Moralne wzdęcia i dobre rady Cimoszewicza, szczególnie w stosunku do tego, jak postępować z Ławrowem, to szczyt obłudy, hipokryzji i załgania.
Były premier i były szef MSZ, Włodzimierz Cimoszewicz, stwierdził, że on by Siergieja Ławrowa do Polski wpuścił, mając nadzieję, że Polacy na ulicach Warszawy czy Łodzi pokażą mu, co o nim myślą. Tę dziecinadę Cimoszewicz ujawnił w związku z tym, że polskie MSZ uznało, iż na odbywającej się 1-2 grudnia 2022 r. sesji Rady Ministerialnej OBWE w Łodzi nie powinny się znaleźć „osoby objęte sankcjami Unii Europejskiej, z ministrem Siergiejem Ławrowem na czele”.
Cimoszewicz radzieckich towarzyszy dobrze zna, więc powinien wiedzieć, że im bardziej ktoś im pokazuje, jakimi są podlecami i łajzami, tym bardziej to ich nakręca. Polskich towarzyszy zresztą też, o czym przekonuje bezczelność, z jaką Włodzimierz Cimoszewicz i Leszek Miller sprawują mandat eurodeputowanych. Po nich też wszystko spływa jak po Ławrowie, a bezczelność rośnie, im bardziej ktoś im przypomina komunistyczną przeszłość i obecne popieranie wszelkiego paskudztwa wyrządzanego Polsce, szczególnie w Parlamencie Europejskim.
Cimoszewiczowi i Millerowi wiele osób zwraca uwagę, że to, iż reprezentują Polskę jest obciachem i nietaktem, ale oni kompletnie sobie na to bimbają. Jakim więc cudem miałby się przejmować negatywnym przejęciem w Polsce człowiek dużo od nich bystrzejszy i jednak bardziej cyniczny, czyli Ławrow? On się nakręca tym, że jego rzeczniczka i propagandystka Maria Zacharowa może przy tej okazji napisać, iż decyzja Polski jest „bezprecedensową prowokacją”, że „Polska, z pomocą antyrosyjskich organizacji, spycha OBWE w przepaść”. Że „większość kluczowych wydarzeń została odwołana lub odbyła się w ‘zastępczym’ formacie, z nieoczekiwanym, a nawet wywrotowym programem”. To akurat powód do dumy, bo dla bandytów mających krew na rękach nie ma wystarczająco skutecznych środków, żeby im przypominać, jakimi paskudnymi ludźmi są i dlaczego cywilizowany świat nimi gardzi.
Cimoszewicz wywyższa się nad Ławrowa, ale chcąc wpuścić szefa MSZ Rosji do Polski i UE, zapewne myśli o sobie. Bo on też właściwie mógłby być persona non grata, nie tylko na europejskich salonach. I to mimo że właściwie nie robi nic innego, jak tylko chłoszcze, wyznacza normy, stawia wymagania i ocenia. Nie ma dnia, żeby nie zademonstrował w zaprzyjaźnionej telewizji swej moralnej wyższości, a politycznych przeciwników nie napiętnował jako moralnych karłów, głupków, szkodników i miernoty.
W czerwcu 2015 r. Włodzimierz Cimoszewicz oświadczył, że wycofuje się z polityki. I po tym wycofaniu w mediach zaczął bywać jakieś sto razy częściej niż wcześniej. I stamtąd chłostał, wyzywał, oceniał, moralizował, mędrkował na potęgę. Apolityczny Cimoszewicz jest zresztą co najmniej od 2005 r., gdy jako kandydat na prezydenta przekonywał, że brzydzi się polityką. Co nie przeszkadzało mu kandydować na najbardziej polityczne stanowisko w Polsce.
Cimoszewicz jest apolityczny właściwie od 1990 r., gdy upadła PZPR, w której trwał od 1971 r. Ale trwał apolitycznie, bo przecież funkcja sekretarza komitetu uczelnianego PZPR na Uniwersytecie Warszawskim była niepolityczna. I powierzana komukolwiek, kto akurat przechodził z tragarzami, a nie zaufanemu towarzyszowi. Potem pełnił Cimoszewicz zupełnie apolityczne funkcje posła (1989-2005), senatora (2007-2015), ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego (1993-1995), wicepremiera (1993-1995), premiera (1996-1997), ministra spraw zagranicznych (2001-2005), wicemarszałka Sejmu (1995-1996) i marszałka Sejmu (2005).
