Chyba sobie już wyjaśniliśmy, że nadużywanie alkoholu (delikatnie mówiąc) jest realnym problemem społecznym. Ale wciąż jeszcze nie wszyscy zrozumieli, dlaczego nie możemy nic z tym zrobić.
Tak w największym skrócie, wyglądało to wyjaśnianie następująco.
Na początku listopada prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński podczas spotkania z mieszkańcami Ełku, mówiąc o problemach demograficznych Polski, stwierdził iż „jeżeli tylko sytuacja finansów publicznych będzie na to pozwalała”, to kierunek wsparcia dzietności zostanie zachowany. Dodał, że „jest to potrzeba dzisiejszej Polski, bo dziś rodzi się dużo za mało dzieci, nie za mało, tylko dużo za mało”.
Kaczyński wskazał także na problem nadużywania alkoholu przez młode kobiety. Zaznaczył, że nie jest zwolennikiem „bardzo wczesnego macierzyństwa”, bo „kobieta musi dojrzeć do tego, aby być matką”.
Ale jak do 25 roku życia daje w szyje to, trochę żartuję, ale nie jest to dobry prognostyk w tych sprawach
— ocenił.
Słowa te opozycja i jej media uznały za okazję do kolejnej nagonki, w trybie zwykłego nagonkowego oburzenia na PiS i jego lidera.
Małgorzata Kidawa-Błońska stwierdziła, że
„kiedyś Kaczyński powiedział o młodych, że siedzą przed komputerem, oglądają pornografię i piją piwo. Dziś o młodych Polkach, że nie rodzą dzieci, bo piją alkohol. Prezes tak postrzega ludzi i świat. Jest niezmiennie, od lat, oderwany od rzeczywistości”.
Zdaniem Barbary Nowackiej „Kaczyński tym bredzeniem o ‘dawaniu w szyję’ pokazał, jak nic nie wie o kobietach, naszych planach, marzeniach, życiu”.
Ale dał sobie prawo by decydować o naszym życiu, marzeniach i ciałach. To źródło nieszczęść młodych Polek
— napisała przewodnicząca Inicjatywy Polska.
Kpił też sobie pan Donald Tusk, który tak „skrócił” wywód lidera Zjednoczonej Prawicy:
Stwierdził, że Polki za mało rodzą, bo za dużo piją”.
Dominika Wielowieyska z Gazety Michnika też nie abdykowała z zadania dorzucenia drwin z Kaczyńskiego.
Kaczyński „dał w szyję”. Kocopały prezesa PiS o kobietach i dzietności
Gdy jakiś podchmielony wuj w późnej fazie wesela opowiada głupoty, nie mając pojęcia, o czym mówi, machamy ręką. Gorzej, gdy rzecz dotyczy polityka, który rządzi Polską. Prezes PiS Jarosław Kaczyński właśnie ogłosił, skąd wzięły się nasze problemy demograficzne.
To wszystko tylko kęs z wielkiej pieczeni szyderstw, którą przy okazji tego tematu przyrządziła opozycja.
Uczciwe media przypomniały, że prawda jest niestety smutna.
I na tym temat można by skończyć. W sumie zapominamy o sprawie, niektórzy w oparach hektolitrów wódki.
Otwieram jednak dzisiejszą (piszę to w poniedziałek) „Gazetę Wyborczą”, a tam - na kolumnach sportowych - tekst na całą kolumnę, zatytułowany:
Polki i Polacy, zapijcie się na śmierć.
Już więcej niż co dziesiąte dziecko nie potrafi choćby przez sekundę powisieć na drążku. Ale spokojnie - w przyszłości na pewno zdoła udźwignąć flaszkę, państwo mu pomoże.
Autor, dziennikarz sportowy Rafał Stec, zaczyna swoją opowieść refleksją, że żyje otoczony kilkoma sklepami w których półki uginają się od wódek, win, piwa. A potem szczegółowo opowiada rzecz wiadomą i smutną: alkohol leje się w Polsce strumieniami. Także w sporcie, co szokuje zagranicznych trenerów, bo stykają się z zawodnikami upijającymi się w trakcie turniejów i kolegami trenerami, którzy zaczynają obiad szklanką wódki. Itp.
Urządziliśmy sobie rzeczywistość, która bez ustanku nawołuje do chlania, czyli masakrowania organizmu twardym narkotykiem, i zarazem robi niewiele, by zachęcić do najzdrowszego uzależnienia - do ruchu, zwłaszcza na świeżym powietrzu
— diagnozuje Stec.
Cóż, nic dodać, nic ująć (mam nadzieję, że za tę pochwałę redaktora Steca z pracy nie wywalą).
Każdy, kto zetknął się ze sportem wie, jaką gehenną dla klubów szkolących młodzież jest codzienna walka o byt. O teren, o pieniądze na szkolenie, o rozwój. Każdy trener pracujący z młodzieżą, każda sekcja przyciągająca młodzież (odciągająca ją jednocześnie od używek i ekranów) powinny być pieszczona i zadbane - przez rząd i samorząd. Tak się jednak nie dzieje.
Autor „Wyborczej” puentuje:
Polska ewidentnie zamierza pozostać hodowlą ludzi schorowanych, zbyt szybko zniedołężniałych fizycznie i sponiewieranych psychicznie. Nie wykona nawet kroku w kierunku Norwegii, gdzie alkohol pozwala się sprzedawać (drogo!) nielicznym sklepom i nigdy wieczorem, czy w stronę Słowenii, gdzie w szkole urządza się całe tygodnie poświęcone wyłącznie sportowi.
Popieram. Jest jednak kilka kłopotów.
Załóżmy na chwilę, że ktoś spróbuje taki krok wykonać. Nazwie problem, zaniepokoi się, że „Polki i Polacy” zapiją się na śmierć? Jaka będzie reakcja „Gazety Wyborczej”, Dominiki Wielowieyskiej, TVN?
Obawiam się, że taka, jak po słowach prezesa Kaczyńskiego z listopada. Pewnie polityczki lewicy zakrzykną, że ten ktoś nie zna życia, a pani Wielowieyska porówna go do wuja, który na weselu mówi kocopały. Pokusa będzie zbyt silna, by się powstrzymać.
Smutna prawda jest taka, że namiętność polityczna opozycji i jej mediów uniemożliwia dziś walkę z wieloma patologiami, uniemożliwia nawet uczciwą diagnozę społeczną.
Redaktor Stec słusznie martwi się tak powszechnym pijaństwem - ja też się martwię. Ale nie ma racji zrzucając winę na państwo. Państwo nie działa w próżni, państwo bez wsparcia społecznego, także mediów, niewiele zdziała na tak trudnym, grząskim gruncie.
W tym wypadku trzeba zacząć od własnych środowisk, od swoich redakcji. Pierwszym, podstawowym krokiem powinno być odrzucenie pokusy zarabiania politycznych punktów gdy ktoś próbuje choćby nazwać problem. Bez tego nie będzie bowiem żadnego działania.
Na razie poszło to w drugą stronę, chyba świadomą decyzją kilku polityków i redaktorów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/629455-gw-znow-alarmuje-ze-polki-i-polacy-zapijaja-sie-na-smierc