W Niemczech aresztowano oficera wywiadu BND, który pracował na rzecz rosyjskiego reżimu. Przypadek Cartsena L. może być przyczynkiem do refleksji nad stanem opozycji w Polsce i jej mediów, ale też kolejną znakomitą okazją do wzmocnienia pozycji Polski.
Wykrycie rosyjskiego szpiega w BND to, według ekspertów, najpoważniejsza afera tego typu od 1961 roku, kiedy to pracujący na rzecz Związku Sowieckiego oficer Federalnej Służby Wywiadu zdekonspirował siatkę ponad 100 agentów CIA. Aresztowany kilka dni temu Carsten L. pracował w departamencie wywiadu radioelektronicznego w ścisłej kooperacji z amerykańską Agencją Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) i brytyjską Centralą Komunikacji Rządowej (GHCQ). Jego komórka nie tylko prowadziła własne operacje, ale przetwarzała również tajne informacje wywiadowcze z Rosji i Ukrainy, uzyskane przez inne zachodnie agencje szpiegowskie poprzez podsłuchiwanie urządzeń elektronicznych, przechwytywanie telekomunikacji, zdjęć satelitarnych etc. Berlin miał dane uzyskiwane od tzw. Sojuszu Pięciu Oczu (Five Eyes) - porozumienia agencji wywiadowczych Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Australii, Kanady i Nowej Zelandii. W tym roku zdecydowana większość informacji odnosiła się do toczącej się wojny.
Sprawa Carstena L. jest więc wielkiego kalibru. Jego działania naruszały interesy własnego państwa, ale szerzej dotyczyły kwestii życia i śmierci, zwycięstwa Ukrainy, czy jej upadku, układu sił na świecie. To co robił ma ogromny ciężar, także międzynarodowy. Jedno to kwestia wojny i geopolityki, a druga to zaangażowania wywiadów wielu państw. Trudno nawet wyobrazić sobie co dzieje się teraz w centralach na całym świecie, jakie mogą być reperkusje, ile operacji zagrożonych.
Jak to się jednak ma do naszych baranów, by sparafrazować francuskie powiedzenie: revenons a nos moutons. Otóż kilka dni temu Radio Zet podało super ekstra turbo tajną informację, uzyskaną poprzez swojego super ekstra turbo tajnego informatora ze służb, iż Amerykanie bez wiedzy Polaków wyciągnęli w Przemyślu z pociągu prezydenta Zełenskiego i zabrali go do Waszyngtonu. To była tajna operacja, o której miały nie wiedzieć nawet nasze służby. Super ekstra turbo tajny informator Radia Zet miał przekazać, że amerykański Secret Service, który przeprowadzał akcję, zupełnie nie ufa polskim służbom, a czarę goryczy przelał szef policji Jarosław Szymczyk, gdy w komendzie odpalił podarowany przez Ukraińców granatnik. Podobno myślał, że to radio, ale to jest na zupełnie inną opowieść.
Tak czy owak, wedle super ekstra fajnego Radia Zet, w Przemyślu na dworcu pojawili się Amerykanie, zabrali z pociągu jakiegoś gościa - nie wiadomo kogo i gdzieś go powieźli - nie wiadomo gdzie. Jak już było po wszystkim to powiedzieli nam, że to był prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Te brednie oczywiście podchwyciła opozycja.
Jak to możliwe, że ktoś w nie mógł uwierzyć i je powielać? Nie trzeba być specjalistą od sprawek służb, by wiedzieć, że na miejscu musiały być karetki, zespół lekarzy, że ktoś przygotował zapas krwi konkretnej grupy, specjalne środki medyczne etc, że dworzec obstawili agenci, że kolumna samochodów musiała mieć przelot przez miasto etc., że tego wszystkiego nie dałoby się zrobić bez współpracy z polskimi służbami. Nie mówiąc już o ich wiedzy.
Jak to możliwe, że takie brednie się lęgną? To amok sprawił, uprzedzenia na pograniczu obsesji i paranoi. Niechęć do rządzących i chęć, by im dokopać są tak wielkie, że całkowicie odbierają zdolność myślenia, jakąkolwiek możliwość trzeźwej oceny sytuacji. W wymyślenie bredni, w powielanie ich zaangażowanych było mnóstwo osób. Co to za świat chorych wyobrażeń, że nikt przez chwilę się nie zastanowił i nie zatrzymał tego. W jakiej pogardzie trzeba mieć państwo polskie, jego funkcjonariuszy, czyli konkretnych ludzi, by pomyśleć sobie i opowiadać, że ni stąd, ni z owąd, jak z nieba pojawili się jacyś Amerykanie, kogoś sobie mogli zabrać i gdzieś z nim polecieć. I to wszystko w mieście przy granicy kraju, w którym toczy się wojna.
