Teza zawarta w tytule z pozoru może się wydawać przesadzona czy niesprawiedliwa. Ale niestety jest prawdziwa. Dowodzą jej losy kolejnych polskich dóbr kultury ukradzionych przez Niemców, a dziś wystawianych na aukcjach za Odrą. Miecz Zygmunta III Wazy, jaki będzie licytowany 14 stycznia, jest tu tylko jednym z przykładów. Najgorsze, że ten proceder ma akceptację niemieckiego rządu.
Za niespełna dwa tygodnie dom aukcyjny Carsten Zeige w Berlinie wystawi miecz, który według wszelkiego prawdopodobieństwa należał do polskiego króla Zygmunta III Wazy i pochodził z przedwojennych zbiorów muzealnych RP. Cena wywoławcza: 30 tys. euro.
Sam dom aukcyjny zaznacza w opisie wystawionego przedmiotu, że był on zapewne własnością naszego monarchy. Czytamy o rękojeści z czernionej stali, inkrustowanej złotem i srebrem płaskorzeźbie, głowni z dekoracją po obu stronach, „jeźdźcu w pozycji półprawej, z pałką w ręku, z profilu wyprostowanym stojącym lwie (części herbu Wazów)”, czy „orle polskim w wysokim owalu w zwieńczonej ramie okuciowej”, itd.
Wśród wystawionych przedmiotów znajdziemy trochę dawnej broni, porcelany, orderów (w większości pochodzenia niemieckiego, ale nie tylko). Interesującą pozycją jest również rapier z pochwą, który miał należeć do Aleksandra Józefa Sułkowskiego, ministra i generała w czasach panowania Augusta III.
Miecz jest jednak najcenniejszym z precjozów wystawianych na nadchodzącej licytacji, dlatego właśnie on zdobi okładkę 242-stronicowego katalogu aukcji (widoczna powyżej).
W polskich mediach społecznościowych informacje o tym skandalu pojawiły się już trzy dni temu. Ani dom aukcyjny, ani rząd w Berlinie nie zareagowały. Jak zwykle zresztą. Zawsze potrzeba nagłośnienia sprawy w Polsce i zdecydowanej reakcji naszego rządu, by za Odrą przestano udawać, że nie ma problemu.
Czy tak będzie i w tym przypadku? Mam nadzieję. Bo każdy przypadek niemieckiego paserstwa trzeba nagłaśniać i pokazywać światu. Inaczej nasi sąsiedzi będą kontynuować proceder zarabiania na zrabowanych w Polsce zabytkach i dziełach sztuki.
Najgorsze, że w starciu ze złodziejskim niemieckim systemem jesteśmy w niesłychanie trudnej pozycji.
Według szacunków, obejmujących tylko dzieła udokumentowane i zagrabione przez Niemców, Polska straciła 2,8 tys. obrazów malarzy europejskich, 11 tys. obrazów malarzy polskich, ponadto 1,5 tys. rzeźb, 75 tys. rękopisów, 22 tys. starodruków, 25 tys. zabytkowych map, 300 tys. grafik, 50 tys. rękopisów muzealnych. Straty bibliotek to 22 mln pozycji (wg niektórych szacunków zaginęło bądź zostało zniszczonych 70 % stanów bibliotecznych z ‘39 r.). Skradziono też ponad 5 tys. dzwonów kościelnych. Można by wymieniać dłużej i większe liczby, ale niestety brak przedwojennego skatalogowania i sfotografowania wszystkich zbiorów utrudnia dzisiejsze poszukiwania i trzeba posługiwać się szacunkami. Na dobrze udokumentowanej rządowej liście znajduje się ok. 60 tys. pozycji, jednak według ekspertów ich realna liczba sięga co najmniej pół miliona eksponatów.
W naszym ministerstwie kultury i dziedzictwa narodowego powstał specjalny Departament Restytucji Dóbr Kultury, który każdego dnia prowadzi prace śledcze poszukując polskiej własności, zwłaszcza w niemieckich kolekcjach, muzeach, na aukcjach. Po stronie niemieckiej nie możemy liczyć na pomoc.
