Jeśli Tusk chce być znowu premierem, to może warto pokazać, czym się różni od obecnego szefa rządu i jaki sens miałaby zamiana.
Tłumaczenia rzecznika Platformy Obywatelskiej, Jana Grabca, dlaczego jego pan nie weźmie udziału w debacie z premierem Mateuszem Morawieckim, to czysta komedia. Bo pan życzy sobie rozmawiać z prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Problemem jest to, że rozmowa z panem Jana Grabca byłaby niezwykle nobilitująca dla tego pana. Premier Mateusz Morawiecki naprawdę zrobił wielką łaskę chcąc dyskutować z Tuskiem.
Na poziomie technologii rządzenia, rozumienia gospodarki i finansów Donald Tusk nigdy nie wyszedł poza poziom dyletanta, żeby nie powiedzieć ignoranta. On może dyskutować o ogólnikach albo o niczym, bo tylko w tym się pewnie czuje. Albo nakręcać się w nienawiści do PiS. Gdy zaś chodzi z jednej strony o metapolitykę, a z drugiej właśnie o technologię rządzenia, to przez ostatnie 30 lat Tusk nie sformułował żadnej myśli czy tezy, którą można by poważnie potraktować, uznać za odkrywczą bądź wartościową. To były wyłącznie trywializmy, tylko podlane emocjonalnym sosem.
Całe funkcjonowanie Tuska w Radzie Europejskiej to było wyłącznie zmaganie się z dyletantyzmem, który rzucał się w oczy nawet urzędnikom niskiego szczebla. Te jego jedno-, dwustronicowe agendy posiedzeń Rady wywoływały tylko śmiech i zażenowanie. Wszystko było robione na odp…l, żeby było, a nie miało jakiś sens. Plus mowa-trawa o europejskości, której wciąż za mało. Herman van Rompuy, poprzednik Tuska, był podobno bezbarwny. Ale przy jego kompetencjach urzędniczych Tusk mógłby mu kapcie podawać.
Ktoś mógłby spytać, to jakim cudem Tusk w ogóle został przewodniczącym Rady Europejskiej. A jakim cudem premierem Polski została Ewa Kopacz? Bo taki był kaprys Donalda Tuska. A w jego wypadku taki był kaprys Angeli Merkel. Tusk nie miał być kompetentny i nie był, bo w latach 2014-2019 nie rozwiązał żadnego problemu UE. I o to chodziło. Był właściwie bardzo wysoko opłacanym słupem. Owszem, był w stanie coś zagaić (odpowiednik ogólnego wprowadzenia Nikodema Dyzmy w Państwowym Banku Zbożowym), ale z tego kompletnie nic ważnego nie wynikało.
Premier poważnego państwa, jakim jest Mateusz Morawiecki, zrobiły wielką uprzejmość debatując ze słupem. Owszem, Tusk był przez siedem lat premierem, ale czy z tego wynikają jakieś specjalne kompetencje, skoro po odejściu z rządu o kierowaniu państwem wypowiada się jak kompletny dyletant. Morawiecki kierował dużym bankiem, zarządzał resortami finansów i gospodarki, więc w tych dziedzinach mógłby Tuska połknąć bez popijania. Głównie dlatego, że Tusk nie ma bladego pojęcia o technologii zarządzania poza polityką, nie rozumie podstawowych pojęć i zjawisk gospodarczych, jest kompletnym ignorantem, gdy chodzi o rozumienie mechanizmów.
Tusk doskonale wie, że Morawiecki mógłby go dowolnie ośmieszać, nie wchodząc na jego teren, czyli „szczegółów ogólnych” (jak zwykł mawiać Lech Wałęsa). Mógłby wykazywać, że były premier niczego nie rozumie, co byłoby tym bardziej kompromitujące, bo chodzi przecież o szefa rządu działającego rekordowe siedem lat bez przerwy. Bez merytorycznego starcia z Morawieckim Tusk może udawać, że się na czymś zna i mówić jakimś własnym językiem, który wobec amatorów może uchodzić za wyraz kompetencji. Zawodowcy rozpoznają mowę-trawę Tuska po kilku zdaniach. I zaraz o niej zapominają, bo niby po co mieliby się przejmować takimi dyrdymałami.
Zwalanie wszystkiego na TVP jako ewentualnego organizatora debaty czy wyzywanie na ring Jarosława Kaczyńskiego zamiast Mateusza Morawieckiego to tylko dziecinne gierki. No bo jeśli Tusk chce być znowu premierem, to może warto pokazać, czym się różni od obecnego szefa rządu i jaki sens miałaby zamiana. Przecież Tusk musiałby się odnosić do tego, co jest, a nie do tego, co było kilkanaście lat temu. A o tym, co jest nie potrafi powiedzieć niczego, co miałoby sens analityczny, prognostyczny czy choćby metapolityczny. Z prostej przyczyny – nie ma takich umiejętności. Najzwyczajniej się na tym nie zna. Przecież Mateusz Morawiecki zrobiłby z niego wiatrak, gdyby podjął rozmowę np. o narzędziach finansowych, jakimi dysponuje państwo.
Tusk jak klasyczny megaloman wyzywa na pojedynek Jarosława Kaczyńskiego, bo taki się czuje ważny i wie, że by to go nobilitowało. Tylko że ani Jarosław Kaczyński nie zamierza zostać premierem rządu, ani Tusk nie wystartuje na prezesa PiS. Po co więc miałby z Tuskiem debatować? Żeby wysłuchiwać jego popisów arogancji, bezczelności i chamstwa? Czy Tusk po powrocie do polskiej polityki potrafi publicznie występować bez arogancji i chamstwa? Nie odnotowano takiego przypadku. Dlaczego miałoby mu się stwarzać okazję do kolejnych seansów nienawiści? To nie ma najmniejszego sensu.
Donald Tusk jest tylko przewodniczącym jednej z partii i mimo że cierpi na różne urojenia wielkościowe, nie ma mocy sprawczej zdolnej przekonać kogokolwiek, by z nim rozmawiał. Realne w takiej sytuacji byłoby wysłanie Tuska na drzewo. Premier Morawiecki chciał mu dać szansę, ale najwyraźniej też powinien wysłać Tuska na drzewo, skoro ten nawet nie potrafi honorowo odpowiedzieć na zaproszenie. Ale czego oczekiwać od człowieka, którego jedynymi właściwie atutami są pic i tupet. Jedynymi, bo niczego innego nie potrafi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/620375-morawiecki-zrobilby-z-tuska-wiatrak