Już szósty dzień mija od eksplozji za ścianą gabinetu komendanta głównego policji, a wciąż jesteśmy przekonywani - niczym po meczach naszej reprezentacji piłkarskiej - że właściwie „nic się nie stało”. Nie ma żadnych dymisji, wskazania odpowiedzialnych za ten skandal. A drwiny z całej służby trwają w najlepsze.
Sprawa jest śmiertelnie poważna. Można zrozumieć, że toczy się prokuratorskie śledztwo, więc zapewne nie szybko poznamy szczegółowe okoliczności zdarzenia. Jednak trudno zrozumieć, by niemal tydzień nie wystarczył na wyciągnięcie jakichkolwiek konsekwencji.
Polska Policja stała się przedmiotem kpin, tak w Polsce, jak i za granicą. I trudno się dziwić. W tej sprawie jest bowiem co najmniej kilka faktów, które nie miały prawa się wydarzyć.
Postawmy więc zasadnicze pytania:
Czy jest regułą, że szef Policji przyjmuje od obcych służb prezenty militarne bez sprawdzenia co zawierają? Jak wygląda ochrona komendanta? Czy jest regułą, że komendant wwozi do Polski broń (niezależnie od tego czy jest „na chodzie”, czy „zużyta”) bez zgłoszenia/sprawdzenia takiego bagażu na granicy? Czy jest regułą, że tę broń (wciąż bez sprawdzenia) umieszcza w pomieszczeniu sąsiadującym ze swoim gabinetem? Czy komendant polskiej Policji ma takie zaufanie do szefów służb obcych państw, że nie poleca zbadania pod kątem bezpieczeństwa podarków militarnych? Czy ktokolwiek zweryfikował, że Ukraińcy – jak twierdził Szymczyk – przerobili granatniki na głośniki? Brzmi to groteskowo, ale dlaczego np. nie poproszono w Kijowie, by z drugiego granatnika też puszczono muzyczkę? Dlaczego generał nabrał nieufności, o której mówił dziś w „Rzeczpospolitej” („Choć życie nauczyło mnie, by opierać się na faktach i dowodach, to w tej sprawie mam duże wątpliwości, czy była to czyjaś pomyłka (…) Jest wiele powodów, dla których ktoś mógł chcieć albo zdyskredytować mnie, albo zrobić mi krzywdę, lub zniszczyć relacje służb polsko-ukraińskich”), dopiero po tygodniu od otrzymania prezentu?
Polska Policja nie powinna mieć szefa, który nie potrafi zadbać o własne bezpieczeństwo na tak elementarnym poziomie. Ani takiego, który wystawia całą tę służbę na pośmiewisko. Dziś takiego ma. Gen. Jarosław Szymczyk mówi, że czuje się w tej sprawie ofiarą, lecz to określenie nabiera tu podwójnego znaczenia.
Źle się stało, że potwierdzenie zdarzenia nastąpiło dopiero po tym, jak po kilkudziesięciu godzinach poinformowały o nim media. Źle się dzieje i dalej, bo choć ewidentnie zlekceważono bezpieczeństwo komendanta, winnych nie ma.
Insp. Szymczyk miał sporo szczęścia, że w wyniku eksplozji dosłownie nie stracił głowy. Ale trudno sobie wyobrazić, by w konsekwencji tego incydentu jego głowa nie „poleciała” w przenośni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/626917-czy-w-kgp-naprawde-nic-sie-nie-stalo