I politycy opozycji, i coraz większa część społeczeństwa widzi, że w osobie Tuska mają do czynienia z człowiekiem niepoważnym i niebezpiecznym.
To, że liderzy opozycyjnych partii boją się wchodzić w układy z Donaldem Tuskiem, przede wszystkim w kwestii zawiązywania tzw. wielkiej koalicji, nie powinno dziwić. Wszyscy oni przewodniczącego Platformy Obywatelskiej znają lepiej niż chcieliby to przyznać. I z tej wiedzy nie wynika nic pozytywnego. Tusk czaruje, uwodzi, stwarza nadzieję, ale jednocześnie uzależnia, dezorientuje. Gdy motywuje, to zaraz też demotywuje. Kiedy przyciąga, to odpycha. Można odnieść wrażenie, że najlepiej się czuje, gdy przestrasza i zastrasza albo poniża i karze.
Od około 30 lat Donald Tusk wciela się w różne role: od kumpla z podwórka i brata łatę, łobuziaka i luzaka przez cwaniaka i spryciarza, przewodnika stada i organizatora po herszta, prokuratora, sędziego, kata, wyrocznię i proroka, ostatnią nadzieję oraz zbawcę. Tusk tak głęboko wszedł w swoje różne role, że właściwie nie wiadomo, kim jest. To znaczy opinia publiczna nie wie, ale on sam dobrze wie i bardzo konsekwentnie siebie samego reżyseruje.
To, co się łatwo rzuca w oczy, polega na stosowaniu przez Tuska bogatej gamy uwodzicielskich chwytów, często rodem z poradnictwa randkowego. Nie jest to przesadnie wyrafinowane, raczej coś w stylu Jerzego „Tulipana” Kalibabki. Podstawą jest uśmiech, lekkie słowo, anegdota, żart. I język, jakim się rozmawia z kumplami: „słuchajcie”, „wiecie, że”, rozumiecie”, „jak myślicie”, „patrząc na was”, „zobaczcie”, „wierzcie mi”, „zaufajcie mi” itp. W czarowaniu chodzi o skracanie dystansu, stąd częste „otwieranie” ramion, nawiązywanie kontaktu wzrokowego z największą liczbą osób, zachęcanie do zbliżania się.
Czarowanie to także strój: kiedy trzeba elegancki, ale często sportowy, najlepiej wedle ostatnich modowych trendów, noszony z wypracowaną nonszalancją. A do tego dbałość o szczupłą, wysportowaną sylwetkę, wypielęgnowaną cerę. Wszystko to udokumentowane licznymi zdjęciami z biegania, gier, robienia zakupów, spacerów z wnukami, spotkań z przyjaciółmi.
Czarowanie ma wzbudzać pozytywne skojarzenia: może i jest on złym politykiem, ale daje się lubić, jest fajny, nowoczesny, młodzieńczy (niczym rodzina Młodziaków z „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza), wyluzowany. Czarowanie ma sprawiać, żeby Tusk był traktowany tak, jak pozytywne postacie z rodzimych seriali, np. jak swego czasu doktor Jakub Burski i wciąż ksiądz Mateusz Żmigrodzki (obaj grani przez Artura Żmijewskiego, który sam wzbudza sympatię).
Gdy nie było zewnętrznych zagrożeń (takich, jak wojna na Ukrainie) Tusk proponował Polakom, żeby nie przejmowali się przyszłością, żyli chwilą, cieszyli się tym, co mają i nie przesadzali z wielkimi planami, a tym bardziej z wielkimi ideami. Życie chwilą, codziennością miało być bliskie przeciętnym Polakom, atrakcyjne dla nich, gdyż mało wymagające. Ta atrakcyjność, w mniemaniu Tuska, wzrastała zawsze wtedy, gdy jego główny przeciwnik, Jarosław Kaczyński, stawiał obywatelom jakieś wymagania. Tusk nie stawiał żadnych. Stosował najbanalniejszą w świecie filozofię bohaterki „Przeminęło z wiatrem” Scarlett O’Harry: „pomyślę o tym jutro”. Jeśli „do jutra” coś się samo rozwiąże albo przestanie być postrzegane jako ważne, będzie świetnie. Jeśli tak się nie stanie, znowu „pomyśli się o tym jutro”. I tak do skutku.
Kiedy pojawiły się zewnętrzne zagrożenia, Tusk znajdował rozwiązanie problemów w posiadaniu odpowiednich kolegów (sojuszników) czy raczej seniorów (panów). Zakłada, że jeśli składa się hołd lenny (np. Niemcom), to oni czują się odpowiedzialni za swego wasala i go obronią. Jeśli jest się wiernym i oddanym instytucjom Unii Europejskiej (także jako jej ważny trybik, ale tylko trybik), to one same będą wiedziały, co robić, więc nie potrzeba się tym zamartwiać. Wystarczy zawierzyć. To wprawdzie irracjonalne, ale nie ma sensu drążyć sprawy, bo to tylko wywołuje emocjonalne rozchwianie.
Gdy Donaldowi Tuskowi zadano pytanie, jakie reformy planuje jako premier (na początku pierwszej kadencji), ten odpowiedział: „Żadnych. Ludzie nie oczekują od rządzących cudów. Chcą mieć pracę, zarabiać pieniądz, żeby ciepła woda w kranie była. I ja im chcę to zapewnić”. Żadnych wielkich celów, wiążących się z nadzwyczajną mobilizacją, wysiłkiem, poświęceniem. Donald Tusk niczego od obywateli nie wymaga, a jedynie oczekuje, by byli zadowolonymi konsumentami. Nie dlatego, żeby było ich stać na jakąś rozbuchaną konsumpcję, ale z tego powodu, by nie mieli wygórowanych ambicji.
