To, co działo się wokół domniemanych premii dla piłkarzy, które miał rzekomo obiecać premier Morawiecki, było zwykłą hucpą. Piłka nożna nie jest bowiem zwykłą dyscypliną; jest ona ważnym nośnikiem prestiżu narodów. Dlatego niemal każde państwo robi co może, by zapewnić sobie sukcesy. Jeśli trzeba, także obietnicą hojnych premii (choć kwota 30 mln złotych wciąż jest niepotwierdzona, a premier ostatecznie jasno zadeklarował, że premii nie będzie). Nasi piłkarze cel zrealizowali, wyszli z grupy. Dziś narzekamy na styl, ale czy chcielibyśmy znów zanurzyć się w traumie „meczu otwarcia”, „meczu o wszystko”, i „meczu o honor”? Ja nie.
Ale tu nie chodzi tylko o piłkarzy i o pieniądze. Chodzi o nagonkę na trenera Czesława Michniewicza, które środowisko głównego nurtu mediów zwalcza nie od dziś, i nawet po zrealizowaniu celu - wyjścia z grupy - chce ubić. Temu ma służyć obrażanie naszej reprezentacji, która przecież była taka, jaka jest polska piłka. A mimo to najpierw awansowała na turniej, a później wyszła z grupy.
W tym wszystkim chodzi także o nagonkę na premiera Mateusza Morawieckiego, którego próbuje się obsadzić w roli osoby szastającej publicznymi pieniędzmi. Zarzut absurdalny, bo - powtarzam - poważne państwo musi inwestować w sport, i w razie tego nie powinno żałować na premie. Ten rząd ma do tego szczególne prawo, ponieważ rocznie przeznacza ponad 100 miliardów złotych na politykę społeczną, podwoił też budżet na służbę zdrowia. Zestawianie pilnych potrzeb społecznych z jednorazowym wydatkiem, w skali państwa nieistotnym, jest turbopopulizmem. Jakoś Tuskowi nie wypominano miliardowych wydatków na stadiony w czasach ekonomicznie znacznie trudniejszych, tuż po kryzysie 2008-go roku, w okresie, gdy państwo polskie było systemowo okradane przez wielkie mafie vatowskie.
Premier obiecuje inwestycje w polski futbol. Na antenie telewizji wPolsce.pl mówił, że dałby na ten cel nawet 100 milionów. Ja też bym dał. Wizerunek państwa związany z sukcesami piłkarzy jest wart wielokrotnie więcej. I nie chodzi tylko o spojrzenie z zewnątrz, ale także o samoocenę poszczególnych narodów, która jest sprzężona z pozycją w świecie sportu. Z kolei to ma przełożenie i na inne sfery, w tym na emigrację, zaufanie społeczne, optymizm. Dodajmy: równie hojne nagrody dla zawodników innych dyscyplin nie wzbudziły medialnego oburzenia.
W sprawie premii dla piłkarzy można oczywiście dyskutować. Ale to, co obserwowaliśmy, to nie była dyskusja, ale zwykła nagonka, kolejna próba doprowadzenia do politycznego przełamania. W istocie klasyczna „trzydniówka wzmożenia moralnego”. Zauważmy, równolegle atakuje się i rozgrywa piłkarzy reprezentacji, napuszczając jednym na drugich, przeciwstawiając trenerowi i PZPN. Ma powstać brzydko pachnący kocioł, który wpędzi piłkarską Polskę w depresję. Paradoksalnie, media głównego nurtu potwierdzają w ten sposób, że też rozumieją wagę sportu, wagę piłki nożnej.
Nie można i nie trzeba ulegać tej atmosferze. Trzeba wykorzystać okazję do zbudowania naprawdę silnego, systemowego wsparcia dla szkolenia dzieci i młodzieży. Z tym mamy rzeczywisty problem.
Żadnego przełamania nie będzie. Zarzuty wobec rządu były i są zarówno puste, jak i jałowe. Państwo polskie piłką nożną interesować się musi, bo sukcesy sportowe są częścią jego zewnętrznego wizerunku. To jest po prostu jego obowiązek.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/625135-panstwo-polskie-pilka-nozna-interesowac-sie-po-prostu-musi