Cokolwiek by Hołownia powiedział, nie wiadomo, jakie ma zdanie, niczego nie da się jednoznacznie zinterpretować, a nawet domyślić, do czego dojdzie.
Czy można wpływać na opinię publiczną, nie mając żadnych własnych poglądów? A nawet nie potrafiąc skorzystać z cudzych poglądów czy tylko być w stanie je przedstawić? Można oczywiście oddziaływać samym mówieniem, choćby nie było w nim nawet nanograma sensu, w czym mistrzem jest Szymon Hołownia. Kłopot ze skorzystaniem z cudzych poglądów ma na przykład Władysław Kosiniak-Kamysz. Inny wariant to Borys Budka, czyli człowiek mający poglądy w ogóle nie zawierające poglądów. Jest wreszcie Donald Tusk mający takie poglądy jak transparenty w czasach PRL. W sensie: tak wyrafinowane.
Specyfika poglądów Donalda Tuska nie rzuca za bardzo w oczy, bowiem czyta on transparenty tak, jakby wykonywał jakiś wielki wysiłek intelektualny i celowo tak to prezentuje, jakby to był brudnopis czy wersja robocza. Żeby to miało choćby odrobinę autentyzmu. Stąd te wszystkie stękania, wtręty, zatrzymania, ozdobniki. To ma sugerować pracę myślową. A pokazanie (wypowiedzenie) brudnopisu ma dowodzić, że to wszystko się samemu wymyśliło.
Treść jest nieistotna, tym bardziej że najczęściej jej nie ma, tylko forma tego pustego gadania jest trochę inna niż u Szymona Hołowni. No i jest bez porównania bardziej agresywna, nienawistna. Właściwie to jedynymi indywidualnymi i własnymi poglądami Donalda Tuska są obelgi i określenia negatywnie wartościujące. Tylko coś takiego nie jest poglądem, a transparentem właśnie. Podobnie jak transparenty w czasach PRL, te odczytywane przez Tuska (z własnej głowy) są jeszcze prymitywniejsze niż to, co formalnie na nich widnieje. To znaczy inna odczytująca podobne transparenty osoba mogłaby z nich wydobyć coś mniej żenującego i prostackiego. Co oznacza, że to właściwie nie są poglądy. I to już pasuje do większej całości.
Analizując opozycyjną politykę, sprzyjające opozycji media czy słuchając oddanych tej opcji naukowców i twórców, można dojść do wniosku, że w tym wszystkim właściwie nie ma żadnych poglądów. I wszystko się zgadza, gdyż brak poglądów jest u nas najbardziej rozpowszechnionym poglądem. „Może być tak albo siak, bądź tak i siak, albo „ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra” (jak mawiał niejaki „Wiesław” Gomułka. I to jest najczęściej wyrażany pogląd z braku poglądów. Ideałem polityka bez poglądów był przez lata Waldemar Pawlak. Obecnie dzielnie podąża jego śladem Władysław Kosiniak-Kamysz. Ale oczywiście daleko mu do Szymona Hołowni.
Cokolwiek by Hołownia powiedział, kompletnie nie wiadomo, jakie ma zdanie. Niczego nie da się jednoznacznie zinterpretować. A nawet nigdy nie wiadomo, do czego dojdzie, gdy zaczyna mówić. Co gorsza, wygląda na to, że on sam też tego nie wie. Co ma swoje zalety, bo można mu przerwać w dowolnym momencie bez utraty (bez)sensu. Na tej samej zasadzie poglądów jest pozbawiona duża część polityków, a także większość twórców i pracowników nauki (nie warto używać słowa „naukowców”, bo między tymi grupami jest jednak zasadnicza różnica) oraz sporo publicystów. To ostatnie jest o tyle sztuką, że publicysta bez poglądów to absolutnie logiczny nonsens.
