Ukraina ma nowego wiceszefa MSZ. Został nim Andrij Melnyk, były kontrowersyjny ambasador w Niemczech. Ta nominacja wydaje się bardziej obliczona na „rynek wewnętrzny” niż na poszerzanie zagranicznego wsparcia dla Kijowa. Ale czy tego właśnie najbardziej potrzebuje dziś Ukraina?
Do Melnyka określenie „dyplomata” nie za bardzo pasuje. Wymyka się on definicji tego słowa, bo większości jego aktywności (zwłaszcza po 24 lutego) nie sposób określić jako „dyplomatycznych”. Melnyk nie gryzie się w język, swoimi wypowiedziami fechtuje agresywnie, niekiedy wręcz na oślep. Nie stroni od grubych słów, obrażania sojuszników. W odniesieniu do Polski pozwala sobie nie tylko na impertynencki ton, ale zwykłe kłamstwa dotyczące ludobójstwa na Wołyniu.
Dlatego powołanie go na nowe stanowisko wywołało takie zaskoczenie w naszym kraju. I to nawet nie wśród klasy politycznej, lecz zwykłych ludzi.
Melnyk po swojej nominacji odpowiedział na Twitterze kilku osobom z Polski sceptycznie - mówiąc delikatnie - komentujących awans dyplomaty. To ciekawe grono - głównie polityków Konfederacji oraz kilku innych osób nie grających pierwszych skrzypiec w polskiej debacie publicznej - charakteryzujące się chłodnym stosunkiem do bezwarunkowej pomocy dla Ukraińców. To grono ani nie stanowi pierwszego garnituru naszych elit, ani nie mówi tonem popieranym przez większość naszego społeczeństwa. Po co więc Melnyk wchodzi z nim w pyskówki w mediach społecznościowych?
Polska nie rości sobie żadnych praw do meblowania gabinetu premierowi Szmychalowi. Jednak dziwi, że władze Ukrainy podejmują tak brawurowy krok. Melnyk jest tykającą dyplomatyczną bombą, która w jednej chwili jest w stanie zburzyć mosty budowane miesiącami.
Dlaczego Kijów zdecydował się na taki krok? Czy uznał, że w czasie wojny potrzeba na każdym odcinku „wojowników”? Czy to odpowiedź na spór między Ukrainą a jej zachodnimi sojusznikami ws. wybuchu w Przewodowie?
Nie chcę myśleć, iż administracja ukraińska doszła do wniosku, że stosunków z Polską nie da się popsuć, że pomoc od naszego rządu i milionów Polaków jest dana raz na zawsze, bo naszym żywotnym interesem jest doprowadzenie do porażki Rosji na Ukrainie. Nasz stosunek do Rosji się nie zmieni, ale może nieco przygasnąć sympatia do liderów w Kijowie, która przecież odgrywa znaczącą rolę w skomplikowanym systemie budowania wsparcia dla napadniętego państwa. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by zrozumieć, że wypowiedzi prezydenta Zełeńskiego po tragedii w Przewodowie, czy nominacja dla Melnyka mogą przełożyć się na ileś osobistych refleksji w Polakach, tak szeroko otwierających swoje serca dla Ukraińców.
Wywyższenie do godności wiceszefa dyplomacji człowieka gloryfikującego Banderę i wybielającego zbrodniarzy z Wołynia to szalenie ryzykowny ruch. Gdy prezydent Andrzej Duda mówi, że „to są suwerenne decyzje, które podejmują władze ukraińskie”, wznosi się na wyżyny dyplomacji, niedostępne dla takich ludzi jak Melnyk. A jednocześnie daje lekcję partnerom ze Wschodu - jak trzymać nerwy na wodzy w sytuacji napięcia i jak „robić” politykę zagraniczną.
Owszem, państwu napadniętemu wolno więcej i więcej należy mu wybaczać. Ale musi też ono wiedzieć, że nie może sobie pozwalać na wymierzanie policzków swoim największym sprzymierzeńcom. Przyjmując perspektywę Ukrainy, można skonstatować, że na takie błędy nie powinna sobie ona pozwalać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/623074-melnyk-zepsuje-to-co-kijow-i-warszawa-zbudowaly-od-lutego