Rola, jaką faktycznie pełni w Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen w połączeniu z jej dwulicowością, czego już nie raz dawała dowody, każe sceptycznie patrzeć możliwość dotrzymania jakiejkolwiek umowy zawartej przez polski rząd z Komisją w sprawie uruchomienia mechanizmu rozpoczęcia przekazywania Polsce należnych nam funduszy z KPO.
Przewrotność Ursuli von der Leyen może być porównywalna do postawy Olafa Scholza wobec walczącej Ukrainy, na którego obietnice pomocy nie można liczyć. Dlatego tak trudno uwierzyć w dotrzymanie przez Komisję Europejską postanowień, jakie zapadną podczas kolejnych prób układania się szefowej Komisji w sprawie KPO z Polską. Wydaje się, że nawet najdalsze z możliwych do przyjęcia ustępstw polskiego rządu i prezydenta Andrzeja Dudy nie zmienią fundamentalnego zamysłu politycznego Ursuli von der Leyen, jakim jest doprowadzenie do zmiany rządu prawicowo-konserwatywnego na rząd pod przewodnictwem Platformy Obywatelskiej. Ślepo podporządkowanej planom Niemiec.
Nie łudźmy się, że Ursula von der Leyen jest samodzielnym politykiem, realizującym wizję Unii Europejskiej, zgodną z intencjami „ojców założycieli”, wedle których wszystkie państwa członkowskie mają równe prawa i obowiązki zapisane w traktatach. Przypomnę prawdy, które dziś są już truizmami. Przestrzeganie traktatów miało zagwarantować ochronę przed zakusami uzyskiwania dominacji potężnych gospodarczo i większych ludnościowo państw nad słabszymi i mniejszymi. Jak wiemy, już kilka lat temu pojawiły się pierwsze pęknięcia na tym modelu, z czego najbardziej niepokojącym stało się powolne odchodzenie od traktatów, poprzez wprowadzanie zmian tylnymi drzwiami poprzez różnego rodzaju „Dyrektywy” i „Zalecenia”. A niezdefiniowane nigdy kwestie praworządności są polem dowolnych interpretacji przez Komisję Europejską. Wygodnym narzędziem do realizacji zamyślonych, ale nie zawsze wypowiadanych formalnie celów.
Dziś szefowa Komisji Europejskiej jest tylko wykonawczynią swojej roli, działającej w imieniu państwa niemieckiego, według wytycznych, jakie są jej przekazywane. Przesłanki uprawniające do nabrania przekonania, że presja finansowa – nie ograniczająca się tylko do kwestii blokowania funduszy z KPO – jest przede wszystkich instrumentem politycznym znaleźć można w działaniach KE co najmniej od dwóch lat. Różnego typu sankcje finansowe – ma w nich swój wkład TSUE, nie działające wszak w oderwaniu od UE – mają osłabić możliwość dalszego dynamicznego, realizowanego z dużym powodzeniem pochodu gospodarczego Polski. Tym samym podważyć zaufanie społeczeństwa polskiego do sprawności i w części wiarygodności ekipy rządzącej obecnie w Polsce. Wpłynąć na potencjalnych wyborców w taki sposób, aby to obróciło się na korzystny, wedle planów politycznych Unii Europejskiej, wynik najbliższych wyborów w Polsce.
Sprawa KPO niemal w całości wypełnia od kilku tygodni przestrzeń polityczną. Jest jej centralnym obiektem. Nie można się temu dziwić. Chodzi o pieniądze, na tyle duże, że mogą istotnie wpłynąć na rozwój i stabilizację polskiej gospodarki.
Dlatego zdając sobie w pełni sprawę z gry, jaką prowadzi Komisja Europejska, poprzez ciągłe przesuwanie linii, wyznaczającej coraz szersze obszary polskiego wymiaru sprawiedliwości, podlegające jurysdykcji unijnej, politycy Zjednoczonej Prawicy próbują znaleźć iunctum do akceptacji przez obydwie strony KE i Polskę. Wiedzą, że to jedyna droga, z której mimo wszelkich zastrzeżeń nie mogą zrezygnować. Muszą próbować. To jest ich obowiązek, jako obozu rządzącego, odpowiadającego za państwo. Próbować do końca. Do samych granic, których przekroczyć jednak nie mogą. Nie mogą pogwałcić konstytucji. O tym wiedzą. Negocjatorom przypomniał o tym prezydent Andrzej Duda. Podejmować wysiłki muszą, byle zgodnie z polską racją stanu. Nawet wtedy, gdy pertraktują z siedzącą naprzeciwko nie końca solidną osobą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/629680-trzeba-walczyc-do-konca-o-kpo-mimo-niklych-szans