Pod koniec 2018 roku zwróciłem się do niemieckiej minister kultury o to, żebyśmy wspólnie zaapelowali na łamach niemieckich mediów do społeczeństwa niemieckiego o zwrot tego, co w różny sposób dostało się w ręce niemieckich instytucji i zwykłych Niemców, a co pochodzi z Polski. Ówczesna pani minister kluczyła i zwlekała z odpowiedziami. Swoją propozycję ponowiłem wobec nowej minister kultury. Na razie nie mam odpowiedzi. Tak to wygląda, jeśli chodzi o współpracę z Niemcami. Jeśli coś odzyskujemy, to dzięki współpracy na niższym poziomie.
— mówił w październikowym wywiadzie dla „GP” wicepremier Piotr Gliński. Zaś trzy miesiące wcześniej w rozmowie z PAP:
O ile w Stanach Zjednoczonych jest dość przychylna atmosfera do oddawania tego, co skradzione, (…), to wiele innych krajów, w tym np. Niemcy pokrętnie podchodzą do tych kwestii. Tam się mówi o jakimś przedawnieniu, o wiarygodnym posiadaniu czegoś, co przeszło w dobrej wierze w czyjeś ręce, a generalnie państwo niemieckie odmawia - bo tak to trzeba nazwać – dialogu.
Nazwijmy rzecz po imieniu: w ten sposób współczesne Niemcy są nie tylko beneficjentami zbrodni III Rzeszy, ale wręcz w nich współuczestniczą, umożliwiając dzisiejsze paserstwo. Dlaczego „zbrodnie”? Już w 1946 Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze nazwał proceder grabieży dóbr kulturalnych, majątku i niszczenia skarbów kultury narodowej za jedną ze zbrodni niemieckich w okupowanej w Polsce.
Z samej tylko Warszawy wyjechało ponad 50 tys. wagonów, gdzie Niemcy zabrali wszystko, od łyżeczek i porcelany, po drogocenne obrazy i biblioteki. Zasoby te są dzisiaj w Niemczech, w domach prywatnych, muzeach, archiwach i sejfach
— przypomniał przed Świętami wiceszef MSZ Arkadiusz Mularczyk, odpowiedzialny w resorcie dyplomacji za obszar reparacji i strat wojennych RP.
Niemieckie wojsko w w czasie II wojny światowej było do tego drobiazgowo przygotowane. Wiedziało, których budynków nie bombardować, by można było je ograbić. Do Polski jeszcze przed inwazją wysyłano ekspertów, by pod płaszczykiem współpracy akademickiej prowadzili wstępne oceny i inwentaryzacje tego, co planowano ukraść. W okupowanej już Rzeczpospolitej działały oddziały specjalizujące się w odnajdywaniu i kradzieżach dzieł sztuki. Czego zrabować nie zdołali – niszczono, jak zbiory Biblioteki Krasińskich, które spalono.
Zrabowane precjoza zbudowały trwające do dziś bogactwo niejednej niemieckiej rodziny. Żerowanie na tej zbrodni trwa do dziś.
A dziś nikomu w Niemczech to specjalnie nie przeszkadza. Kolekcjonerzy się obławiają, niemiecki resort kultury cieszy się z rodzimego imponującego rynku dzieł sztuki, a społeczeństwo ma to gdzieś. Władze W Berlinie dopiero gdy polski minister znów się o coś upomni, opublikują raz na jakiś czas gołosłowny komunikacik o rozmowach ze stroną polską, ale do systemowego rozwiązania problemu się nie kwapią.
Skoro zatem nikt, dosłownie nikt za Odrą nie protestuje przeciw tym haniebnym praktykom, mamy pełne prawo uznawać dzisiejsze Niemcy za spadkobierców III Rzeszy i to w dosłownym znaczeniu.
Dopóki rząd federalny nie zechce systemowo załatwić tego problemu i wciąż będzie zwodził Polskę, możemy nazywać Niemcy krajem złodziei i paserów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/628529-niemcy-kraj-zlodziei-i-paserow-spadkobiercow-iii-rzeszy