Można by na mądrości, moralne wzdęcia i pouczenia Włodzimierza Cimoszewicza machnąć ręką, gdyby nie zasadnicza obrzydliwość, która wyłazi zza tej wypacykowanej fasady. Obrzydliwość polega na tym, że Cimoszewicz jest jednym z twórców i filarów systemu postkomunistycznego w Polsce, a za komuny był jej lojalnym i wcale nietuzinkowym budowniczym. W III RP zajmował najważniejsze stanowiska jako polityk postkomunistycznego Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Cimoszewicz jest też podręcznikowym „resortowym dzieckiem”. Zapewne w zachowaniu wzorcowej i spiżowej apolityczności pomogło mu to, że jego ojciec, Marian Cimoszewicz, też był z gruntu apolityczny. Gdy w październiku 1991 r. w Sejmie ówczesny poseł OKP Jan Beszta-Borowski stwierdził, że „szef Informacji Wojskowej w Wojskowej Akademii Technicznej o nazwisku Cimoszewicz miał zwyczaj rozmawiania z ludźmi, trzymając w ręku pistolet i obracając nim na palcu. Znany jest fakt śmierci jednego z podwładnych w wyniku takich rozmów”, Włodzimierz Cimoszewicz eksplodował. „Mogę tylko powiedzieć, że pan Beszta-Borowski jest załganym łobuzem” – irytował się. Sąd uznał potem, że „oskarżenia [Beszty-Borowskiego] nie zostały potwierdzone przez przesłuchanych świadków”.
Wedle danych „Biuletynu Informacji Publicznej” IPN oraz informacji zawartych w książce Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza „Resortowe dzieci. Politycy”, Marian Cimoszewicz, ojciec Włodzimierza, w 1940 r. został zmobilizowany do Armii Czerwonej i skierowany do szkoły oficerskiej w Rostowie. Potem trafił do I Armii Zygmunta Berlinga formującej się w Sielcach. Wkrótce został zastępcą dowódcy kompanii ds. politycznych, a w maju 1945 r. zastępcą dowódcy pułku 1. Armii.
Od lipca 1945 r. Marian Cimoszewicz był zastępcą oficera Informacji Wojskowej w 12. Pułku Piechoty 4. Dywizji Piechoty. Informację Wojskową założyli Sowieci już w 1943 r., gdy płk Zygmunt Berling tworzył Dywizję Kościuszkowską. Kiedy wojska Berlinga wkroczyły wraz z Sowietami na ziemie na zachód od Bugu, Informację Wojskową wzmocniono kilkudziesięcioma oficerami Armii Czerwonej. Pierwsi Polacy zaczęli w niej służyć dopiero pod koniec 1945 r. Informacja Wojskowa miała bezwzględnie zwalczać wszelkie działania antykomunistyczne i niepodległościowe, przede wszystkim żołnierzy wyklętych.
W latach 1951–1954 Marian Cimoszewicz był szefem Informacji Wojskowej na Wojskowej Akademii Technicznej. Od listopada 1959 do września 1960 roku był szefem Oddziału III Zarządu II Szefostwa Wojskowej Służby Wewnętrznej. WSW to był tylko nowy szyld Informacji Wojskowej, gdyż ta służba przejęła niemal wszystkich funkcjonariuszy IW (poza nielicznymi wyjątkami nie było żadnej weryfikacji mimo wielu zbrodni popełnianych przez nich). Funkcjonowała w tych samych budynkach, miała taką samą strukturę wydziałów, korzystała z tych samych wzorów dokumentów. Oddział III, w którym służył Marian Cimoszewicz. prowadził prace operacyjno-poszukiwawcze w pionie dochodzeniowym. We wrześniu 1960 r. Cimoszewicz senior awansował na pułkownika WSW. Od września 1965 do lipca 1967 r. był zastępcą szefa Oddziału I zarządu II WSW.
Syna Mariana, Włodzimierza Cimoszewicza, bezpieka zaczęła „opracowywać” w 1980 r. Kpt. Janusz Zieliński z Wydz. II Departamentu I napisał 13 września „Raport o zezwolenie na pozyskanie w charakterze kontaktu operacyjnego obywatela PRL Włodzimierza Cimoszewicza, dalej „Carex”, adiunkta w Instytucie Prawa Międzynarodowego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego”. Odbyła się stosowna „rozmowa pozyskaniowa” przed wyjazdem na stypendium do USA. Kapitan Zieliński zanotował, że Cimoszewicz „bez wahania wyraził zgodę na współpracę, prosząc jednocześnie o omówienie szczegółów z tym związanych”. Zieliński proponował zarejestrowanie Cimoszewicza jako kontaktu operacyjnego „Carex”.
