Bajdurzenie o rakiecie, która spadła w Przewodowie było potrzebne, żeby zająć się ulubioną szajbą, czyli oskarżaniem Prawa i Sprawiedliwości.
Gdy ideologiczne zacietrzewienie bierze górę nad rozsądkiem, nawet profesor, a chyba nawet ktoś taki tym bardziej, może wyjść na idiotę. Chodzi o Macieja Kisilowskiego, którego „Gazeta Wyborcza” przedstawia jako „profesora prawa i strategii na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Wiedniu”. Temu koryfeuszowi nauki sorosowskiej poświęcałem już uwagę ze względu na jego kuriozalne teksty w organie Michnika (czyli też Sorosa) oraz groteskowe pomysły prezentowane m.in. na łamach „Foreign Policy”. Tym razem Kisilowski postanowił dosiąść rakiety, która spadła w Przewodowie. I chyba spadł razem z nią, bo najwyraźniej uderzył w ziemię, czego skutki widać w pisaninie w organie Michnika (czyli też Sorosa).
Kisilowski musiał dosiadać rakiety i z nią spaść, gdyż wszystko widzi odwrotnie niż się faktycznie działo. Odkrył oto, że „pisowscy liderzy, mówiąc we wtorek [15 listopada 2022 r.] o ‘rakiecie rosyjskiej produkcji’ (sformułowanie, które obiegło świat), zapowiadając ‘ścieżkę eskalacji’ w ramach traktatu waszyngtońskiego czy wzywając przed północą ambasadora Rosji w Warszawie do MSZ, mieli świadomość, że tragedię przy polskiej granicy wywołała wada pocisku obrony powietrznej Ukrainy”. Nie wiadomo, na jakim prawie i jakiej strategii zna się Kisilowski, ale S-300 to ewidentnie „rakieta rosyjskiej produkcji”, ewentualnie „radzieckiej”. Właśnie takie rakiety są podstawą ukraińskiego systemu obrony przeciwlotniczej.
Podanie prawdziwej informacji o „rakiecie rosyjskiej produkcji” nie prowadziło do żadnej eskalacji, bo wszyscy o tym wiedzieli (poza Kisilowskim). Także „wezwanie przed północą ambasadora Rosji w Warszawie do MSZ” nie jest żadną eskalacją, bowiem ataki rakietowe na cele tuż przy polskiej granicy absolutnie kwalifikują się do wezwania ambasadora Rosji, jako że stwarzają bezpośrednie zagrożenie dla Polski i mogą prowadzić do takich wydarzeń, jak uderzenie rakiety w Przewodowie. To, o jakiej porze ambasador Andriejew przybył do MSZ, to jego wybór. Mógł przecież specjalnie zjawić się na Szucha koło północy, żeby odegrać stosowną tragifarsę. Oba argumenty Kisilowskiego są więc absolutnie bezsensowne.
„Polska zareagowała w sposób wyważony i skoordynowany na eksplozję w Przewodowie” – stwierdził Jens Stoltenberg, sekretarz generalny NATO. Kisilowski uważa, że odwrotnie, bowiem podobno polskie „wypowiedzi dały pretekst rzecznikowi Kremla do roztaczania kuriozalnie przerysowanych wizji ‘histerycznej, szaleńczej reakcji rusofobicznej Polski’”. To piramidalna bzdura, bowiem nikt w Rosji nie potrzebuje pretekstu, żeby „roztaczać kuriozalnie przerysowane wizje” na temat Polski. Wystarczy posłuchać byłego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa czy rzeczniczki MSZ Marii Zacharowej. Oni mają te „wizje” niezależnie od tego, co się dzieje, a nawet najbardziej wtedy, kiedy nic się nie dzieje.
Żaden miarodajny polski polityk nie sformułował jakichkolwiek pochopnych oskarżeń. Chyba że Kisilowski uważa, iż rakieta, która spadła w Przewodowie nie miała nic wspólnego z bandycką agresją Rosji na Ukrainę i rosyjskimi atakami rakietowymi 15 listopada 2022 r. Jeśli mędrzec Kisilowski uważa, że ktoś się bawił rakietami S-300 i kontroler mu upadł na podłogę, więc rakieta też spadła, to on sam tym bardziej spadł i głęboko wwiercił się w glebę. Kisilowski musiał naprawdę mocno odczuć upadek, jeśli twierdzi, że „niepotrzebna eskalacja napięcia jest skrajnie nieodpowiedzialna ze względu na sytuację ekonomiczną Polski”. Tyle że polskie władze w ogóle nie eskalowały napięcia, a wręcz robiły wszystko, żeby napięcie zmniejszać.
