć, ale polityka, a szczególnie wybory, to są emocje i wartości, a nie tylko liczenie worków cementu bądź cegieł. Wuj przesadza sądząc, że cały naród będzie z wypiekami śledził, jaki stały numerek na wspólnej liście mają kandydaci poszczególnych partii i gdy zobaczy to magiczne miejsce, przestanie się zastanawiać, kto kandyduje i po co, tylko zagłosuje, bo to swój. I jeszcze ucieszy się jak dziecko, które dostanie lizaka. Tak uważali komuniści, z którymi Wujowi Borowskiemu było po drodze przez 16 lat, więc przesiąkł ich sposobem myślenia.
O „sprawie” numerków Wuj Wujów rozmawiał z „kilkoma politykami z różnych partii” i rozwiewał wątpliwości, jak to będzie, gdy „nasz lider nie będzie na pierwszym miejscu, jak zapewnić odpowiednią liczbę miejsc dla kobiet itp.”. I rozwiał, bo choć „to nie jest system idealny, on jest po prostu lepszy niż inne”. Tak jak Wuj jest lepszy od innych polityków (od jakichś 50 lat jest lepszy). Najważniejsze, że „Tusk zna ten pomysł. Czeka na deklaracje innych”. Czyli trwa teraz gra w numerki, a ostatecznym celem jest Wielki Numer. Żeby jeszcze uprościć sprawę, można by w ogóle nie używać nazwisk, tylko same numerki, skoro każda partia ma mieć swój stały numerek. Przecież w takim systemie nazwiska nie mają żadnego znaczenia, a liczą się tylko numerki. Nie warto się znęcać nad Wujem Wujów, z czym to się może kojarzyć.
Tacy (post)komuniści jak Wuj Borowski mają zastanawiającą zdolność adaptacji, regeneracji i kamuflażu. I zawsze są u siebie. Nawet gdy uczestniczą w czymś podłym, to pozostają czyści, bo jeśli system był okropny, to oni tylko chcieli go naprawiać. Kiedyś z Wujem Borowskim był taki kłopot, że nie wiadomo było, czy należy do lewicy kawiorowej, krewetkowej, golonkowej czy sałatkowej (dietetycznej). Zwykle udawał sałatkową, choć był kawiorową z elementami krewetkowej.
Gdy Wuj Wujów wstąpił do Platformy, wreszcie nie musi się martwić o tożsamość, gdyż Platforma to fusion. I taki też jest pomysł Wuja na opozycję w wyborach jesienią 2023 r. Ma być fusion z numerkami. Nieważne, czy to się da zjeść, ważne, żeby było na talerzu. A jak ktoś będzie grymasił, to może w ogóle nie wejść do restauracji. Zresztą, jeśli to jest knajpa należąca do geesu, to tam wszystko jest niejako fusion, czyli składa się z tego, co zostało. Wuj Borowski też został – z poprzedniego systemu. I przez ponad 30 lat wciąż się znajduje na talerzu. Pozostaje tylko pogratulować konsumentom gustu. A Wujowi pomysłu na kolejny Numer (z numerkami).
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/631012-senator-marek-borowski-ma-pomysl-na-wygrana-w-wyborach