Jedynym rozsądnym tłumaczeniem jest to, iż chodzi o paranoję, obłąkanie na tle PiS. W chorej wyobraźni nie istnieje państwo, nie istnieją jego instytucje, nie ma procedur, prawa, urzędników, funkcjonariuszy, ba nawet zwykłych ludzi na dworcu w jakimś Przemyślu, tylko jest chaos, cyrk, bajzel, z którego cały świat się śmieje.
Informacja o groteskowej i kompromitującej akcji komendanta policji, operatora granatnika, przedstawiana była niemal jako ostateczny dowód na upadek Polski. Świat miał się nie tylko z nas śmiać, ale nawet od nas odwrócić, bo komendant strzelił i przez dwa piętra się przebił. Prawie z NATO nas wyrzucono. Wszystko przez pisowski reżim.
Jeśli ktoś w Radio Zet, wśród opozycji, która brednie podchwyciła miał poczucie, że być może historia jest „nieco” naciągana, to jest to jeszcze gorsze. Oznacza, że ma się w pogardzie odbiorców, elektorat. Ludzi ma się za durniów, jeśli uważa się, że mogą w takie brednie uwierzyć. To zresztą dość charakterystyczny rys opozycji. Jej domniemany przywódca za pomocą klocków i samochodzików na resorkach objaśnia fuzję Orlenu z Lotosem i spółkę z największym koncernem naftowym świata - arabskim Aramco. A być może ludzie pobudzonej opozycji i jej mediów myślą, że wszyscy są tacy jak oni, podobnie intelektualnie wykluczeni, żyją w podobnych bańkach, świecie własnych imaginacji, nienawiści i obsesji. W tym może też tkwić tajemnica nędznego stanu dzisiejszej opozycji. Samym szerzeniem paranoi i bredni nie da się świata zawojować.
Wróćmy do sprawy Carstena L. Wyobraźmy sobie, że to w Polsce złapany jest taki szpieg i zdrajca. Lepiej jednak sobie nie wyobrażajmy, bo się nie da. Skala by się skończyła, urządzenia mierzące poziom kompleksów, krytyki, biczowania przepaliłby się. Nasłuchując opozycji i jej mediów obywatel pomyślałby sobie, że nastąpił kres wszystkiego, kosmos się zapadł, Polskę wessało, w otchłań spadła i stało się tak jak mawiał klasyk, „żeby niczego nie było”. Na całym świecie są kanalie i zdrajcy. Trafiają się niezależnie od tego kto rządzi. Ale nasz byłby jedyny w swoim rodzaju, on byłby pisowski, apokaliptyczny. Po takiej sprawie do dymisji powinni byliby się podać wszyscy, począwszy od prezydenta, na zawiadowcy na dworcu w Przemyślu skończywszy. Ba, jakieś 35-45 proc. wyborców powinno się samo do więzienia wsadzić, ze wstydu spalić, albo chociaż sepuku tępym nożem do tapet zrobić. Polska, by przetrwać musiałaby zawierzyć się Unii Europejskiej, pod opiekę von der Leyen oddać.
Zostawmy paranoje i obsesje opozycji i jej mediów. Zapłacą za nie za rok w wyborach. Sprawa niemieckiego zdrajcy, rosyjskiego szpiega Carstena L. ma jeszcze jeden aspekt. Pojawia się kolejna okazja, by Polska zwiększyła swe znaczenie. Przy okazji wizyty Zełenskiego w Stanach Zjednoczonych i Polsce pisałem, że Niemcy stają się krajem politycznie pomijalnym. Potężna gospodarka przestaje mieć przełożenie na znaczenia polityczne. Niemcy sami siebie do tego stanu doprowadzają. Spójrzmy na to w ten sposób: od czasów Schrodera ich polityka jest nędznej jakości - nijak ma się do jakości produkowanych przez nich np. ich samochodów, czy maszyn. Niby kto w Europie, albo za oceanem miałby ich polityczna tandetę kupować?
