Dyskusja o możliwej debacie Jarosława Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem towarzyszy nam już od kilku dni. Prezes PiS przedstawił warunki. Zgodzi się, jeśli lider PO obieca cywilizowaną formę rozmowy:
Jeżeli to będzie debata w uczciwych warunkach i jednocześnie, jeżeli przedtem Donald Tusk da jakieś sygnały, że to nie będzie z jego strony obrzucanie wyzwiskami, czy pogróżki, że nie będzie szedł tym tropem, którym idzie dotychczas, to tak. No ale jeżeli to będzie dyskusja na ten temat, ile lat będę siedział za to, że służyłem dobrze Polsce, to takiej dyskusji nie będę prowadził.
Czy spełnienie tych warunków jest możliwe? Nie, nie jest możliwe. Niezależnie od tego, jak szczegółowo opisano by szczegóły techniczne debaty, zaskoczenia nie będzie. Jarosław Kaczyński zaprezentuje dojrzałą, spójną, sprawdzoną w praktyce wizję państwa i poważne podejście do złożonych często problemów, a Tusk będzie rzucał wyuczone, złośliwe metafory i przygotowane wcześniej przez specjalistów kąśliwe bon-moty. Prawda nie będzie miała dla niego żadnego znaczenia. W sumie będzie dokładnie tak, jak w roku 2007-ym.
Już dziś Tusk daje nam przedsmak swojego wystąpienia, deklarując:
Jestem gotowy do debaty w dowolnym czasie i miejscu, panie prezesie. Będę czuły i delikatny, chociaż amnestii obiecać nie mogę.
A więc nawet na poziomie zapowiedzi mamy z jednej strony potraktowanie sprawy serio, wskazanie konkretnych warunków, a z drugiej toksyczne, prowincjonalno-protekcjonalne i dwuznaczne deklaracje o „czułości i delikatności”, i o „amnestii, której obiecać nie może”. Choć przecież jeśli mówimy o amnestii, to Tusk przede wszystkim Tusk powinien być nią zainteresowany.
Nie, nie należy iść tą drogą. Być może o debacie należy rozmawiać, być może to droga politycznie wygodniejsza niż otwarta odrzucenie tej możliwości, ale to droga, z której nic dobrego nie wyniknie. Człowiek, który przejmuje się naszym państwem, który analizuje rzeczywistość społeczną i polityczną na poziomie profesorskim, nie powinien rozmawiać z kimś, kto stoi na poziomie, co najwyżej, kreatora haseł reklamowych i niezbyt utalentowanego stand-upera. I także człowieka, który świadomie uderzył w naszą demokrację wulgarnymi, toksycznymi bojówkami spod znaku KOD, Strajku Kobiet, Obywateli RP, itp..
Tym bardziej, że debata Kaczyński - Tusk ciągle się toczy. Każdy, kto chce, może porównać postkolonialną postawę rządu lat 2007-2015 z ambitną wizją - i praktyką - obozu niepodległościowego. Nie wymaga to zderzenia ludzi, którzy zderzać się z sobą w obecnej sytuacji nie powinni.
Wreszcie, to dominujący nurt mediów będzie interpretował debatę i jej rezultat. I także on palcem nie kiwnie w przypadku najbardziej ordynarnego nawet naruszenia zasad przez Tuska. Sędzia będzie więc kaloszem.
Gdyby sprawa dojrzewała, nabierała rumieńców, i zbliżała się do jakiegoś finału, to ludzie dobrej woli powinni powiedzieć jasno: nie, nie podejmujmy tej rękawicy. Niech ktoś inny debatuje z Tuskiem. Jarosław Kaczyński nie powinien, bo zbyt wiele znaczy dla Polski, zbyt wiele od niego zależy. Tusk też o tym wie, i dlatego podepcze każde ustalenia, złamie każdą regułę i każdy obyczaj, byle tylko zadać liderowi możliwie dotkliwy cios. Taki „na przełamanie”.
Niech debatują inni. Lider PiS z Tuskiem debatować nie powinien.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/625331-zadnej-debaty-z-tuskiem-oszuka-i-zlamie-kazde-ustalenia