Miller zawsze ustawiał się pod aktualnego hegemona, czy to był Związek Sowiecki, Układ Warszawski, Stany Zjednoczone, NATO, Unia Europejska czy Niemcy.
Eurodeputowany Leszek Miller napisał podanie do przewodniczącej Komisji Europejskiej, Ursuli von der Leyen. A właściwie to był donos w formie pytań, czyli nowatorska forma delatorstwa. Miller, strzegący demokracji i praworządności w Polsce 72 godziny na dobę, zatroskał się o to, czy aby premier Mateusz Morawiecki „nie ściemnia”.
Napisałem list do Ursuli von der Leyen z pytaniem, czy zechciałaby mi to potwierdzić, że Komisja Europejska zatwierdziła projekt ustawy [nowelę ustawy o Sądzie Najwyższym]. Po pierwsze: na jakiej podstawie prawnej to się stało, po drugie: kiedy to się stało, po trzecie: jakie towarzyszyły temu okoliczności. Mi się wydaje, że to jest ściema i dlatego skierowałem to pismo
— wysilił się poseł tej frakcji w europarlamencie, gdzie koleżanki i koledzy brali łapówy w walizkach i torbach, a teraz siedzą w pudle (niektórzy). Pewnie dlatego Miller tak się troszczy o nowelę ustawy o Sądzie Najwyższym i generalnie o praworządność w Polsce. Po prostu nie może znieść korupcyjnego brudu i smrodu, więc działa prewencyjnie. Wiadomo, komuniści tak mają.
Mają też tak komuniści, że lubią donosić. Najbardziej na swoich. Rząd Zjednoczonej Prawicy swój dla Millera nie jest, ale wystarczy, że jest polski, a on ma polski paszport i już ma obowiązek donieść szefowej Komisji Europejskiej, że polski rząd i sejmowa większość są podejrzani. O to, że nie dość gorliwie spełniają życzenia tejże komisji, a nawet mogli próbować z nia pogrywać. Komuniści zawsze życzenia spełniali - z oddaniem i gorliwością, jakiej aktualny pan nawet nie oczekiwał. Na tym polega bycie komunistą. A jeśli ktoś z towarzyszy tego nie robi, to trzeba na niego donieść i spokojnie czekać na efekty reedukacji (kiedyś reedukowani często nie przeżywali, teraz jest już łagodniej). To dlatego brak oddania i gorliwości musi być dla komunisty strasznym szokiem. Stąd list będący w istocie donosem, bo donoszenie na nieprawomyślnych to po prostu obowiązek każdego dobrego komunisty. Jako dobry komunista Miller opanował zasady dialektyki, dlatego doskonale funkcjonował w czasach komuny, jak i w okresie tzw. transformacji ustrojowej, a także w wolnej ponoć od komunizmu III RP. Dzięki znajomości dialektyki Miller bez trudu ustawiał się pod aktualnego hegemona, czy to był Związek Sowiecki, Układ Warszawski, Stany Zjednoczone, NATO, Unia Europejska czy Niemcy. Komuniści nowych czasów tak mają. Dlatego po wyborach europejskich w 2019 r. Miller jest jedynym w europarlamencie byłym członkiem politbiura i sekretarzem kompartii.
Przed 2019 r. Miller był przez kilka lat zahibernowany, ale jeszcze wcześniej (w latach 2001-2004) sprawował nawet funkcję premiera RP. Skrajny jak komuniści, z którymi związał się jako 23-latek i dzięki nim ze zwykłego robociarza z Żyrardowa stał się „wykształconym” funkcjonariuszem partyjnego aparatu (w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR się tak wybił). Jako komunista oświecony Miller może mówić o PiS jako „partii ustrojowego przewrotu”, która sprawi, że „przyjdzie czas na dyktaturę”.
Miller o dyktaturze wie sporo, bo ją współtworzył. Zna PZPR (i jej poprzedniczkę PPR), bo ta obalała wszystko, co demokratyczne przez ponad cztery dekady (żyrując przy tym liczne ubeckie zbrodnie). Zna też dyktaturę jako postkomunista, który jednakowoż nie zapomniał o korzeniach, dlatego pomógł obalić pierwszy demokratyczny rząd III RP, czyli gabinet Jana Olszewskiego. A teraz chciałby się zemścić na politykach rządzącego PiS, którzy zostali demokratycznie wybrani i nie mają na koncie żadnych przestępstw, a tym bardziej zbrodni. I to jest okropna wada, bo komuniści zawsze mieli krew na rękach i źle się czują pośród ludzi uczciwych. I nie lubią tych, którzy nie chcieli się wysługiwać Ruskim, bo oni chcieli, a nawet robili to gorliwie.
