„Demokraci” wolę zmian mają niczym Lenin dostarczony do Piotrogrodu przez niemiecki sztab generalny, a wychodzi im jak Aleksandrowi Kiereńskiemu.
Jeśli Marek Beylin w „Gazecie Wyborczej” (tekst „Kaczyński obiecuje, że oczyści Polskę z odrażających demokratów”) ostrzega przed faszyzmem i czystkami, to znaczy coś całkiem na odwrót. Skądinąd słowo „demokrata” w ustach „demokratów” coraz bardziej staje się pośmiewiskiem. Im bardziej Donald Tusk i różne tuskoludki oraz michnikoludki zaostrzają język, im bardziej straszą zemstą i odwetem, im więcej krzyczą „będziesz siedział”, tym usilniej udają głupiego. Czyli to, co im samym chodzi po głowach chcieliby przypisać politycznym przeciwnikom. Beylin i „Gazeta Wyborcza” są tu tak przewidywalni, jak Radosław Sikorski jako odwrotny Max Stirlitz tudzież Hans Kloss.
Beylin jako wzorcowy michnikoludek, a nawet oficer wśród tego towarzystwa otwarcie nie stosuje reductio ad Hitlerum, bo to byłoby zbyt prostackie. On używa reductio ad Trumpum. Napisał: „Wódz PiS podąża drogą Trumpa: konsekwentnie buduje zakon sfanatyzowanych, faszyzujących wyznawców”. Po tym, jak 3 lipca 2021 r. Donald Tusk wstąpił na ścieżkę „polityki przemocowej”, opis Beylina pasowałby do wodza PO jak ulał. Smaczne, a dla michnikoludków zapewne szokujące, jest to, że o „polityce przemocowej” Tuska powiedział niegdysiejszy oficer wśród tego towarzystwa, czyli Jacek Żakowski.
Skoro nawet Żakowski dostrzegł niebezpieczną ewolucję Tuska, Beylin i „Gazeta Wyborcza” natychmiast musieli zareagować. I odwrócić kota ogonem, że nie Tusk, lecz Jarosław Kaczyński: „Kaczyński konsekwentnie radykalizuje, by nie powiedzieć: faszyzuje, wiernych sobie wyborców. Wychowuje ich do nienawiści i pogardy wobec wszystkiego, co odmienne od partyjnej doktryny. Nie wiem, na ile skutecznie, ale wiem, że podąża drogą Donalda Trumpa, który wydobywając ze swych sympatyków najgorsze cechy, sformował masowy żelazny obóz wyznawców gotowych nawet na zamach stanu, byle tylko zapewnić władzę swemu idolowi”. Skoro Trump, to nie mógł Beylin dopłynąć do Die Sturmabteilungen i Ernsta Röhma, ale niechybnie tam płynął.
Nawet Trump wystarczy, by bajdurzyć o tym, jakoby Jarosław Kaczyński „znieważał nie tylko kobiety, lecz niemal wszystkie osoby i środowiska, które nie poddają się jego władzy”. Kaczyński tak się nadaje do znieważania kobiet (i nie tylko ich) jak Janina Ochojska i Władysław Frasyniuk do szanowania Straży Granicznej. Zastanawiający jest zresztą dysonans poznawczy: dzielenie ludzi na kobiety i mężczyzn jest ponoć dyskryminacyjne, ale kiedy chodzi o przywalenie komuś, to takim być przestaje. Uzgodnijcie, proszę, michnikoludki, jak to u was jest z tymi płciami, bo sami się gubicie.
Argumentum ad Trumpum jest dobre dla zmyłki, ale gdy trzeba naprawdę przywalić, to się robi aluzyjki do III Rzeszy i antysemityzmu (przewidywalne jak teksty Onetu o polskiej broni): „Frazy o oczyszczaniu ‘polskiej wody’, bogobojnej i narodowej, z brudów i zła tolerancji, wolności, równouprawnienia zasadnie kojarzą się z faszystowską wyobraźnią. Niegdyś projekt, by oczyścić społeczeństwa z tego, co ‘złe, odrażające i obrzydliwe’, budował siłę europejskiego, w tym polskiego, antysemityzmu. Tę antyżydowską pogromową retorykę przejęły później faszyzmy”. No, strach się bać.
Michnikoludki nie potrafią żyć bez śmierdzących etykietek, bo ma być odrażająco. I jest: „Po II wojnie i Zagładzie mowa ta uległa marginalizacji, zwłaszcza na Zachodzie. Dziś używają jej – głównie przeciw kobietom domagającym się praw, osobom LGBT+ i kolorowym uchodźcom – skrajni politycy odwołujący się do faszyzujących tradycji, np. w Polsce czy na Węgrzech”. I jesteśmy w domu, czyli na imprezie Sturmabteilungen. Beylin i michnikoludki nawet nie zdają sobie sprawy, jak są w tym żałośni. Zawsze muszą kogoś wyzwalać, najczęściej wbrew woli wyzwalanych. Taka marksistowska maniera, a wręcz natręctwo.
To Tusk wypowiedział 3 lipca 2021 r. wojnę złu i ją dzielnie prowadzi, dzieląc świat oraz Polskę wedle kryteriów prostych jak stylisko od szpadla, ale to Kaczyński „przydaje tej dawnej mowie nowej siły. Kieruje ją już nie tylko przeciw wybranym wrogom, lecz jak dawne faszyzmy – przeciw całemu ‘złemu, odrażającemu’ światu”. Kto chce, może wybrać wersję niemiecką lub sowiecką takiego pitolenia, a Beylin wybiera i miesza chyba obie.
