Klimat i atmosfera Parlamentu Europejskiego (zarówno w Strasburgu jak i Brukseli) przy każdej wizycie działa na mnie depresyjnie. Wyobrażam sobie, że tak musiały wyglądać turnusy w pionierskim obozie Artek na Krymie. W każdym zakątku tego gmachu człowiek styka się z jakąś kampanią naprawczą i reedukacyjną, jest świadkiem „walki” z kryjącym się za każdym rogiem faszyzmem, jest mu wmawiane ciągłe poczucie winy, że za mało zrobił dla postępu ludzkości i dobra planety.
Ale najgorsze jest dominujący infantylizm i poczucie upupienia każdego. Naprawdę, na tym tle polski Sejm jest oazą wolności i powagi, a posłowie są traktowani jak godni szacunku reprezentanci wyborców. W Brukseli i Strasburgu poseł de facto nie jest traktowany jako czyjkolwiek przedstawiciel, ale element wielkiego projektu. Dostał szansę kooptacji do kręgu bogactwa i może z tego skorzystać albo sam postawić się na marginesie. Im więcej pieśni o wartości zróżnicowania śpiewają, tym trudniej wypowiedzieć zdanie odmienne, nie mówiąc już o wpłynięciu na brutalną maszynerię władzy.
Głównym obowiązkiem deputowanego do PE jest więc w tej wizji stanie przy centrum unijnej władzy i wspólne z nią troszczenie się, by głupiutcy wyborcy za bardzo nie brykali, nie protestowali, nie awanturowali się. Bo to dla dobra ludzkości to wszystko się wprowadza, dla dobra ludzi organizuje się im życie, otwiera granice, zagląda w talerz, narzuca powodujące ubóstwo ceny energii, wymusza wyrzeczenia. Jeśli przez wdrażane kolejne „fity” ludzie biednieją, tracą poczucie bezpieczeństwa, to wina nie może leżeć w projektach, ale w nich samych. Skrajnie ideologiczna polityka nie może w żadnym wypadku ulec zmianie, nigdy nie zwalnia, nawet w pandemii, nawet w obliczu wojny. Jedyną dopuszczalną korektą jest zwiększenie wysiłków na rzecz „tłumaczenia” tej polityki.
Równie żałosną kpiną są w tym świecie media. W pełnej symbiozie z władzą, przejęte troską o rosnący rzekomo tu i ówdzie populizm, niechętne jakiemukolwiek autentycznemu głosowi polemiki. Funkcja kontrolna brukselskich instytucji jest fikcją. „Władza w Brukseli tak się stara, ale w terenie „reakcja” wciąż podnosi łeb” - to główny przekaz tych mediów. Za mało się starają, za mało pracują ludzie, by spełnić oczekiwania obecnego Komitetu Centralnego.
Gołym okiem widać, że to nie jest demokracja. Może jest to demokracja socjalistyczna, może progresywno-liberalna, ale na pewno nie klasyczna, europejska demokracja.
W tym świecie coraz trudniej mówić prawdę. Presja jest ogromna, sankcje za złamanie postępowych tabu dotkliwe, ostracyzm coraz jawniej dekretowany.
Dlatego z dużym podziwem patrzę na tych polityków, którzy się nie poddają i mówią autorom tej parodii demokracji prawdę. Jednym z nich jest przewodniczący frakcji EKR, profesor Ryszard Legutko.
Dwie minuty gorzkiej prawdy - a prawda jest taka, że Parlament Europejski wyrządził wiele szkód w Europie
— stwierdził podczas debaty z okazji 70. lecia Parlamentu Europejskiego.
Według polityka Parlament wysyła fałszywy przekaz, że reprezentuje europejskie narody, podczas gdy tak nie jest.
Parlament zainfekował europejską przestrzeń bezwstydną partyjnością, a infekcja stała się tak zaraźliwa, że rozprzestrzeniła się na inne instytucje, takie jak Komisja Europejska. Parlament porzucił też podstawową funkcję reprezentowania ludzi; zamiast tego stał się machiną do realizacji tzw. projektu europejskiego, zrażając tym samym miliony wyborców
— mówił.
Przewodniczący grupy EKR podkreślał, że PE stał się politycznym narzędziem lewicy do narzucania swojego monopolu, z jego zaciekłą nietolerancją wobec wszelkich odmiennych poglądów.
Nieważne, ile razy powtarzać będziecie słowo różnorodność. Ona i tak staje się wymarłym gatunkiem w UE, a zwłaszcza w tej Izbie. Parlament Europejski jest w rzeczywistości quasi-parlamentem, ponieważ odrzuca podstawową zasadę parlamentaryzmu – odpowiedzialność przed wyborcami
— stwierdził.
Nazwijcie to, jak chcecie, jednak nie jest to demokracja
— dodał.
I jeszcze:
Podsumowując, Parlament Europejski reprezentuje demos, które nie istnieje, pracuje nad projektem, który jest całkowicie nierealny, unika odpowiedzialności, odwraca się plecami do milionów ludzi i służy interesom jednej orientacji politycznej. A to tylko wierzchołek góry lodowej
— podkreślił profesor Ryszard Legutko.
Ważne i prawdziwe słowa. Gorzka prawda odważnie powiedziana w twarz europejskiej biurokracji. Dopóki są tam jeszcze tak odważni i przenikliwi politycy, nie wszystko jest stracone.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/623292-dopoki-sa-tam-tak-odwazni-politycy-nie-wszystko-stracone