Już w USA „Cimoszewicz zareagował odpowiednio na hasło [oficera wywiadu PRL] i z konsulatu przeszli na rozmowę do kawiarni, gdzie omówili kształt zadań operacyjnych”. Po powrocie do kraju w 1982 r. kpt. Zieliński stwierdził „brak efektów w wykonaniu zadań stawianych Cimoszewiczowi przez SB”, ale proponował zatrzymać „Carexa” w sieci krajowych współpracowników i utrzymywać z nim kontakty. Wyrokiem z 3 marca 2001 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie Wydział V Lustracyjny uznał, że Włodzimierz Cimoszewicz mimo rejestracji nie współpracował z organami bezpieczeństwa PRL.
Włodzimierzowi Cimoszewiczowi, właścicielowi najbardziej nieużywanej cnoty w historii III RP, nigdy nie przeszkadzała służba ojca w wojskowej bezpiece i okropnie się awanturował, gdy ktoś o tym wspominał. Sam wstąpił do PZPR niedługo po masakrze grudniowej na Wybrzeżu, a o tej masakrze zdecydowali przecież towarzysze z komunistycznej partii, do której się zapisał. Ale ręka mu nie drgnęła, gdy podpisywał deklarację członkowską. Nie ma żadnych dowodów, że decyzję o strzelaniu do robotników w grudniu 1970 r. potępił wtedy, gdy był członkiem PZPR. Podobnie jak nie ma ich w wypadku ścieżek zdrowia, aresztów i prześladowań firmowanych przez aparat PZPR w 1976 r.
W tym, co Włodzimierz Cimoszewicz mówił przed 1990 r., trudno znaleźć słowa potępienia dla aresztowań i więzienia działaczy antykomunistycznej opozycji. Nie moralizował on, gdy Jaruzelski z Kiszczakiem wprowadzili stan wojenny i zamknęli tysiące ludzi. Nie oburzał się, gdy na długoletnie więzienie skazywano tych, którzy zdołali się ukryć, a których bezpieka potem wytropiła. Nie moralizował, gdy bandyci z ZOMO, zbrojnego ramienia PZPR, strzelali do górników w kopalni Wujek. Nie wygłaszał moralizatorskich tyrad, gdy bezpieka, której kierownictwo PZPR dało wolną rękę, skrytobójczo mordowała działaczy opozycji i księży, w tym Jerzego Popiełuszkę. Czyścioch moralny Cimoszewicz nawet nie rzucił wtedy legitymacją PZPR, nie mówiąc o tym, że nie potępił sprawców politycznych mordów i organizatorów prześladowań, a przynajmniej nie ma na to żadnych dowodów.
Moralny czyścioch Cimoszewicz poparł w 2010 r. Bronisława Komorowskiego jako kandydata Platformy Obywatelskiej na prezydenta, a nie Grzegorza Napieralskiego z SLD. Zrobił to, mimo że to ludzie związani z PO i jednocześnie z tajnymi służbami III RP wyeliminowali go z walki o prezydenturę w 2005 r. (głośna afera z udziałem jego byłej asystentki Anny Jaruckiej). W nagrodę za „krzywdy” i poparcie kandydata PO do prezydentury, w lipcu 2011 r. Cimoszewicz otrzymał od ówczesnego szefa Platformy Donalda Tuska gwarancje poparcia w wyborach do Senatu, co się stało i dało mandat. Gdy sam zrezygnował ze startu w wyborach, PO wzięła na swoje listy jego syna Tomasza. Wtedy Włodzimierz Cimoszewicz stwierdził, że syn nie powinien startować tylko dlatego, że ma znane nazwisko i na nim, czyli właściwie na politycznej biografii ojca, buduje swoją kampanię. A potem oczywiście syna poparł i pomagał mu w kampanii.
Włodzimierz Cimoszewicz od lat cierpi na moralne wzdęcia i wystawia innym świadectwa moralności. Nigdy jednak nawet się nie zastanowił, jakie ma do tego prawo. Jakie prawo do ustawiania wszystkich pod moralnym pręgierzem ma były aparatczyk PZPR, resortowe dziecko, współtwórca postkomunistycznego systemu i naczelny dialektyk III RP. Nigdy nie dokonał rachunku sumienia, nie rozliczył się z przeszłości własnej, rodzinnej i partii komunistycznej, w której działał. Dlatego moralne wzdęcia i dobre rady Włodzimierza Cimoszewicza, szczególnie w stosunku do tego, jak postępować z Siergiejem Ławrowem, to szczyt obłudy, hipokryzji i załgania.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/622979-cimoszewicz-wpuscilby-do-polski-lawrowa