„Protesty przeciwko energetyce jądrowej są protestami przeciwko temu, aby Polska była bardziej suwerenna energetycznie” – mówi portalowi wPolityce.pl dr Grzegorz Chocian, prezes Fundacji Konstruktywnej Ekologii Ecoprobono.
CZYTAJ TAKŻE:
wPolityce.pl: Cztery niemieckie landy chcą zablokować budowę w Polsce elektrowni jądrowej. Skąd taka postawa w kraju znajdującym się w mainstreamie Unii Europejskiej, która to UE naciska przecież na jak najszybszą transformację energetyczną w państwach członkowskich?
Dr Grzegorz Chocian: Nie trzeba szukać tutaj logiki. Należy szukać raczej gry interesów. Landy te należą do byłego NRD, a więc nie tylko rosyjskiej, ale również radzieckiej strefy wpływów. Oznacza to, że nadal trwa walka o rynek energii w tej części Europy, czyli o to, żeby gaz - a nie polski węgiel czy energetyka jądrowa, która chce w Polsce zagościć – był głównym nośnikiem energii. I to pomimo wszystkich perturbacji, wojny, wybuchu Nord Stream 2 etc.
Cztery landy chcą skorzystać z przysługującego im prawa do włączenia się do strategicznej oceny oddziaływania na środowisko dla energetyki jądrowej w Polsce i będą z pewnością powoływać się na kwestię transgranicznego oddziaływania na środowisko, ponieważ tylko w ten sposób mogą wyrazić swoją opinię w procedurze formalnej.
Podskórnie czujemy, na ile jest to fałszywe. Większość wiatrów w tej części Europy ma bowiem kierunek południowo-zachodni, dlatego, jeżeli komukolwiek może coś grozić, to jedynie Polsce ze strony energetyki jądrowej czy to niemieckiej, czy czeskiej. W drugą stronę tylko w bardzo wyjątkowych sytuacjach.
Nie przeszkadza to jednak landom niemieckim kontynuować gry gazowej i ewentualnej sprzedaży energii ze swoich elektrowni jądrowych lub węglowych.
A do tego jednym z landów sprzeciwiających się budowie elektrowni atomowych w Polsce jest Meklemburgia – Pomorze Przednie, której władze były uwikłane we współpracę z rosyjskim Gazpromem
Wciąż są uwikłane. To przecież tam powstała Fundacja Ochrony Bałtyku, która wzięła ciężkie pieniądze liczone w milionach euro za badanie Bałtyku i wykazywanie, że gazociągi Nord Stream nie będą mieć żadnego negatywnego wpływu. Jaki to był wpływ – to oczywiście już wiemy, obserwowaliśmy to niedawno na własne oczy. Wpływ rosyjskich gazociągów na gospodarkę ogólnie i na bezpieczeństwo publiczne widzimy z kolei przy okazji wojny na Ukrainie.
Wiele interesów się tutaj łączy, a ja zwróciłbym uwagę na jeszcze jedną rzecz.
Otóż w tej chwili trwa również wielki konflikt między Polską a Niemcami o Odrę graniczną.
O ile elektrownia w Lubiatowie, czyli ta, która ma powstać jako pierwsza, na Pomorzu, będzie chłodzona wodą morską, o tyle inne elektrownie, które będą powstawać bardziej na południe i w centrum Polski, będą musiały być chłodzone wodą słodką, a więc pochodzącą z rzek czy jezior. Dlaczego wiążę to z Odrą graniczną? Ponieważ tam już przetestowano kwestię transgranicznego oddziaływania na środowisko, wybadano, którymi ścieżkami i za pomocą jakich partnerów w Polsce oraz których sądów czy nawet konkretnych sędziów w naszym kraju będzie można paraliżować kwestie inwestycyjne, powołując się na transgraniczne oddziaływanie. I teraz, po tych ćwiczeniach, postanowiono wytoczyć armaty na główną wojnę, która moim zdaniem będzie realizowała się m.in. poprzez ryzyko awarii, a ta awaria może mieć związek z chłodzeniem.
Mamy więc już kilka wątków, które wypada ze sobą połączyć, powiązać i zauważyć, że tutaj chodzi o wielką wojnę o ogień, czyli o energię na terenie Polski i o to, kto miałby tam ją dostarczać.
Oczywiście nie jest to dobre dla landów niemieckich czy raczej dla byłego NRD, że energię będzie dostarczał nam partner ze Stanów Zjednoczonych czy np. Korei Południowej. Z ich punktu widzenia zapewne lepiej by było, gdyby był to partner z Rosji, żeby paliwo też pochodziło z Rosji, a dodatkowo, żeby gaz też był rosyjski.
Czy to chęć powrotu do „business as usual”, relacji z Rosją takich jak przed agresją na Ukrainę?
Powiedziałbym, że ta miłość landów dawnego NRD do Rosji nigdy nie ustała. To był jedynie etap przejściowy, kiedy trzeba było zachowywać się jakkolwiek, żeby zbudować wpływy i zorganizować tak duży front poparcia dla rosyjskich inicjatyw w Parlamencie Europejskim, aby można było poprzez różne dyrektywy i przepisy w kwestii ochrony środowiska oddziaływać na Polskę.
