Jeśli się kogoś nieustannie obraża i poniża, to jest przynajmniej nierozsądne oczekiwać od tego kogoś, żeby głosował na tych, którzy obrażają i poniżają.
Polską politykę zdominowali pedagodzy, kaznodzieje i lekarze. Ci pierwsi chcą nauczyć przeciętnych Polaków, jak powinni wybierać, żeby się nie upodlić, nie skompromitować i nie zejść na kompletne badziewie. Ci drudzy straszą powyborczym piekłem, jeśli lud będzie się upierał przy swoich głęboko niesłusznych wyborach i poglądach, na przykład głosując na Prawo i Sprawiedliwość. I proponują jeśli nie zbawienie, to przynajmniej czyściec. Ci trzeci z kolei oferują zadżumionym niesłusznymi poglądami i wyborami kurację – bolesną, ale rokującą poprawę stanu zdrowia, a nawet pełne wyleczenie.
Żeby kogoś czegoś nauczyć, zbawić bądź wyleczyć, trzeba mieć jakiś wzorzec stanu idealnego (pełnego zdrowia). I taki wzorzec (uniwersalne lekarstwo) istnieje: ma nazwę wspólna lista wyborcza opozycji. Wszystko, co nie prowadzi do wspólnej listy, wywołuje jeśli nie cholerę, to przynajmniej tyfus. Zdecydowana większość agitatorów za wspólną listą obraża przeciętnych Polaków. Robi z nich pożałowania godnych jełopów, którzy nic nie rozumieją, a nawet jeśli coś tam kumają, to nie wiedzą, co jest dla nich dobre.
W najlepszym razie traktuje się wyborców jak automaty, które wystarczy nakręcić, by poszły do urn, wrzuciły kartkę wyborczą, a potem najlepiej legły gdzieś w kącie, nachlały się wódy, przespały, a następnie oddały swoim banalnym czynnościom życiowym. No bo przecież przeciętny Polak, a już wyborca PiS w szczególności, nie może myśleć, a co dopiero mówić o jego racjonalnych wyborach. Z tych poglądów aż bije pogarda dla ludzi, którzy mają zdanie odmienne niż jedynie słuszne. Rzadko pada wprawdzie słowo „motłoch”, ale wisi ono w powietrzu. Jest tylko mały problem: jeśli się kogoś obraża i poniża, to jest przynajmniej nierozsądne oczekiwać od tego kogoś, by uległ samozwańczym pedagogom, kaznodziejom czy lekarzom i głosował na tych, których oni wskażą.
Wyborcy otrzymują czytelny sygnał. Mają wolny wybór, ale przecież nie może to być wybór kompletnie matołecki, nieodpowiedzialny i badziewiarski, czyli zgodny z ich świadomością i sumieniem. Otrzymują więc pouczenie (wyjątkowo finezyjne i intelektualnie wyrafinowane): głosujesz na PiS – cierpisz na dolegliwości porównywalne z AIDS, wodogłowiem, chorobami wenerycznymi i alzheimerem występującymi jednocześnie. I jeszcze jesteś zagrożony tyfusem, grzybicą i czerwonką, a ponadto śmierdzi ci z gęby. Nic tylko odizolować taką nieodpowiedzialną hołotę i poddać przymusowej kuracji bądź reedukacji. To wszystko trzeba ponoć robić, bo wciąż nie można hołocie zabronić głosować, bo przecież ma wszelkie prawa, a mieć ich nie powinna.
Co innego, gdy wyborca głosuje na wspólną listę bądź tylko na Koalicję Obywatelską. Natychmiast staje się mądry, elitarny, inteligentny, kreatywny i zdrowy, a wirusy i bakterie omijają go szerokim łukiem. No może te wyjątkowo wredne nie omijają (pewnie to jakaś forma dywersji ze strony hołoty), tym bardziej jeśli natrafią na istotę delikatną, wysublimowaną, podszytą czystym altruizmem i umiłowaniem demokracji. Taka istota – niedoścignionym wzorcem jest Donald Tusk – czasem zarazi się wrednym wirusem. I wtedy wychodzi podłość z wrogów demokracji i jej bojowników. Bo zamiast się pochylić nad doświadczonym przez los, który trawiony wewnętrzną gorączką nie poddaje się, lecz nawet wtedy chce służyć ludziom, zaczynają się głupio czepiać. Że może to nie wirus, tylko nienawiść zalewająca mózg. Tylko prymityw może myśleć, że ktoś taki jak Tusk może mieć prostackie odruchy. A nawet jeśli je miewa, istnieje racjonalne wytłumaczenie i są realne powody.
Można odnieść wrażenie, że nad polską polityką i publiczną (także intelektualną) debatą unosi się duch Carla Schmitta. Był on uznanym niemieckim teoretykiem polityki, który w latach 30. kolaborował z nazistami jako samozwańczy naczelny prawnik III Rzeszy i urzędnik reżimu. A po wojnie nigdy za ten swój grzech się nie pokajał. Teraz pomaga on Donaldowi Tuskowi i politykom opozycji (choć pewnie ktoś im o tym opowiedział, bo nie wygląda, żeby Schmitta czytali) zrozumieć ich profesję i misję.
Carl Schmitt twierdził, że wszystkie polityczne działania i motywy można sprowadzić do rozróżnienia przyjaciela i wroga. „Powiedz mi, kto jest twoim wrogiem, a powiem ci, kim jesteś” - mówił wręcz. Moralność, religia, ekonomia, sztuka mogą się stać polem starcia z wrogiem. To bardzo bliskie naszej rzeczywistości, nie tylko polskiej, bo jak ulał pasuje przede wszystkim do polityki Władimira Putina, ale również do coraz większej rzeszy bojowników (aktywistów) walki o postęp, przede wszystkim w Unii Europejskiej. A do Tuska i Platformy pasuje diagnoza, że podstawowym problemem współczesnego liberalizmu jest to, iż bardziej niż wrogów obawia się podejmowania decyzji, co jest podstawą wszelkiego imposybilizmu. Generalnie rzecz ujmując refleksja o polityce powinna się zaczynać od założenia, że człowiek jest z natury zły. Wtedy wszystko, z polityką na czele, jest czystym immoralizmem. Ale dla sznytu oraz intelektualnej i moralnej przewrotności immoraliści gotowi są bronić każdego, kogo sami mianują ofiarą. W efekcie mamy coraz więcej ofiar i coraz więcej tych, którzy tym ofiarom chcą pomagać lub je wyzwalać. Normalność to już absolutny margines.
Aktywiści armii postępu mogą sobie na wszystko pozwolić, bo są - mówiąc językiem Nietzschego – „poza dobrem i złem”. I cóż z tego, że jest to bezrozumne usprawiedliwianie tyranii pod pozorem uczestniczenia w karawanie postępu. Postęp musi kosztować. Szkoda tylko, że nie postępowców, tylko tych, którym chcą oni stworzyć raj (czytaj: piekło) na ziemi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/629250-tusk-wychodzi-z-zalozenia-ze-czlowiek-jest-z-natury-zly