To, że Tusk uważa, iż tylko żenujący komunikat może trafić do jego zwolenników, mówi więcej niż wszystko to, co przy okazji chce przekazać.
On „tak tego nie zostawi”. Chyba chodzi o zabawę klockami znanej duńskiej firmy, zresztą dość marnym zestawem. Tego Donald Tusk na pewno nie zostawi, bo to jest poziom, na którym rozumie on biznes czy procesy gospodarcze. Na innym poziomie się gubi. Infantylne nagranie z klockami mające pokazać, jak bardzo Tusk troszczy się o narodowy majątek, a nawet rzuca Reytanem w jego obronie, zawiera w sobie tyle niezamierzonej satyry, że warto temu chwilę poświęcić.
Wnuki zapewne Tuska by wyśmiały, gdy tłumaczył, że kupno na stacji benzynowej hot-doga oznacza, iż nabywca dostaje też w prezencie całą stację. Nawet kilkuletnie dziecko wie, że nikt nie dodaje stacji do bułki z parówką, bo hot-dogów mogą być tysiące, a stacja jest jedna, więc interes zostałby „spalony” przy pierwszej transakcji (kolejny właściciel raczej nie brnąłby w taki absurd). Dzieci są wyczulone na takie nielogiczne głupoty, więc Tusk wolał wciskać kit dorosłym, a nie swoim wnukom. Zresztą zabawa zestawem dla góra dwulatków mówi sama za siebie.
Dwulatki nie protestowałyby przeciwko argumentacji Tuska, bo jeszcze wtedy nie rozmawiają, choć się porozumiewają. Obraża dwulatków teza, że jak coś się sprzedaje, to po to, by te pieniądze (jakiekolwiek by były) od razu przeżreć. Tusk chyba nie wyobraża sobie, że sprzedaje się coś, żeby mieć coś ważniejszego i pewnego, bo za jego rządów przeżerano. Część Rafinerii Gdańskiej sprzedano (skądinąd takie było wymaganie Komisji Europejskiej, żeby doszło do fuzji Orlenu i Lotosu), by mieć gwarantowany i nieprzerwany dostęp do ropy naftowej, nie tylko zresztą dla tej rafinerii. Zamiast ropy z Rosji, która tuczy Putina i jego żołdaków, a poza tym może w każdej chwili przestać płynąć. Ropę można oczywiście kupować na rynku, ale to bywa drogie i ryzykowne, a tankować trzeba.
Tusk jako premier żadnych dylematów nie miał, bo ropa i gaz były z Rosji i nie były dla niego w żaden sposób trefne czy upaprane krwią. Dlatego nie widział przeszkód, by narodowy majątek sprzedawać Rosjanom. Przecież reset robił z Putinem. Po Gruzji, Smoleńsku, wysadzaniu bloków mieszkalnych, gazowaniu ludzi podczas ich „wyzwalania”, mordowaniu osobistych wrogów, w tym dziennikarzy. Ale jak to tłumaczył człowiek Tuska, czyli Radosław Sikorski, jeśli Putin nawet morduje, to detalicznie, a nie hurtowo.
Jest czystą satyrą, gdy Tusk AD 2022 broni polskiego majątku. Wcześniej bowiem chciał jak najwięcej opchnąć i to za byle grosze. To, że mu się czasem nie udawało wynikało z nieudolności bądź przeciwdziałania np. Sejmu. Gdy w marcu 2011 r. zapowiedział chęć sprzedaży 53,19 proc. udziałów Grupy Lotos (choćby rosyjskiemu TNK-BP), to się nie udało wskutek pojawienia się obywatelskiego projektu ustawy o zachowaniu przez polskie państwo większościowego pakietu akcji Lotosu. Projekt wprawdzie w Sejmie „uwalono”, ale propagandowo zrobił swoje i Tusk Lotosu nie opchnął.
W kwietniu 2013 r. Tusk mówił, że „nie ma odwrotu od prywatyzacji LOT-u”. Po co narodowy przewoźnik w narodowych rękach? Odwrót jednak był, ale tylko w wypadku LOT. Nie było w wypadku 950 innych spółek. Sprzedano je za ok. 50 mld zł. Generalnie po to, żeby mieć co przeżreć. 30 proc. udziałów Rafinerii Gdańskiej nie sprzedano po to, by pieniądze przeżreć, tylko w celach strategicznych, skoro Rosja musiała być wyeliminowana jako dostawca ropy.
Bawiący się klockami dla dwulatka Donald Tusk nigdy się strategicznymi kwestiami nie interesował. Dla niego zawsze była Rosja i zawsze były Niemcy. Z Rosji brało się surowce i dbało o to, żeby się Putin nie denerwował, Niemcy mówili, co trzeba robić. Konkretnie, co Polska powinna robić, żeby rząd w Berlinie był z niej zadowolony, a przy okazji także jego sojusznik w Moskwie. A skoro to się sprawdzało, były dla Tuska nagrody, z posadą przewodniczącego Rady Europejskiej na czele.
Ani rządząc, ani będąc w opozycji Tusk nie wiedział (i nadal nie wie) jak zapewnić budżetowi optymalne dochody nie opychając majątku narodowego. Stąd jego przekonanie, nieudolnie udokumentowane zestawem klocków dla dwulatka, że udziały sprzedaje się po to, żeby przeżreć pieniądze z takiej transakcji. Przy takiej filozofii przeżreć da się wszystko i zawsze jest za mało. Stąd złość, że udziały Rafinerii Gdańskiej sprzedano za tanio, czyli za mało jest do przeżarcia (zwykle sprzedaje się za tyle, ile ktoś chce zapłacić albo uwzględniając korzyści całego przedsięwzięcia).
Tuska nic innego poza kasą nie interesuje. I o niczym innym nie mówi, także w swoim infantylnym skeczu z klockami. I kasa kojarzy mu się z korupcją, co oznacza, że chyba ma tylko tego dotyczące przeżycia ze swojego siedmioletniego urzędowania w roli premiera w Polsce oraz pięcioletniego jako szefa Rady Europejskiej w Brukseli. Wprawdzie przykład jego ulubieńca, czyli Sławomira Nowaka, jest faktycznie znamienny, ale czy trzeba to rozciągać na wszystko?
Jeśli skecz Donalda Tuska z klockami uznać za zapowiedź jego filozofii rządzenia, gdyby jakimś cudem udało mu się wrócić do władzy, to czeka nas najgorsza forma pajdokracji. Zdziecinnienie obraźliwe dla samych dzieci, tak prymitywne. Samo to, że Tusk uważa, iż tylko wyjątkowo infantylny komunikat może trafić do jego zwolenników, mówi więcej niż wszystko to, co przy okazji chce przekazać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/627947-co-i-komu-chcial-powiedziec-tusk-swoim-skeczem-z-klockami