Leszek Miller musiał być zaufanym człowiekiem Ruskich, skoro to on był obecny podczas przyjmowania tzw. moskiewskiej pożyczki dla PZPR oraz oddawał jej część. 25 lipca 1992 r. w Sejmie wystąpił ówczesny zastępca prokuratora generalnego Stanisław Iwanicki. Stwierdził:
12 stycznia 1990 r. w Warszawie przedstawiciele KPZR przekazali Mieczysławowi Rakowskiemu kwotę 1 232 000 dolarów amerykańskich i 500 mln zł w gotówce. Operacji tej towarzyszyło podpisanie dokumentu sporządzonego w języku rosyjskim, w którym jako kredytodawca figuruje Władimir Wierszynin, a jako kredytobiorca - Mieczysław Rakowski. Moskiewska pożyczka była przestępstwem, gdyż na pożyczenie takiej kwoty za granicą potrzebna była zgoda prezesa NBP, a o nią nawet nie wystąpiono.
Przekazanie ruskich pieniędzy nastąpiło 12 stycznia 1990 r. Funkcjonariusze KPZR Witalij Swietłow i Władimir Szewczenko przywieźli do Warszawy gotówkę. Władimir Szewczenko, przedstawiciel aparatu KPZR, zeznał potem, że „przy przekazaniu pieniędzy obecny byłem ja i oficerowie łączności, a ze strony polskiej oprócz Rakowskiego, jego zastępca Miller i jeszcze dwóch mężczyzn”. W październiku 1990 r. po zwrot części ruskiej pożyczki przyjechali Witalij Swietłow oraz Władimir Wierszynin. Wierszynin naprawdę nazywał się Władimir Silwestrow i pracował w wywiadzie KGB.
Swietłow zeznał:
Ja i Wierszynin przyjechaliśmy do mieszkania w rejonie Wilanowa. Po nas do mieszkania przyszli Miller Leszek z żoną. Miller i Wierszynin na kilka minut wyszli do drugiego pokoju. Ze słów Wierszynina dowiedziałem się, że w tamtym pokoju Miller przekazał Wierszyninowi egzemplarz umowy kredytowej z podpisem Rakowskiego o zwrocie 600 tys. dolarów USA.
W notatce Leonida Szebarszyna z KGB dla Walentina Falina, kierownika wydziału międzynarodowego KC (z 29 listopada 1990 r.) odnotowano: „Zgodnie z waszą prośbą (nr 06/2-171 z 29 X 1990) przesyłamy otrzymaną przez Tow. Tow. Swietłowa W. A. i Wierszynina W. G. od L. Millera 2 listopada w Warszawie wartościową przesyłkę, która została dostarczona z Polski kanałami KGB ZSRR”. Miller uznał te dokumenty za nieprawdziwe. Prokuratura zarzuciła mu, że pośredniczył w zwrocie 600 tys. dolarów bez wymaganego zezwolenia dewizowego. W 1993 r. prokuratura uznała, że „brakuje dowodów winy” w odniesieniu do Leszka Millera. W 1994 r. Sąd Wojewódzki w Warszawie orzekł, że umorzenie postępowania było zgodne z prawem. Ówczesny minister sprawiedliwości Jerzy Jaskiernia (SdRP) nie wniósł odwołania i postanowienie stało się prawomocne.
W listopadzie 1989 r., w maju i wrześniu 1990 r. oraz w maju 1991 r. Miller przebywał w Moskwie, aby uzgodnić koordynację działań gospodarczych KPZR i PZPR (a potem Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej). W lipcu 1991 r. został przyjęty w Moskwie przez ówczesnego wiceprezydenta Giennadija Janajewa. Sprzeciwiał się wtedy wizycie prezydenta Lecha Wałęsy w Moskwie. Twierdził, że zostanie ona wykorzystana do umocnienia jego pozycji w kraju i za granicą.
W sierpniu 1991 r., w czasie tzw. puczu Janajewa, Miller przebywał na Krymie. Ówczesny poseł OKP Mieczysław Gil zarzucił potem jemu i innym działaczom SdRP kontakty z puczystami i spisek. Wynikało to z faktu, że do 18 sierpnia w tym samym ośrodku był Borys Pugo, szef MSW Rosji, jeden z puczystów. A poseł Edward Krasowski wystąpił do UOP o wszczęcie postępowania wyjaśniającego sprawę kontaktów szefów SdRP z organizatorami puczu.
O Millerze głośno stało się znowu w związku z tzw. aferą Olina. Gdy 31 października 2008 r. Paweł Reszka i Michał Majewski rozmawiali (dla „Dziennika”) z gen. Marianem Zacharskim, kluczową postacią w sprawie „Olina”, zapytali, czy to prawda, że „Rosjanie mieli na szczytach władzy jeszcze jednego agenta – ‘Minima’”. I że „w latach 90. spekulowano, że taki był pseudonim Leszka Millera”. Na co Zacharski odpowiedział: „wiem, jakie nazwiska ukryte pod tymi kryptonimami wymieniało moje rosyjskie źródło. (…) ‘Minim’ - według oświadczenia mojego i innych źródeł - przestał spełniać swoje funkcje po zmianach ustrojowych”.
Leszek Miller, jako minister pracy i polityki socjalnej, a szczególnie po tym, jak w styczniu 1997 r. został szefem MSW, intensywnie szukał kontaktów z drugą stroną, czyli z Amerykanami. Ruscy już nie byli odpowiednimi panami. A nowy pan nie brał nikogo „za frajer”. W wywiadzie dla Onetu (z 3 września 2019 r.) Miller stwierdził: „W 1996 byłem w centrali CIA w Langley. Przyjmował mnie ówczesny szef tej organizacji John Deutch”. Przyjmował czy przejmował?