Jeśli Kisilowski uważa, że ktoś tworzył „wizje naszego kraju jako stojącego o krok od bezpośredniej wojny z Rosją”, to chyba zatkał sobie uszy. Najszybciej jak to było możliwe polski prezydent i premier wskazali, że w Polsce spadła rakieta przeznaczona do zestrzelenia pocisków wystrzelonych przez rosyjskie wojska. A chyba Rosjanie sami do swoich rakiet nie strzelali. Polskie władze nie popełniły żadnego błędu, nic nie było efektem „wojennej mgły”. Jedyna mgła to ta, która rzuciła się na mózg Macieja Kisilowskiego.
Bajdurzenie o rakiecie, która spadła w Przewodowie było Kisilowskiemu potrzebne, żeby zająć się ulubioną szajbą, czyli oskarżaniem Prawa i Sprawiedliwości. Żeby po raz kolejny zwyzywać PiS od „populistów” i „reżimu”. Kisilowski aż przebiera nogami, żeby dopaść PiS za pojawiające się w jego zamglonej głowie wizje „przestępstw i nadużyć”. A skoro pisowcy boją się zemsty Kisilowskiego (i zapewne Tuska), to uciekają się do „wykorzystywania kryzysów międzynarodowych do własnych celów politycznych”. Aż dziw, że chodzi tylko o „wykorzystywanie”, a nie inicjowanie i rozwijanie.
Kisilowski nawet nie zauważył, że to on sam głosi „wprowadzające w błąd insynuacje dotyczące rakiet”. Bo choćby się skichał, to one pozostaną „rosyjskiej produkcji”, gdyż innych S-300 nie ma. To „kłamstwa i półprawdy” Kisilowskiego, a nie rządu PiS są „dramatycznie szkodliwe”, choć może to jednak przesada, bo kto się przejmuje jego wypocinami. Nikt poważny w Polsce „nie mąci obrazu rzeczywistych licznych zbrodni popełnianych przez bezwzględną dyktaturę Władimira Putina”, chyba że Kisilowski. Polskie władze były 15 listopada i później ostatnie, by „wzbudzać poczucie zagrożenia, które zsyła ‘normalną politykę’ na dalszy plan”. To jest wyłącznie odlot Macieja Kisilowskiego.
Odlotem jest twierdzenie Kisilowskiego, że w „interesie państwa polskiego było i jest potraktowanie sprowadzonych przez Łukaszenkę uchodźców z modelowym wręcz humanitaryzmem, tak by ukazać kontrast pomiędzy zachodnimi standardami ochrony praw człowieka a wschodnim reżimem białoruskiego satrapy”. Niech sobie Kisilowski ukazuje kontrast na własny rachunek. I nie „uchodźcy”, tylko imigranci sprowadzeni w ramach wojny hybrydowej będącej wstępem do agresji Rosji na Ukrainę. A bredzenie o „spektaklu rasistowskiej brutalności” wskazuje, że spadał jeszcze przed upadkiem rakiety w Przewodowie.
PiS nie potrzebuje „ręcznego dozowania wojennego napięcia”. Tylko nieodpowiedzialny cymbał mógłby grać bezpieczeństwem własnego państwa i narodu. To nie ten adres. A ten właściwy Kisilowski dobrze zna. Trudno powiedzieć, jak mu pomóc, gdy bredzi, że „gdyby Amerykanie nie ogłosili jasno i publicznie przyczyn śmierci dwóch naszych rodaków, to czy spodziewalibyśmy się, że nasze władze skorygowałyby swoje wtorkowe wystąpienia?”. Tyle tylko, że nasze władze nie musiały niczego korygować, bowiem mówiły to samo, co Amerykanie i to spotkało się z uznaniem prezydenta Joe Bidena oraz sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga. Najwidoczniej Kisilowski za wcześnie po upadku zaczął pisać swoje dyrdymały.
Upadanie, nie tylko razem z rakietami, może być stałym problemem Macieja Kisilowskiego. Przecież to on w styczniu 2016 r. był współautorem jednego z najbardziej kuriozalnych tekstów w dziejach „Foreign Policy” - „Obama jedyną nadzieją Polski”. Apelował do ówczesnego prezydenta Baracka Obamy, by przywołał Polskę do porządku. Jako ten, który jest ostatnią nadzieją na zawrócenie naszego kraju z drogi do totalitaryzmu. Żądał, aby administracja Baracka Obamy nie zgodziła się na szczyt NATO w Polsce, a gdyby miał się on odbyć, to prezydent USA powinien go zbojkotować. Niestety Obama Kisilowskiego nie posłuchał. Najwidoczniej także on się na nim poznał.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/622518-prof-kisilowski-musial-spasc-w-przewodowie-razem-z-rakieta