Podczas siedmioletniego sprawowania funkcji premiera media wielokrotnie opisywały sytuacje, gdy Donald Tusk się „wścieka”. Jeśli był problem, dla którego jeszcze nie udało się znaleźć rozwiązania, do mediów przekazywano przecieki o dobrym szefie oszukiwanym lub wrabianym przez współpracowników. Stąd wściekanie się mające podkreślać, że sam Tusk z patologiami czy choćby nieprawidłowościami nie ma nic wspólnego. Zyta Gilowska, była wicepremier i minister finansów, nazwała wściekanie się Tuska przejawem jego „skłonności do okrucieństwa”.
Teatralne wściekanie się było m.in. pretekstem do pozbywania się z PO i rządu wszystkich rywali i osób zbyt samodzielnych, a pozostałych paraliżowało strachem. Zaczynało się od upokarzania i marginalizacji delikwenta, potem był etap prowokowania go do deklaracji lojalności, a następnie ich ignorowania. Końcowy etap to mocny atak na poczucie godności i ambicje „obrabianego”. Zwykle kończyło się to „pęknięciem” osoby poddawanej wyćwiczonym aktom okrucieństwa i albo odchodziła ona z partii czy rządu, albo zostawała i była nikim.
Między tym, gdy się „wścieka”, straszy i nienawidzi, Donald Tusk apeluje o pojednanie narodowe. Tak, jakby nie miał żadnego wpływu na głębokie dzielenie Polaków, jakby „szczucie” nie było podstawową bronią w jego arsenale. Jakby nigdy nie robił z politycznych przeciwników podludzi, lecz zawsze był pierwszy w niesieniu oliwnej gałązki i wspólnym wypalaniu fajki pokoju. Tusk mówił: „My też generacyjnie jesteśmy odpowiedzialni za to, żeby przyszłe pokolenia nie spędziły życia w swoim kraju skłóconym bardziej, niż kraje bałkańskie”. Mówił.
Donald Tusk sprawia wrażenie, jakby nie robił niczego, co by wynikało z wyznawanych wartości, przekonań. Jakby robił wyłącznie to, co może się politycznie opłacać. Nawet gdy można to zakwalifikować jako ewidentne świństwo. W 2005 r., podczas kampanii prezydenckiej, w redakcji „Faktu” doszło do spotkania Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska. Obecny przewodniczący PO z premedytacją oblał wtedy kawą Lecha Kaczyńskiego, bo to „taka metoda”. Oblał kawą, żeby sprowokować, upokorzyć, poniżyć, obrazić. Po to przyszedł do redakcji, a nie żeby toczyć jakiś spór. Prowokował, kpił, zaczepiał, obrażał, i to mimo że przecież prywatnie Lecha Kaczyńskiego całkiem dobrze znał i mieli poprawne relacje.
W sytuacji wzrostu napięcia Donald Tusk nie tonuje nastrojów, lecz prowokuje do ich eskalacji. Tak jak 19 stycznia 2016 r. w wystąpieniu w europarlamencie, gdy otwarcie przyznawał instytucjom UE prawo ingerowania w polskie sprawy. Tak jak 17 grudnia 2016 r. podczas tzw. puczu sejmowego, wygłaszając we Wrocławiu mowę w istocie zachęcającą do zamiany okupacji Sejmu w próbę obalenia władzy. Tak jak w styczniu 2017 r., gdy straszył rząd Beaty Szydło, że poniesie on konsekwencje, także finansowe, jeśli nie zgodzi się na przymusową relokację uchodźców. Tak jak 19 grudnia 2021 r., gdy przed pałacem prezydenckim wołał: „Zmieciemy tę władzę, nie będzie po nich śladu” i dedykował głowie państwa fragment wiersza Czesława Miłosza: „Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy i sznur, i gałąź pod ciężarem zgięta”.
Dla Donalda Tuska prawda to sprawa sytuacyjna. 25 lipca 2014 r, na konferencji prasowej w Warszawie Tusk mówił: „Nie wybieram się do Brukseli. Nie ma problemu mojej kandydatury na szefa Rady Europejskiej”. Wtedy, co najmniej od 10 dni wiedział, iż Angela Merkel załatwiła mu stanowisko w UE, co oficjalnie potwierdzono w sierpniu 2014 r. Po ujawnieniu w sierpniu 2012 r. afery Amber Gold Donald Tusk twierdził, że za późno ABW przekazała mu ostrzeżenia o tym oszukańczym wehikule finansowym. Ale okazało się, że ABW przekazało ostrzeżenia najważniejszym osobom w państwie, w tym Donaldowi Tuskowi, już 24 maja 2012 r. Kilka dni po tym ostrzeżeniu Donald Tusk rozmawiał ze swoim synem Michałem, zatrudnionym w firmie OLT Express, należącej do Amber Gold. Ale przekonywał, że jego syn nie został ostrzeżony.
Gdy Donald Tusk składa liderom opozycji propozycje nie do odrzucenia, kiedy ich straszy bądź stawia ultimatum, nie robi to już większego wrażenia. Tak jak na polskim społeczeństwie nie robią już większego wrażenia jego zapowiedzi zemsty, odwetu i porachunków w gangsterskim, stylu. Podobnie jak zapewnienia, że w godzinę cofnie wszystkie zmiany z ostatnich lat oraz w godzinę odblokuje pieniądze dla Polski. I politycy opozycji, i coraz większa część społeczeństwa widzą, że mają do czynienia z człowiekiem niepoważnym i jednocześnie niebezpiecznym. „Wszyscy wszystko wiedzą” – jak mawiali Marek Belka i Ryszard Petru.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/623854-tusk-zatracil-sie-w-odgrywaniu-kolejnych-rol