Michnikoludki (nawet jako oficerowie) nie byłyby sobą, gdyby w warstwie interpretacyjnej nie sięgnęli do zlewozmywakowej psychoanalizy. Sięga więc także Beylin. W zlewozmywaku nie mieści mu się (chyba trzeba by coś umyć) wyjaśnienie, że „Kaczyński zachowuje się jak osaczony drapieżnik, który w obliczu przegranej już tylko walczy wściekle i na ślepo”. Motyw przegranej pojawia się od 2015 r. i wygląda, że jest jakimś dopalaczem dla michnikoludków. Dla Freuda sprzed zlewozmywaka to jednak za mało: „Własny obóz czy masową sektę buduje teraz Kaczyński na własny użytek. Jeśli przegra wybory, będzie miał armię gotową do ich kwestionowania. I nie mamy gwarancji, że jej nie użyje. Zależy to głównie od tego, na ile strach przed konsekwencjami przegranej wpędzi Kaczyńskiego i kierownictwo partii we wściekłą, ślepą agresję”. Czyli jednak zlewozmywakowa psychoanaliza z elementami Sturmabteilungen.
Beylin pewnie musi fanzolić to, co fanzoli, bo zgodnie z diagnozą Żakowskiego o Tusku, to lider PO prezentuje coraz bardziej „wściekłą, ślepą agresję”. I gdy oficer pośród michnikoludków pisze o „masowych ulicznych protestach, szturmach na parlament czy inne instytucje”, pasuje to wyłącznie do Tuskowego „wyprowadzania” i scenariuszy zemsty oraz odwetu. „Zbliżymy się, jak Ameryka po przegranej Trumpa, do wojny domowej” – prawi Beylin. Założenie prawdziwe, gdy się podstawi nazwisko Tuska, który już tworzy brygady poprawiaczy wyników wyborów, oparte na kodziarzach. I to Tusk oraz PO „będą wypierać się jakichkolwiek związków z takim buntem, uznają, że należy jednak z troską ‘pochylić się’ nad gniewem ludu. I go wesprzeć”. Ćwiczyli te bunty już wiele razy, więc wszystko się zgadza.
Nie będzie żadnego „masowego otwartego buntu ludu PiS-owskiego”, ale będą bojówki nakręcane przez Tuska, do których rekrutacja już zresztą trwa. Faktycznie, to Tuskowi, a nie Kaczyńskiemu „udaje się sporą część z nich [bojówkarzy] wychować do nienawiści”. I wbrew temu, co bredzi Beylin, to akurat „znaczy, że [Tusk] wychowuje ich do czynnego udziału w przewrocie”. Zaczął to robić 16 grudnia 2016 r. licząc na efekty „puczu sejmowego” i nie przestał, bo tamten pucz jednak nie wyszedł (może jakieś analogie do puczu monachijskiego z listopada 1923 r., panie Beylin?).
Beylin poucza w swojej politgramocie, że „jeśli Kaczyński przegra wybory, utrzyma przy sobie silny obóz wyznawców, który będzie w stanie blokować i osłabiać demontaż państwa PiS”. Aha, czyli potrzebne jest alibi, gdyby wspaniały plan zaczarowania rzeczywistości, Tuskowi się nie udał. No, ale jak miałby się udać, jeśli na drodze stanie mu potężna armia Kaczyńskiego. A wtedy „z Kaczyńskim mającym rzesze wyznawców świeżo odzyskana i niezbyt silna demokracja będzie musiała się liczyć”.
Tak źle i tak niedobrze, bo wygrana będzie przegraną, a przegrana też przegraną. Bo „jeśli prezes mimo wszystko wygra wybory – na przykład wchodząc w powyborczy sojusz z Konfederacją – to jego teraz formowany obóz ułatwi mu oczyszczenie Polski z tego, co ‘złe, odrażające i obrzydliwe’, czyli z nas, demokratycznych obywatelek i obywateli”. Ach ci biedni „demokraci”. Wolę zmian mają niczym Lenin dostarczony do Piotrogrodu przez niemiecki sztab generalny, a wychodzi im jak Aleksandrowi Kiereńskiemu. Ale mają cudowne zaklęcie, które wszystko załatwia: „wspólna lista wyborcza opozycji”.
Gdyby zaklęcie jednej listy zadziałało, może wreszcie zrealizowałby się plan, m.in. Adama Michnika z końca lat 80. Wtedy środowisko Michnika po komunistycznej monopartii chciało w Polsce ustanowić pokomunistyczną monopartię. Gdy komuna wyziewała ducha (choć nigdy go właściwie nie wyzionęła), najmądrzejsi w całej wsi chcieli gładko wskoczyć na opuszczane miejsce ze swoją monopartią, tylko tym razem ponoć demokratyczną. Zresztą wszyscy zamordyści dla niepoznaki nazywają swoje partie demokratycznymi. Po PZPR miała być PZPD (Polska Zjednoczona Partia Demokratyczna) – z Michnikiem, Geremkiem, Kuroniem, Frasyniukiem, Bujakiem, Wujcem, Wielowieyskim, Wajdą etc.
Pokomunistyczna monopartia miała powstać w oparciu o ludzi i struktury Wałęsowego Komitetu Obywatelskiego. I tu raz Wałęsa zrobił coś dobrze i uniemożliwił powstanie pokomunistycznej monopartii. Choć nie żyje część z tych, którzy o monopartii po monopartii marzyli, chęć jej tworzenia nie zniknęła. Od jednej listy ma się zacząć. A potem demokracja tak by zakwitła, że nie nadążyliby z zamykaniem i wywożeniem współczesnymi kibitkami. „Demokraci” tak mają.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/623512-gazetowyborcza-wykladnia-przemocowej-polityki-pana-donalda