CZYTAJ TAKŻE: Danke Deutschland. Państwu już dziękujemy. Czas na Polskę
Sprawa szpiega w BND potwierdza wszelkie najgorsze opinie, które w geopolitycznym świecie funkcjonują na temat Niemiec. Berlin traci zaufanie i moc. Jak układać współpracę choćby z niemieckim wywiadem? O jego katastrofalnym stanie pierwszy raz można było przekonać się w lutym. Szefa Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) Bruno Kahla wybuch wojny zastał w Kojowie, bo właśnie tam na delegacji bawił. Niemiecki wywiad był tak głuchy i ślepy, tak naiwny, że nie zorientował się w skali zagrożenia. Dwa dni po ruskim, ataku Kahla wywozili z Kijowa niemieccy agenci. Służby z całego świata z tego szydziły.
W czerwcu z tajna wizytą do Teheranu udała się wiceszefowa kontrwywiadu - Urzędu Ochrony Konstytucji BfV Felor Badenberg. Jak się okazało, podróż wcale sekretna nie była, bo Irańczycy, dla celów propagandowych pokazywali ją ile się da. Pani Badenberg - Iranka z urodzenia, poleciała właściwie odwiedzić rodzinny dom. Chodziło jej o to, by sprawdzić czy w rodzinie wszyscy zdrowi, czy aby nic nie grozi i uzyskać zapewnienie od reżimu, że nijak ciotkom i wujkom wygrażał nie będzie. W Teheranie usłyszała, że wszystko porządku, rodzinka ma się dobrze i nikt jej straszył nie będzie.
Jak najgorszego zdania o niemieckich służbach jest były amerykański agent, członek Atlantic Council John Sipher. We wrześniu w wywiadzie dla „Focus” określał je jako „aroganckie, niekompetentne, biurokratyczne, bezużyteczne”.
Niemieckie tajne służby są absolutnie niewiarygodne, jeśli chodzi o Rosję. Wywiady i kontrwywiady wszystkich innych państw były znacznie bardziej pożyteczne. Gdy pojawiły się głosy z innych krajów, że Rosja stanowi coraz większe zagrożenie, niemieccy analitycy i czołowe postacie, głównie z BND reagowali bardzo arogancko, twierdząc, że rozumieją Rosjan znacznie lepiej niż ktokolwiek inny. Reszta z nas jest po prostu „pełna uprzedzeń” wobec Rosji
— mówił Sipher.
Według niego zarówno BfV, jak i BND celowo przez lata, a nawet dekady przymykały oko na Rosję. Jak mówi, odnosiło się wrażenie, że służby były tak pobłażliwe w stosunku do Rosji, ponieważ bały się dowiedzieć czegoś, czego wiedzieć nie chcą. Bo wtedy może powinny byłyby coś zrobić. A wszyscy wiedzieli, że Kancelaria i rząd niemiecki sobie tego nie życzą.
Amerykański agent twierdzi, że niemieckie służby specjalne cieszą się bardzo złą opinią wśród innych partnerów NATO, jeśli chodzi o współpracę w sprawie Rosji. Co miał na myśli Sipher mówiąc, że nie chcą odkryć czegoś co nie spodobałoby się politykom? Możemy tylko spekulować. Być może nie chcą wiedzieć dlaczego były kanclerz Niemiec za gigantyczne pieniądze jest na służbie u kremlowskiego reżimu. Być może nie chcą wiedzieć jakie były meandry kariery politycznej komunistycznej działaczki z NRD Angeli Merkel. Co porabiał w NRD pacyfistyczny działacz, a teraz kanclerz Olaf Scholz. Z kim z obecnych elit kontakty miał rezydujący w Lipsku agent sowieckiego KGB Władimir Putin.
Teraz aresztowanie szpiega w BND potwierdza wszystkie jak najgorsze opinie o niemieckich służbach ale też politykach. To dla Polski powód by jak najbardziej rozpychała się w Europie. Z propagandowego punktu widzenia rządzący całkowicie marnują takie sytuacje. Obywatele kochają opowieści o tajnych akcjach, szpiegach, agentach, więc gdybym był polską propagandą przez tydzień trąbiłbym o wyjątkowej polsko-amerykańskiej operacji, spotkaniach prezydenta Zełenskiego w Polsce i w Waszyngtonie. Szydził z bredni rozsiewanych przez media opozycji i nią samą i na ile się da, szczegółowo opowiadał o kompromitacji służb Berlina.
Spektakle propagandowe mają teraz szczególne znaczenie. Obywatele w czasach wojny muszą mieć poczucie, że ktoś naprawdę czuwa nad ich bezpieczeństwem, a nie żyć w poczuciu sztucznie, dla potrzeb politycznych kreowanego zagrożenia, że oto świat się wali, bo komendant z granatnika sobie gruchnął.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/628283-niemiecki-zdrajca-ruski-szpieg-polska-opozycja-i-jej-media