Prezydencja czeska w Unii Europejskiej poinformowała, że osiągnięto wstępne porozumienie Parlamentu Europejskiego i Rady Europejskiej, które przewiduje, że w krajach UE od 2035 r. kupno nowego samochodu z silnikiem spalinowym będzie niemal niemożliwe.
Unia Europejska nie zwalnia tempa i chce zafundować poddanym jeszcze więcej tego, co doprowadziło do obecnego kryzysu energetycznego. Właśnie potwierdzono, że nie ma odwrotu od polityki klimatycznej. Frans Timmermans wyznaczył cele - od 2030 roku emisja spalin przez nowe samochody ma być o 55 proc. niższa niż obecnie, a od 2035 roku zerowa. W praktyce oznacza to, że za 12 lat nie będzie można sprzedawać nowych samochodów z silnikiem spalinowym. Kolejne unijne gremia to przyklepują jak ziemię łopatą na grobie. Teraz czas na Radę Unii Europejskiej.
Wszystko to dzieje się w chwili, gdy poddani Unii drżą, że w zimie zamarzną z powodu braków energii, czy jej obłędnych cen. A także w czasie kiedy samochód elektryczny jest luksusem, a na świecie nie ma ani jednej elektrycznej ciężarówki zdolnej przewozić ładunki na większych dystansach. Stan technologii bowiem na dziś jest taki, że akumulator do takiej ciężarowy waży mniej więcej tyle co towar, który może być na nią załadowany. To jednak władcom i właścicielom Unii nie przeszkadza. Oni wiedzą już jakie wynalazki i odkrycia zostaną w przyszłości dokonane. Wiedzą też ile w przyszłości samochód elektryczny będzie kosztował, bo przecież musi być na niego stać malarza, który ładuje na pakę drabiny, pędzle, farby etc i z ekipą jedzie komuś mieszkanie wyszykować. No chyba, że okaże się akurat, że to wszystko jest za ciężkie. Wtedy taki malarz, albo elektryk ze zwojami kabli, czy ślusarz z kutą bramą etc załadują się w elektryczny pekaes, albo pociąg. Ewentualnie będą się nocą swymi dieslami kaszlakami przemykać. Tak, czy owak po 2035 roku stary, spalinowy rzęch będzie towarem chodliwym jak teraz węgiel. Wyczyścimy wszystkie złomowiska od Lizbony po Hanoi.
Oczywiście tęgie umysły, Unię ku świetlanej przyszłości prowadzą, więc tak jak teraz mówi się, że spod rygoru mają być wyłączone luksusowe samochody dla jaśnie państwa jak Ferrari, Lamborghini, tak ustanowi się wyjątki dla ciężarówek, czy dostawczaków. W tym upatruję dużej szansy dla naszej gospodarki, bo pełni sprytu i pomysłowości Polacy znajdą sposób, by rejestrować swe samochody osobowe jako ciężarowe. Tak jak w l. 90-tych, kiedy to pod tylną szybę montowano kratkę i osobówka cudownie zmieniała się w dostawczaka, na którego nie była już nałożona balcerowiczowska akcyza. Gorzej z takimi posłusznymi Niemcami, czy leniwymi Francuzami. I to akurat dobre jest, bo w domu siedzieć będą.
Podróż samochodem stanie się luksusem niedostępnym dla większości ludzi. Wątpliwości co do tego nie mają nawet szefowie wielkich koncernów motoryzacyjnych, czyli ludzie, którzy w przeciwieństwie do unijnych urzędników posiadają jakąś zdolność przewidywania przyszłości. Chocby w swojej branzy. Mówił o tym w czasie swej wizyty w Stanach Zjednoczonych prezes BMW Oliver Zipse. Tam przy okazji anonsowania nowej, wartej 1,7 miliarda dolarów inwestycji, ostrzegał Amerykanów przed „twardym” wprowadzeniem zakazu rejestrowania samochodów spalinowych.
To wolny naród więc oferujemy wybór, a nie ograniczenia
— mówił Amerykanom. Według niego:
Nic nie wskazuje na to, że silnik spalinowy stanie się w perspektywie 15 lat przeżytkiem
Podobną opinię ma szef Renault Luca de Meo, który na targach motoryzacyjnych w Paryżu przypomniał, iż 8 lat temu wróżono, że w ciągu 5 lat nastąpi wielki spadek kosztów produkcji akumulatorów. Do dziś nic takiego się nie stało. W ciągu ostatniego pół roku ceny kobaltu wzrosły aż o 100%. 80 procent ceny akumulatorów stanowią dziś koszty surowców.
W podobnym duchu wypowiada się Carlos Tavares, prezes prawdziwego giganta, koncernu Stellantis produkujące takie marki jak m.in. Jeep, Alfa Romeo, Citroen, Fiat, Chrysler, Opel, Peugeot.
Jeśli odmówisz klasie średniej dostępu do swobody przemieszczania się, będziesz miał poważne problemy społeczne
— mówił w Paryżu.
Trudno się z tym nie zgodzić, ale władcy Unii są głusi na głosy rozsądku. Być może zależy im, by wszyscy grzecznie siedzieli w domu. Po co mają się po świecie szwendać i ślad węglowy za sobą ciągnąć.