Brak poglądów ma pewien quasi-naukowy sznyt (z wyjątkiem nienawistnej formy braku poglądów): nie mając poglądów ma się złudzenia, że jest się obiektywnym, umiarkowanym, ostrożnym. Nie tyle więc są to poglądy, co oglądy. W tej wersji (nazwijmy ją wykastrowaną) pogląd to skrajność, żeby nie powiedzieć poglądactwo (ocenny wojeryzm), zaś ogląd to obiektywizm. Tyle że do tego nie potrzeba mózgu i inteligencji. Wystarczą zmysły albo obiektyw kamery bądź karta pamięci. Pełno jest ludzi bez poglądów, którzy uważają, że to ich szlachetnie odróżnia od tych z poglądami. Tylko że mylą ich z tymi, którzy nie tyle mają poglądy, ile przemawiają przez nich przesądy i frazesy. To fanatycy. Albo głupcy. Przykładów jest zbyt dużo, żeby wymieniać nazwiska.
Fanatyzm nie ma nic wspólnego z poglądami. Głupota - tym bardziej. Fanatyzm to akt irracjonalizmu albo ideologicznego zdeprawowania. Dobrze to widać po funkcjonariuszach tajnych służb PRL czy szerzej bloku sowieckiego. Jako fanatycy nie mieli oni poglądów, lecz byli oddani systemowi i przekonani o jego nieśmiertelności. I to im pozwalało robić wszelkie bezeceństwa, a nawet dopuszczać się zbrodni. Z kolei głupota nie przejawia się w poglądach - choćby z tego prostego powodu, że pogląd to jednak jakaś mądrość. Ale jak to wytłumaczyć głupiemu, który w dodatku sądzi, że ma poglądy?
Brak poglądów często nie wynika z upośledzenia jakichś wyższych funkcji mózgu, choć i to się zdarza. Najczęściej wynika z tchórzostwa bądź pójścia na łatwiznę. Bo posiadanie poglądów oznacza, że ktoś może je zaatakować, zatem trzeba będzie ich bronić, znajdować nowe argumenty, po prostu - myśleć. A pogląd polegający na braku poglądów myślenia nie wymaga. To takie bezszmerowe, bezbarwne, bezwonne ple, ple, ple. I to jest to, co nas na co dzień otacza, żeby nie powiedzieć – osacza.
Najzabawniejsze jest to, że osoby pozbawione poglądów najczęściej uchodzą za autorytety. A to z powodu ich rzekomej bezstronności i pewnego rodzaju sfinksizmu: jeśli ktoś taki milczy bądź mówi mało, nie rzuca się w oczy, że jest zwyczajnie głupi bądź zdemoralizowany. Z „autorytetami” jest jednak taki kłopot, że łacińskie słowo auctoritas oznacza radę, wolę, ważność, powagę moralną. Jak może mieć te cechy ktoś, kto nie ma poglądów? Przecież nie doradzi, nie narzuci woli, nie zasłuży na szacunek, nie rozstrzygnie moralnego dylematu. Tylko że współczesne „autorytety” wcale nie są od tego - one mają pełnić funkcje magiczne. Stąd tyle „autorytetów” będących w istocie tylko totemami.
Czy jest przypadkiem, że o Donaldzie Tusku nie tylko jego wyznawcy mówią, iż jest „magikiem”? Skąd! Dla wielu ludzi jest on totemem, czyli zarówno przedmiotem magicznym, jak i kimś, kto jest łącznikiem z własnym klanem, przodkami, tradycją. A do tego nie trzeba mieć żadnych poglądów. Wystarczy być. Tuska to oczywiście nie zadowala, bo ma przecież większe ambicje niż bycie klasycznym totemem. Dlatego tyle mówi, choć to wcale nie jest potrzebne. Od tego nie przybywa mu auctoritas. Podobnie jak wielu innym. Ale najpierw trzeba by sobie z tego zdawać sprawę. A im mniej się z tego zdaje sprawę, tym więcej się mówi. I tu największe „osiągnięcia” ma zdecydowanie Szymon Hołownia. Ale on przynajmniej nie ogranicza się do mowy nienawiści. Tej właściwej, a nie tej wymyślonej przez kondotierów postępu, których prof. Julian Kornhauser, ojciec pierwszej damy, nazywał „stręczycielami idei”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/630079-wiekszosc-politykow-opozycji-nie-ma-pogladow