Gdy 19 października 2001 r. Miller został premierem Polski, zgodził się, by CIA prowadziła specjalne operacje na terenie naszego kraju, m.in. tajne więzienie w Starych Kiejkutach. Pytany (w tym samym wywiadzie dla Onetu) o więzienie CIA stwierdził: „Byłem jako premier w Kiejkutach na promocji oficerskiej, ale nie byłem w żadnym ośrodku CIA”. Po ujawnieniu sprawy Olina (pod koniec grudnia 2005 r.) polskie służby miały sprawdzać, czy Miller mógł wprowadzać w błąd Amerykanów, m.in. CIA, co do swojej roli w kontaktach z Ruskimi.
W 2001 r., na krótko przed tym, zanim został premierem, Leszek Miller sprzeciwiał się staraniom premiera Jerzego Buzka o budowę gazociągu z Norwegii przez Danię do Polski. Gdy już był premierem, z gazociągu zrezygnował tłumacząc, że gazu byłoby dla Polski za dużo, a dodatkowych odbiorców nie znaleziono. Było to działanie wyjątkowo korzystne dla Ruskich. 9 lipca 2004 r. dziennik „Życie” napisał, że według ustaleń Najwyższej Izby Kontroli to premier Leszek Miller i minister Marek Pol uzależnili Polskę od Rosji pod względem dostaw gazu.
Miller był wylewnym przyjacielem Gerharda Schroedera, kanclerza Niemiec, który później został szefem rady nadzorczej konsorcjum Nord Stream. W rozmowie z „Deutsche Welle” (1 maja 2013 r.) Miller mówił:
Spotykałem się ze Schroederem dosyć często przez trzy, cztery lata po odejściu z funkcji szefa rządu. (…) On był gościem w moim domu, ja byłem u niego.
Tłumaczył też, że „będąc na Kremlu usłyszał od Putina, że Rosjanie myślą o połączeniu najkrótszą drogą złóż gazu z Niemcami. A to dlatego, że wcześniejsza propozycja trasy rurociągu – przez Polskę, ale z pominięciem Ukrainy, została odrzucona przez władze polskie. W geście solidarności z Ukrainą rząd AWS nie przyjął takiego projektu. Wtedy narodziła się myśl o gazociągu bałtyckim [Nord Stream]. (…) Skończyło się dla nas fatalnie. Rurociąg został zbudowany, a my nie jesteśmy do niego podłączeni. Nie rozumiem tej tragedii”.
Tragedią dla Millera było to, że Polska nie budowała rury z Ruskimi i nie wchodziła im w to, w co wchodzili Niemcy i kanclerz Schroeder. Przeciwnicy Millera jako premiera (2 maja 2004 r. został zmuszony do odejścia) sugerowali, że Schroeder jakoś musiał mu się odwdzięczyć za rezygnację z Baltic Pipe. Nie wiadomo, czy wypełnione siatki z Biedronki były już wtedy w obrocie. A jeśli były jakieś siatki, to pytano, kto je napełniał.
Jesienią 2007 r. Miller został wypchnięty z SLD i nie znalazł się na liście do Sejmu ugrupowania Lewica i Demokraci. Plotkowano, że m.in. z tego powodu, że był za blisko z Ruskimi, a potem nagle z Amerykanami. W tamtym czasie związał się z Samoobroną, która miała liczne związki z Rosją. Aż do 2010 r. Miller był na politycznej kwarantannie, po czym znowu przyjęto go do SLD, w 2011 r. został przewodniczącym klubu parlamentarnego, a w 2012 r. szefem partii.
Gdy niczym Wańka-wstańka Miller znowu był w grze, przeciwnicy pytali złośliwie, kto mu w tym pomógł i czy był to Schroeder. W 2015 r. Miller i SLD przegrali wybory parlamentarne (wynik poniżej progu), za co karą było zmuszenie go, by nie kandydował na szefa partii (wygrał Włodzimierz Czarzasty). Znowu pojawiły się plotki o dziwnych relacjach z Ruskimi szczególnie w kontekście agresji Rosji na Ukrainę.
W latach 2016-2018 Miller był na politycznym marginesie, a w 2019 r. pomocną dłoń wyciągnął do niego Grzegorz Schetyna wpisując na listę Koalicji Europejskiej, dzięki czemu został eurodeputowanym. I od 2019 r. zaczęła się ostra jazda Millera na Polskę rządzoną przez PiS. I po raz kolejny pojawiły się pytania, czy ktoś mu wciąż pomaga i czyja może być ta „niewidzialna ręka”. Czy ktoś taki może być obojętny na to, że polski rząd chce rozwiązać problemy, szczególnie w relacjach z Komisją Europejską? Nie tylko nie może być obojętny, ale też nie może do tego dopuścić. Tym bardziej że przecież mu nie pozwolą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/630793-leszek-miller-znowu-donosi-komunista-nie-przestaje-sie-byc