Jeśli komuś nakreślone wizje wydają się, śmieszne, groteskowe, niedorzeczne, to proponuję dla intelektualnego eksperymentu przenieść się myślami do 2010 roku i wyobrazić sobie, że kochane i oświecone władze będą w 2022 roku tłumaczyć Niemcom, czy Austriakom jak przy świeczkach i koksownikach zimę przeżyć i jakie zapasy zrobić na wypadek, gdyby na kilka dni prąd był wyłączony. Że sama przewodnicząca błogosławionej Unii będzie poddanym pokazywać jak rączki mają myć, by wody nie zabrakło. Na szczęście od stuleci mamy wzory mycia się na 2029 rok. Najpierw w misce twarz, potem pod pachami, reszta, ciała z częściami strategicznymi, dalej nogi, a na koniec podłoga. Albo też nie myjemy się wcale, coś jak Francuzi.
Ale, ale - jeśli chodzi o tę redukcję emisji spalin o 55 proc. po 2030 roku, to jednak wielkie nadzieje w Niemcach można pokładać. Może znów oszukają ludzkość i będą fałszować w produkowanych przez siebie samochodach wyniki emisji spalin, by wyśrubowane normy spełnić.
Dzisiaj możemy szydzić, ale żartów nie ma. To śmiech przez łzy. Ta polityka prowadzi do gospodarczej katastrofy i już ponosimy jej dramatyczne konsekwencje. Jedną z nich są m.in obłędne ceny ropy. O tym się niewiele wspomina, ale prowadzona od dekady szaleńcza polityka klimatyczna sprawiła, że zarzucane są inwestycje w wydobycie ropy. To staje się bowiem interesem obarczonym bardzo dużym ryzykiem. W sytuacji gdy zachodni świat nie chce rosyjskiej ropy, pozostałe kraje, głównie z OPEC, nie są praktycznie w stanie zwiększyć podaży i zastąpić Moskwy własnym wydobyciem. Wszystko m.in przez zbyt małe inwestycje w ten sektor. To sytuacja podobna do tej w Polsce, kiedy to bloki elektrowni węglowych ledwo zipią, bo nie inwestowano w nie właśnie dlatego, że w wyśnionym, zielonym świecie miały przestać istnieć. Na próżno dziś administracja prezydenta Biden błaga Saudów i niemal grozi im wojna gospodarczą. Ci wydobycia nie zwiększają. Nie chcą, ale też nie mogą.
Druga konsekwencja, o której dziś się jeszcze niewiele wspomina, to kolejne wielkie uzależnienie Zachodu od surowców, tyle, że innych niż ropa, gaz, czy węgiel. Chodzi o kobalt, lit, wolfram, metale niezbędne do produkcji akumulatorów do owych czystych, ekologicznych, elektrycznych cacek. Potencjalnych rezerw ropy, wbrew temu co klimatyczni obłąkańcy od 30 lat powtarzają, wciąż przybywa. Przy obecnym wydobyciu i zużyciu, Arabia Saudyjska ma jej podziemne zapasy na ponad 60 lat, Iran na ponad 120, a Wenezuela ze swymi największymi w świecie złożami na ponad 300. Niech teraz jaśnie państwo z Brukseli tak o dobro ludzkości starające się, wytłumaczy Wenezuelczykom, że nawet jak daj Boże, zapanuje u nich demokracja, to i tak w nędzy pogrążeni będą, bo coś, co mogłoby zbudować ich jaki taki dostatek - jak u Arabów, pod ziemią na wieki zalegać będzie.
Wciąż odkrywane są nowe złoża ropy, technologia pozwala dziś wydobywać z miejsc przedtem niedostępnych, czy nieużytecznych (jak choćby poprzez szczelinowanie) i to znacznie efektywniej. Dokładnie odwrotnie jest dziś z litem, kobaltem wolframem. Póki co, by realizować obłędne wizje klimatyczne, dziesiątki tysięcy dzieci w kopalniach Konga, rękoma, za kilka dolarów dziennie, wydziera z ziemi kobalt. Ich los Timmermansa i władców Unii nic nie obchodzi. Dajmy dzieciakom jeszcze większe łopaty, jeszcze większe wory, by więcej rudy nosiły, bo przecież musimy mieć w 2035 roku eko Europę. Świetlana, czysta przyszłość Zachodu, która według mnie się nie zrealizuje, budowana jest na niewolniczej pracy dzieci i nikogo w Brukseli to nie obchodzi. Oni tam przyzwyczajeni są do eksploatacji niewolników, na nich to wrażenia nie robi. Gdzie są te wszystkie ekologiczne organizacje od praw człowieka i świata ratowania. Nikt się do pchanych po nasypach przez dzieci wózków z rudą nie przykleja. Rezerw kobaltu, wolframu litu nie przybywa. Jest ich coraz mniej. Zachód uzależni się od skąpych pokładów jeszcze bardziej niż od ropy, czy gazu, których jest na świecie pod dostatkiem.
Unijna Europa wchodzi dziś w recesję gospodarczą. Od 2008 roku jak pijak od ścian, tak ona odbija się od kryzysu do kryzysu. Nic nie zapowiada zmian obłąkańczej polityki. Pojawiają się nieśmiałe jaskółki, ot choćby nowy premier Szwecji Ulf Kristersson, zapowiedział, że jego kraj nie wypełni unijnych, zielonych celów na rok 2030 i zlikwidował ministerstwo klimatu. Po 35 latach przestało ono istnieć. Jednak unijny Titanic nie zmienia kursu i na pełnej zmierza ku katastrofie. Jedynym pocieszeniem może być to, ze w takim stanie jakim jest, na kursie jakim jest, nie przetrwa. Czas szykować szalupy ratunkowe.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/620125-unijczyku-bedziesz-siedzial-w-domu