Praktycznie cała granica Polski z Federacją Rosyjską przebiega przez województwo warmińsko- mazurskie. Najczęściej mówi się o niej jako o granicy z Obwodem Kaliningradzkim. Musimy jednak pamiętać, że ten 210-kilometrowy odcinek to jednocześnie granica między Polską, a Rosją, między Unią Europejską, a Rosją. Wreszcie, szczególnie w kontekście napaści Rosji na Ukrainę: granica między Rosją, a NATO.
Piszę to w sytuacji, gdy zapadają decyzje o budowie zapory na tej granicy. Cel jest oczywisty: utrudnienie potencjalnego ataku na Polskę przez pseudo-migrantów wysyłanych do nas przez służby Putina z obszaru Obwodu Kaliningradzkiego. Jak to może wyglądać, wiemy doskonale, na podstawie tego, co działo się i nadal dzieje się na granicy Polski z Białorusią.
Granica, o której mówimy, jest wyznaczona sztucznie, wyrysowana palcem na mapie przez Stalina. Przecina lasy i pola i nie opiera się na naturalnych barierach. Warto przypomnieć, że ostatecznie i formalnie została przyjęta i zatwierdzona 5 marca 1957 roku. Niemniej jednak o obszar Prus Wschodnich polski rząd emigracyjny upominał się już w listopadzie 1939 rok. Po zerwaniu przez Niemcy paktu Ribbentrop-Mołotow, gdy Niemcy ruszyły na wschód, Stalin zgłosił też żądania terytorialne do niewielkiej części tego terytorium.
Wraz ze zmianą sytuacji na froncie i wzrostem pozycji Rosji, Stalin żądał coraz więcej. Rozmawiano o tym w Teheranie i Jałcie, a ostateczne decyzje przypieczętowano w Poczdamie. Co ciekawe, w kwietniu 1945 roku oswobodzeni polscy robotnicy przymusowi rozpoczęli tworzenie w Królewcu polskiej administracji. Mało tego: do Królewca ruszył batalion wojska wchodzący w skład 14 dywizji piechoty (LWP), którego celem było wsparcie polskiej tam obecności. Polskie oddziały zostały jednak zatrzymane przez czerwonoarmistów.
Wielkie mocarstwa takimi drobiazgami nie zajmują się. Związek Sowiecki „otrzymał” północną część Prus Wschodnich z Królewcem. Granica z PRL została ustalona około 50 km na południe od centrum miasta i przebiega ze wschodu na zachód Obwodu. Przecina wytworzone przez wieki ciągi komunikacyjne, przyrodnicze i infrastrukturalne.
W czasach sowieckich ta „granica przyjaźni” była zamknięta na głucho. Przekraczać ją mogły tylko oficjalne delegacje za specjalnym zezwoleniem. Po upadku Sowietów granica przestała być szczelną barierą. Zaczął się ruch, który u wielu wywołał nadzieje, że wielkie interesy z Rosją będziemy robili przez Kaliningrad. Oczywiście nic z tego nie wyszło.
Wyrazem tych nadziei był również wprowadzony w 2011 roku tzw. mały ruch graniczny. Z możliwości bezwizowego przejścia granicy w szczytowym okresie, korzystało rocznie około 6 mln podróżujących. Jednak ogromna większość z nich, to byli przemytnicy papierosów, paliwa, a w pewnych okresach – alkoholu. W przygranicznych miejscowościach działały zorganizowane grupy przestępcze tworzące wokół siebie niszczący społecznie półświatek.
W ramach przygotowań do Światowych Dni Młodzieży w roku 2016 zniesiono nadzwyczajny, czyli bezwizowy, tryb przekraczania granicy. Ostry sprzeciw wobec tej decyzji wyrażali przedstawiciele różnych środowisk politycznych, zupełnie nie rozumiejący, że otwarta na oścież granica z Rosją daje tylko pozorne korzyści, a wytwarza realne i dotkliwe zagrożenia. Chwała rządowi, że tym naciskom nie uległ.
Zagrożenie Covid-19 ograniczyło dyskusję o przywróceniu bezwizowego ruchu na tej granicy, a napaść Rosji na Ukrainę (mam nadzieję) – zamknęło ją definitywnie. Kiedy na kilka tygodni przed agresją na Ukrainę Minister Ławrow zażądał od Polski przywrócenia bezwizowego ruchu na granicy polsko-rosyjskiej, kilku regionalnych polityków z poseł Pasławską z PSL na czele, ostro domagało się spełnienia żądań Moskwy. Trudno zgadnąć czy to była beztroska, głupota, czy zdrada.
Czy Kreml zdecyduje się na przeprowadzenie hybrydowego ataku na Polskę przy wykorzystaniu pseudo-uchodźców, na wzór tego z granicy polsko-białoruskiej? Tego jeszcze nie wiemy. Natomiast decyzja o wprowadzeniu zasady otwartego nieba na lotnisku w Kaliningradzie dla samolotów z Turcji, Syrii, Białorusi może być wstępem.
Napaść Rosji na Ukrainę powinna definitywnie przeciąć wszelkie rojenia, że Obwód Kaliningradzki to specjalna, otwarta i przychylna Zachodowi część Federacji Rosyjskiej i w związku z tym powinniśmy jej mieszkańców traktować w sposób uprzywilejowany. Skończmy powtarzać te niedorzeczności. Nad Pregołą rządzi Kreml, tak samo jak w Moskwie, Smoleńsku, Murmańsku, Soczi czy Władywostoku.
Stalin, domagając się od Aliantów części Prus Wschodnich z Królewcem na czele mówił, że potrzebuje niezamarzającego portu na Bałtyku i „kusoku giermańskoj ziemli”. Tak naprawdę chodziło mu, aby wysunąć możliwie daleko na zachód państwo sowieckie: czyli obszar, nad którym całkowicie panuje on i jego następcy. Żadną tajemnicą nie jest przecież fakt, że Obwód Kaliningradzki to wielka baza wojskowa wyposażona również w broń jądrową, rosyjskie rakiety bez trudu sięgające Trójmiasta, Elbląga, Olsztyna, Warszawy.
Zgodnie z tą doktryną Rosja zablokowała Cieśninę Pilawską, aby bez jej wiedzy i zgody nie można było poruszać się swobodnie między Bałtykiem, a polskimi portami nad Zalewem Wiślanym. Uruchomienie kanału żeglownego przez Mierzeję zakończyło czas panowania Moskwy nad akwenem, który teraz może być wykorzystywany do swobodnego ruchu morskiego.
Kreml musi stale otrzymywać sygnały, że nie ulegniemy groźbom i szantażom. Musi wiedzieć, że gromadzimy środki, które pozwolą twardo i zdecydowanie odpowiedzieć na wymierzoną w nas agresję. Musi też słyszeć głos lokalnych i regionalnych polityków, że są gotowi razem z rządem pracować na rzecz bezpieczeństwa Polski i Polaków.
Dlatego regionalni politycy powinni w tej kwestii mówić jednym głosem z rządem: w imię polskiej racji stanu wspieramy budowę zapory na granicy Polski z Rosją.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/623225-kreml-musi-wiedziec-ze-nie-ulegniemy-szantazom