Czy Tusk używałby ostatnich rezerw swojej kpiny, mówiąc, że nie trzeba tak na kolanach do Brukseli jak premier Morawiecki, gdyby kompromis go nie przerażał?
Czy to, co było największym dobrem, może być największym złem? Dla opozycji to sprawa oczywista. Największym dobrem były kamienie milowe, a właściwie to, że blokowały transfer środków w ramach Krajowego Planu Odbudowy. Teraz złem jest wypełnienie warunków zapisanych w kamieniach milowych, co wcześniej miało być najwyższym wyrazem odpowiedzialności za Polskę, patriotyzmu i obowiązku. Teraz to jest oszustwo albo pułapka.
Już prof. Maciej Gdula, poseł Lewicy, napisał na Twitterze: „Bardzo łatwo będzie Zbigniewowi Ziobrze odwrócić efekty głosowania, jeśli zgłosi wniosek do TK Przyłębskiej. Wtedy i opozycja, i Unia obudzi się z ręką wiadomo gdzie”. A eurodeputowany Leszek Miller namawia opozycję, by nie popierała nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym, bo to byłoby korzystne dla rządzących, a tym można pomóc tylko w ten sposób, że się ich wystrzeli w kosmos. A jeszcze niedawno zabiegi o odblokowanie KPO to miał być wspólny obowiązek wszystkich polityków i partii. Donald Tusk nawet załatwiał sprawę KPO „na samej górze”, i to już półtora roku temu.
Gdy tylko rząd PiS zawarł kompromis z Komisją Europejską, to ten kompromis stał się złem. Bo oddala perspektywę tego, że Bruksela pomoże opozycji dociągnąć do wyborów bez pieniędzy dla Polski. I to by się w kampanii przedstawiło jako najstraszniejszy grzech oraz zasadniczą przeszkodę w tym, by można PiS popierać, skoro pozbawia Polaków gigantycznych pieniędzy. Żeby był większy efekt, to te „zmarnowane” pieniądze powiększa się jeszcze o środki z perspektywy budżetowej 2021-2027, żeby w sumie było prawie 800 mld zł.
Wprawdzie od rana do nocy rozprawiano, jaka to opozycja jest bystra i jak sobie poradzi z PiS, jeśli tylko się zjednoczy, ale realnie liczono wyłącznie na wciśnięcie Polakom, że nie dostaną setek unijnych miliardów, tak jakby to miało trafić do konkretnych kieszeni. Praworządność to była bujda dla naiwnych i nawiedzonych, a w istocie opozycyjni macherzy polegali wyłącznie na pieniądzach, a właściwie na ich braku. Szczególnie Donald Tusk miał jakiegoś hopla na punkcie paczek z banknotami. Powinien więc mieć wyobrażenie, ile paczek zmieści się w siatce znanej sieci handlowej.
Tylko mamona kręci opozycję, dlatego wszystko postawiła na to, że Komisja Europejska nie dogada się z polskim rządem. A przez to będzie można na braku mamony zbudować kampanię. Gdyby chodziło o praworządność, opozycja piałaby na okrągło, że zmusiła rządzących do poszanowania tej świętości. Pieje, i to cienko, tylko Donald Tusk, który zorientował się, że skupienie się wyłącznie na mamonie podważa wiarygodność wielkich bojowników o konstytucję i praworządność. I zapiał, że „mamy do czynienia z sytuacją prostą. PiS uległ tej presji i stąd moje gratulacje, bo presja miała ogromny sens. Uległ także argumentacji opozycji i uległ także presji ze strony europejskich instytucji”. Akurat!
Sam Tusk musi własne słowa uważać za bajdurzenie, bo presja presją, ale ostatecznie przyznał, że chodzi o mamonę: „W marcu 2023 r. [rządzącym] zabraknie pieniędzy”. A jak się teraz miałoby okazać, że jednak nie zabraknie, to klops. Przecież wszystko było zbudowane na tym, że zabraknie. A opowieści dziwnej treści o naprawie państwa to było tylko takie pitolenie, żeby nawet najbardziej naiwni i rozgrzani nie pomyśleli, że ideały to opozycja ma głębiej niż ludzkość jest w stanie się dokopać, z wierceniem dziur w Ziemi włącznie.
Dopóki z Brukseli płynęły wiadomości, że wszystko jest na najlepszej drodze, czyli kasy nie będzie, słychać było od opozycji takie górnolotne brednie, że sami ich autorzy się w środku z siebie śmiali. Ale gdy pieniądze są realne, to już nie ma miejsca na wzniosłe bzdety. Jeśli kasa popłynie, to opozycja może sobie tworzyć nawet nie jeden blok, ale zerowy i to jej nic nie pomoże. Dlatego tak się wściekają, żeby kasa nie popłynęła. Gadanie o zgodności z konstytucją noweli ustawy o Sądzie Najwyższym, która jest kluczem do pieniędzy, to tylko zawracanie głowy.
Najlepiej by było, że nowela ustawy przepadła. Ale tak na rympał w prostym głosowaniu nie można jej odrzucić, bo przecież zdeptałoby się własne nieistniejące ideały i zaprzeczyło temu kitowi, który się przez ostatnie dwa lata wciskało. Dlatego najlepszym rozwiązaniem byłoby wysadzenie noweli ustawy w powietrze przez poprawki. Wtedy można by wciskać nowy kit, że opozycja poprawiła ustawę do granic możliwości, a jak już była właściwie doskonała, to PiS musiało ją odrzucić. Właśnie dlatego, że była za dobra.
Gdyby kompromis rządu z Komisją Europejską był kapitulacją, opozycja by się tak nie wściekała, choć musi udawać, że się cieszy, bo przecież to zwycięstwo demokracji i prawa. Teraz trwa kombinowanie, jak nie wyjść na idiotów, gdy dzieje się to, co przez ostatnie dwa lata miało być warunkiem ocalenia demokracji, praworządności i państwa w ogóle. Dlatego ci spośród rządzących, którzy mają zastrzeżenia do kompromisu z Komisją Europejską powinni się zastanowić, czy to kapitulacja czy może jednak niekoniecznie. Czy np. nowela ustawy ułatwia kwestionowanie tego, kto jest sędzią czy może jednak utrudnia.
Czasem warto patrzeć na reakcje politycznych przeciwników, jeśli się nie ma pewności, komu co służy. Gdyby było tak, jak twierdzi opozycja, dlaczego by się wściekała, że może jej się świat zawalić. Dlaczego Donald Tusk używałby ostatnich rezerw swojej kpiny, mówiąc, że nie trzeba tak na kolanach do Brukseli jak zrobił to premier Mateusz Morawiecki, gdyby kompromis go nie wściekał. To słowa adresowane do obozu władzy, żeby się wszyscy ze wszystkimi pokłócili. W rzeczywistości Tusk nie bardzo wie, co z tym zrobić samemu, więc liczy, że rządzący brudną robotę wykonają za niego. Chyba jednak niedoczekanie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/626364-jesli-kompromis-z-ke-jest-kapitulacjato-skad-zlosc-opozycji