Przykład Turowa jest tutaj bardzo znamienny. Jestem również przekonany, że poza energetyką jądrową, która jest nie w smak Niemcom i generalnie lobby gazowemu rosyjskiemu, za chwilę, kiedy tylko interesy rosyjskie zostaną okiełznane, na przykład, gdyby udało się uzyskać bardzo niską cenę maksymalną gazu w UE. Trwają zresztą negocjacje w tej sprawie i pani minister Anna Moskwa bardzo dziwiła się, że jest tak duży opór w takich krajach jak Niemcy czy Holandia, gdzie przecież jest główny rynek gazu na Europę. Ten brak zgody na tani gaz jest zupełnie absurdalny w dzisiejszej sytuacji gospodarczej Europy. Oznacza to, że lobby chce mieć jeszcze więcej pieniędzy z handlu gazem, aby dalej zasilać wojnę.
Gdyby jednak udało się wywalczyć niską cenę, jestem przekonany, że wówczas ktoś przypomni sobie, że PGNiG nie powinno wracać do kwestii gazu łupkowego w Polsce i wówczas to lobby, które teraz martwi się o Odrę czy kwestię energetyki jądrowej, przypomni sobie o wodach głębinowych w Polsce. To kwestia czasu, gdy ktoś odpali na nowo kwestię gazu łupkowego i tego, w jaki sposób znów paraliżować te inicjatywy na terenie Polski. I będzie to robione za pomocą tych samych narzędzi, tych samych instytucji i tych samych, sprawdzonych sędziów.
W kontekście zagrożenia, jakie miałaby nieść ze sobą energetyka jądrowa niemieckie landy przytaczają przykłady Czarnobyla i Fukushimy. Czy nie jest to nieco chybiona argumentacja?
Jest chybiona, bo – po pierwsze: technologia, która będzie realizowana w Polsce to przecież zupełnie inna technologia. Gdybyśmy mówili o Czarnobylu, to taka obawa byłaby zasadna w Żarnowcu, w latach 80., gdybyśmy realizowali technologię radziecką. Technologia amerykańska jest przecież zupełnie inna, znacznie bezpieczniejsza. A jeżeli chodzi o Fukushimę, to obawy byłyby zasadne, gdybyśmy mieli taki sam obszar sejsmiczny, jak ma Japonia. Takiego w Polsce nie mamy, pod względem sejsmicznym nasz obszar jest bardzo bezpieczny.
Przez wiele lat sprawdzało się porzekadło „Strachy na Lachy” i niemieckie landy, sięgając po tego rodzaju porównania, zapewne liczą na to, że sprawdzi się ponownie, skoro jesteśmy już po umowach, listach intencyjnych dotyczących realizacji energetyki jądrowej. To kolejna próba wywołania paniki i chociaż jesteśmy troszkę lepiej na to przygotowani, to nadal uważam, że społeczeństwo wciąż da się oszukać w ten sposób.
Za granicą, m.in. właśnie na terenie byłego NRD, świetnie zorganizowane są tzw. ruchy ekologiczne, które nazywam po prostu „matrioszkami”, pod przykrywką ochrony przyrody realizującymi potężne, międzynarodowe cele gospodarcze.
Od czasu Rospudy do mniej więcej 2018 r. przespaliśmy naprawdę dużo czasu, przez co wiele tych organizacji osiedliło się w Europie Środkowej, również w Polsce, zdobyło ogromne wpływy, aktywiści tych organizacji zdobyli tytuły profesorskie i w tej chwili już wypowiadają się ex cathedra przeciwko wszelkim inicjatywom rozwojowym w Polsce, będą się tak wypowiadać i zasilać protestujących Niemców. Tak to zostało wymyślone już w latach 90., miałem okazję kiedyś obserwować, jak wyglądało organizowanie przyszłych struktur, które dziś tak nam szkodzą.
Źródło leży w Rosji, Niemczech czy może gdzie indziej?
Ribbentrop i Mołotow już dawno temu podpisali porozumienie, na zachodzie nazywane paktem Hitler-Stalin. To porozumienie jest realizowane konsekwentnie, bądź to przez Nord Stream 2, bądź poprzez inne projekty, które po prostu mają służyć dwóm gospodarkom i budowaniu państwa europejskiego napędzanego rosyjskim gazem. Protesty przeciwko energetyce jądrowej są protestami przeciwko temu, aby Polska była bardziej suwerenna energetycznie.
Nie dziwi mnie, że tak się dzieje. Dziwię się natomiast, że nasz kontrwywiad gospodarczy albo nie ma możliwości manewru, albo nie jest jeszcze do końca przygotowany do podejmowania odpowiednich działań. Ponosimy bardzo dużo szkód gospodarczych, co wyszło przy okazji Turowa, przy okazji Odry. Swego czasu w wielkich bólach rodził się przekop Mierzei Wiślanej. Nigdy – podkreślam: nigdy - nie wyjaśniono ogromnego przekrętu w związku z zablokowaniem Podlaskiego Lotniska Regionalnego. Widzimy, czym jest lotnisko Jasionka dla obsługi pomocy dla Ukrainy. A podczas Operacji „Śluza” na granicy polsko-białoruskiej nie mamy żadnego szybkiego zaplecza w postaci lotniska, które mogłoby obsługiwać duży, ciężki transport.
Przespaliśmy ogromnie dużo czasu, w ten sposób umożliwiając naszym przeciwnikom zorganizowanie się, przeszeregowanie i przebranie w inne szaty – takie niepozorne, związane z ochroną przyrody.
Będziemy za to płacić jeszcze przez wiele lat. Jestem przekonany, że jeżeli chcemy raz na zawsze przeciąć tzw. ekoterroryzm w Polsce, musimy do korzeni wyjaśnić kwestię podlaskiego lotniska. Wtedy dotkniemy DNA i struktur działających zarówno w Polsce, jak i za granicą.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozm. Joanna Jaszczuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/626384-niemcy-nie-chca-atomu-w-polsce-dr-chocian-wojna-o-ogien